wtorek, 24 marca 2015
KUR ZAW DLA NIEL Rozdz. 1" Irma "
Rozdział I tak się zaczęło....
Irma
— Remusiu, miluszku! No coś ty? Psikusa robisz mamusi? No jeszcze troszkę, tak bardzo ładnie proszę, brym, brym…!— Irma próbowała uruchomić silnik, przemawiając słodko do samochodu.
— No rusz się wywłoko!— nie wytrzymała napięcia i skończyła z uprzejmościami.
Jednak jej ukochane Renault Clio ani drgnęło.
Tego ranka wszystko sprzysięgło się przeciw niej. Po pierwsze zaspała. Do tej pory nie rozumiała, jak to się stało. Przecież poprzedniego dnia nastawiła swoją komórkę na godzinę szóstą trzydzieści. A tu o siódmej piętnaście obudziło ją ujadanie psa sąsiada. Wyskoczyła z łóżka, jak oparzona. Zaspanym wzrokiem próbowała dostrzec, która jest godzina.
— O cholera, ale przyspałam!— zachrypiała. — Dziewczyny! Wstawać! Spóźnicie się do szkoły.— próbowała zmusić pociechy do opuszczenia łóżek.
Jej ukochany mąż Przemek przewrócił się od razu na drugi bok i przykrył ucho poduszką. Najwyraźniej poranne pokrzykiwania zaburzały mu przyjemne dosypianie. Od trzech dni chorował. Nie musiał jak zwykle rankiem gnać do pracy. Jednak po chwili otworzył jedno oko.
— Zrobisz herbatki? Tak mnie gardło napieprza!— przymilił się do Irmy. — Jesteś najlepsza żona na świecie!— Pochlebstwem chciał zagwarantować troskę swojej drugiej połowy. Irmę ze złości lekko skręciło w żołądku, ale potakująco kiwnęła głową. Pomyślała, że opór i tak nic nie zmieni, bo Przemek przy pierwszej lepszej okazji wypomni jej, jak to u swojej mamusi dobrze mu się chorowało, a jak ciężko jest przechodzić grypę u boku Irmy. Zdecydowanie porankiem nie miała energii na współzawodnictwo ze wspaniałą Mamuśką, jak nazywał swoją matkę Przemek.
— Wstawać mi tu zaraz !— ponownie krzyknęła w stronę drzwi pokoju Julii i Mileny. Do słów dołączyła walenie pięścią we framugę.
— Oświadczam, że nikomu dziś nie napiszę usprawiedliwienia! Kto zaraz nie wstanie, niech sobie sam radzi. Kto zdąży, tego podwiozę! — krzyknęła w przestrzeń przedpokoju i popędziła do kuchni szykować śniadanie. Pamiętała, że dziewczynki rankiem może zmusić jedynie do miski musli z jogurtem. Ale w lodówce nie było jogurtu.
— Kto zżarł ostatni jogurt i nie powiedział, aby kupić ?— znowu krzyczała w powietrze, a ściślej do ścian kuchni, jakby to błękitny rzucik królujący pomiędzy kuchennymi szafkami był winien łakomstwa.
— Mamo, to pewnie wredna Julka ze swoim chłopakiem wchłonęli jogurt. — rozczochrana głowa Mileny pojawiła się w uchylonych drzwiach pokoju córek.
— Donosicielka, kapuś! Spieprzaj do budy!— zapiszczała Julia i na głowie Mileny wylądowała para zwiniętych kolorowych skarpet.
— Widzisz mamo, jaka wredna żmija. Zżarła, a jeszcze się pluje! — obrażona Milena w całej swojej, nie do końca ubranej okazałości pojawiła się w otwartych drzwiach kuchni.
— Uspokój się. Zjesz z mlekiem! Nie ma czasu na marudzenie. Zaczesz włosy!—Irma popatrzyła z rozpaczą na kolorowe kołtuny na głowie latorośli.
— Przecież uczesałam !— Młodsza córka włożyła do ust łyżeczkę z płatkami i skrzywiła się. — Chcesz mnie otruć ?— zapytała krzywiąc usta.
— Bo ci tak zostanie!— upomniała Irma — Złego diabli nie biorą! Od mleka jeszcze nikt nie strzelił w kalendarz.— roześmiała się i w tym momencie oblała rękę wrzącym mlekiem, które właśnie próbowała wlać do drugiej miseczki.
— Ja pindolę!— wrzasnęła, gnając w stronę kranu z zimną wodą. W tym momencie poślizgnęła się i wylądowała na posadzce, prosto w potrąconej psiej misce.
Milena z otwartymi ustami śledziła wyczyny swojej matki. Oczy jej zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
— No i gdzie moja herbata! W tym domu nikt o biednym chorym człowieku nie pamięta! — usłyszały głos Przemka w chwili gdy Gapa, seter irlandzki, z pretensją w oczach wpakował się jej na kolana i próbował do cna wylizać twarz.
— Gapa ! Wynocha!— zgoniła psa, podnosząc się z podłogi.
— Masz szczęście, że się jeszcze nie pomalowałaś!— w kuchni pojawiła się Julia. Była ubrana i uczesana.
— Gdzie moje płatki?— zapytała, jednocześnie starając się ocenić sytuację.— W porządku! Dobrze, że się nie połamałaś.— stwierdziła.— Musisz tylko ubrać się, pomalować i możemy jechać. Ganiaj do łazienki, a ja zrobię herbatę temu choremu z urojenia.— dodała łaskawie.
— Jak ty się wyrażasz o ojcu?— głos Irmy był słaby, