wtorek, 24 marca 2015
KUR ZAW DLA NIEL - wstęp
Wstęp „ nie poić arnioła”...
W pokoju unosił się smakowity zapach domowego ciasta, sałatki jarzynowej i czerwonego wina. Witrażowa lampa stojąca pomiędzy kanapą, a fotelem, rzucała kolorowe refleksy na biały sufit . Ciepłe światło wyłaniało z półmroku uśmiechnięte twarze.
Zbliżała się pierwsza w nocy. Spotkanie dobiegało końca.
— I wbijemy tabliczkę z napisem; „ zabrania się poić arnioła w czasie objawień !” —
Głos Tomka zagrzmiał ponad stołem, uginającym się pod ciężarem pysznego jedzenia, które wszyscy po trosze przygotowali na to spotkanie.
Okazja była podwójna; przyjacielskie spotkanie i uczczenie ostatniej soboty karnawału.
W planach mieli przynajmniej jedno karnawałowe spotkanie. Spotkanie miłośników bieszczadzkiego wypoczynku oraz tych, którzy postanowili, że tam, w Bieszczadach, na wspólnej działce wybudują chaty. W zamierzeniach miały to być maciupeńkie chatynki, do których przyjeżdżaliby w dowolnym czasie, nie martwiąc się, czy aby zaprzyjaźnieni właściciele pensjonatów znajdą coś dla nich. Niestety chaty były krnąbrne i jakoś dziwnie rozrosły się. Bracia Stańkowscy, fachowcy od przestawiania starych chałup od razu powiedzieli, że nie da się inaczej.
— Panie Tomku , tylko głupi stawiałby chałupę jak leci. Dokupi pan po dwie belki z każdej strony i podniesie się troszkę dach. Chałupa lepiej będzie wyglądać. Nie będzie taka przysadzista, jak za przeproszeniem moja sąsiadka, którą łatwiej przeskoczyć, niż obejść. Na pięterku można będzie wykroić parę pokoików. I wam będzie wygodniej i turyści mogą przyjeżdżać… —
Tak przekonywali, namawiali, że Tomkowi, Joannie i Marzenie wizja maleńkiej chałupinki jakoś zupełnie wywietrzała z głowy, a w myślach rozsiadła się całkiem spora, jednopiętrowa chałupa. Gdy na dokupionych do każdej z zewnętrznych ścian, jasnych belkach pojawiły się czerwone czapy dachów, do złudzenia przypominające niedzielny, szydełkowy kapelusz cioci- Kloci, wszyscy bez wyjątku od pierwszego wejrzenia się w nich zakochali.
Chaty wprawdzie już stały, ale straszyły pustymi otworami, pozbawionymi okien i drzwi. Plastykowe, do złudzenia imitujące drewno okna/ bo tak taniej i w żaden sposób nie stać ich na coś innego/ od dawna czekały na lepsze czasy, w dalekim magazynie. Po pierwsze Tomkowi, Marzenie i Joannie zabrakło pieniędzy, a po drugie przyszła zima i dojście do ścieżki, którą schodziło się pod samiuteńką, drewnianą bramę ich przyszłego raju, pokrywała ponad półmetrowa warstwa zmrożonego śniegu. Minusowe temperatury sugerowały, że niestety, na razie w budowie następuje przymusowa przerwa. Panowie monterzy nie dadzą rady i pojawią się na działce wraz z wiosennym wiatrem.
Minął szampański sylwester , Nowy Rok…i nagle do wszystkich dotarło, że czas leci szybko, a nazwy działki jak nie było, tak nie ma. Postanowili więc, że wykorzystają wspólne spotkanie i w myśl przysłowia ;”co dwie głowy to nie jedna”, a tym razem głów było siedem, coś wymyślą.
— Może by tak „bieszczadzka hula gula” — zaproponowała Urszulka, najmłodsza w towarzystwie. Tego dnia wyglądała naprawdę uroczo z rozpuszczonymi włosami i szczupłymi , długimi nogami. Prawdziwą urodę nóg podkreślały obcisłe spodnie z nabitymi z boku ozdobnymi ćwiekami i kozaczki na szpilkach..
— E, już było! To ma być coś nowego, niepowtarzalnego. — grymasiła Zosia.
— To było dobre na Dębową. Zresztą tam mniej się będzie hulało i gulało, a bardziej leżało i odpoczywało. —
— To może „ leżycho- kwiczycho”! — wyskoczył Tomek.
— Czy was, że tak nieładnie się wyrażę, pogięło? — zaprotestowała Marzenka. — Ja proponuję „Zasiedlisko”. To bardziej dostojne. Taki serial w telewizji nazywa się „ Siedlisko”. Jest niezły. Też o starej chałupie i wsi. Żeby nie było, że zerżnęliśmy, to dodałam „ za”. —
— Ładne, ale do mnie nie przemawia. — upierała się Zosia.
— A może „ koniadowskie zasiedlisko”, no bo ta część terenu nazywa się Koniadów.
Ale co z aniołem? Przecież pokazał się na zdjęciu nie po to, aby go ignorować. Ma chronić mieszkańców. Jak się go nie uwieczni w nazwie, to się do nas zadem odwróci. A wtedy mamy przehuśtane. — roześmiał się Tomek.
Parę lampek czerwonego wina zrobiło swoje. Do Tomka dołączyła Joanna, której wyobraźnia ukazała różowiutki, tłuściutki tył korpulentnego aniołka, wypinającego się na jej męża. Za Joanną włączyła się Zosia, a potem , jak dźwięk organów, rozległ się tubalny śmiech Uli, która była znaną śmieszką.
— Wy macie nie po kolei w głowie. — Franek próbował utrzymać powagę. — Jakie „ Zasiedlisko”. To brzmi idiotycznie. Ale co z tym aniołem? — zainteresował się nieznanym mu wątkiem . Upiłeś się dwoma lampkami wody? — zapytał Tomka.
— No tak! Ty zdjęcia z aniołem nie widziałeś! Też nie wierzyłem dziewczynom, zanim mi nie pokazały zdjęcia, na którym światłocienie tworzą postać anioła, wychylającego się z okna naszej chaty. Jak nie wierzysz, to ci kiedyś pokażemy. —
— No to może nazwać to miejsce „chaty z aniołem”, albo „ anielisko” — zaproponowała Zosia.
— Słuchajcie, jak nazwa ma być szczęśliwa, to musi mieć w środku „ r”. Słyszeliście, że za mąż trzeba wychodzić w miesiącu z „ r”. Myślę , że to na chaty też działa. — stwierdziła lekko zawiana Irma.
— Ha, ha ha….. — Ula dalej śmiała się pełną i pokaźną piersią.
— No to jak ma być „ r” , to może zamiast anioła może być arnioł? Bo wiecie, są anioły i są archanioły. To te na wyższym boskim stanowisku. — wyjaśniła wesoło Zosia.
— Acha to arnioł jest czymś pośrednim miedzy aniołem, a archaniołem? Takim aplikantem archanielskim? Nie szeregowy, ale i nie sierżant, tylko kapral anielski. — Joanna przybliżała panom wyjaśnienie nazwy.
— I co, nadal zamierzacie wynajmować swoje chaty? — dopytywał Franek.
— Jak dostaniemy pożyczkę na skończenie budowy, to nie mamy innego wyjścia. Z pensji nie damy rady jej spłacać. A gdy nie weźmiemy kredytu na hipotekę, to do końca życia domowym sposobem nie wykończymy ich . —
— No to trzeba będzie, aby wasze chaty w czymś się specjalizowały, jak chcecie mieć dużo chętnych na wynajem. Wiecie, każdy, kto wynajmuje pokoje w czymś się specjalizuje. Jedni w dobrej kuchni, inni w urządzaniu imprez kulturalnych. A jak zrozumiałam, chaty będziecie wynajmowali bez właścicieli, czyli bez was? — dopytywała Ula. — Mogę wam pomóc. Proponuję pójście na współpracę. Wy wynajmiecie swoją chatę. Jeśli Marzeny będzie wolna, gdy będę w tym czasie w odwiedzinach, to mogę robić za atrakcję. Sami mówiliście o aniele. No to będę dopinała sztuczne skrzydła i się objawiała. Wśród iglaków, zarośli polatam sobie w czymś zwiewnym. Jak w tym czasie objawi się prawdziwy anioł, to i lepiej. A jeśli nie, to go zastąpię! —
Wszyscy parsknęli gromkim śmiechem. Mężczyźni nisko, przeciągle, kobiety zanosiły się wysokim chichotem. Każdy oczami wyobraźni widział ponętną Ulę, objawiającą się w tiulach
i sztucznych skrzydłach na bieszczadzkim stoku.
— No, to może jak w tej piosence, co śpiewa Ferdek Kiepski, niech będą „ cycate arnioły „ ! — zaproponowała Joanna.
— I koniecznie to „R” musi być duże, z małym, dużym „r” w kółku na nóżce — to taki znak rezerwacji. Niby dla nazwy, aby nikt nam nie podkradł „arniołów”. — dodała Małgosia.
— Brawo, niech będą !!! — śmiali się wszyscy, tylko Marzenka nadal upierała się przy swoim. — No to niech będzie „ zasiedlisko cycatych arniołów” — prosiła, ale nikt jej nie słuchał.
— Jak będzie za drogie twoje objawianie się, to zbankrutujemy. — śmiał się Krzysiek.
— Za gościnę będę regularnie się objawiać. A w przerwach tylko będziecie mi dawać trochę czerwonego wina. — wyjaśniła kwestię finansową Ula.
— No to będziesz arniołem na bani. Arnioł na bani jest do bani . — stwierdził Franek.
— Moja Uleńka ma spust. Z torbami was puści. Ale za to jakim będzie ponętnym arniołem! Tylko żeby szybko nie wpadła w krzaki, jak ją będą dodatkowo poić letnicy. Wiecie, to tak jak w zoo. Ciągle mają problem z dokarmianiem zwierząt. Stąd te tabliczki koło klatek z zakazami dokarmiania.
— No, to co za problem! Tomek musisz koniecznie zrobić tabliczki z napisem” nie poić arnioła w czasie objawień”. —
— Ale ja wolałabym, aby to było „ zasiedlisko”. — nadal protestowała Marzena.
— Uparta jesteś jak osioł. Tylko „ zasiedlisko” i „zasiedlisko”! Chyba słyszysz, że to idiotycznie brzmi — skwitował Franek.
Marzena przycichła. Po kilkunastu minutach wyszła do kuchni.
— Musimy jej zrobić jakieś miejsce z jej nazwą. Może z ławeczką pod dębem, a może na dole działki w tej dzikiej części, koło wychodka z serduszkiem? Niech ma swoje „zasiedlisko” . — Franka ruszyło sumienie. Reszta towarzystwa potulnie mu przytaknęła.
— No to koniec imprezy. Było tak wesoło jak na Sylwestra. Mam zakwasy w mięśniach brzucha. Przyszłego Sylwestra spędzimy chyba już w chatach. — rozganiała towarzystwo Zosia.
— Muszę poćwiczyć to objawianie. Jak ja was wszystkich kocham! Jak ja kocham chatki!! Franuś , pojedziemy do chatek? Jak ja ciebie kocham Franusiu ! — prosiła lekko zawiana Ula.
— Dobrze Koteczku ! Pojedziemy. I wbijemy tabliczkę „ zabrania się poić arnioła !” —
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz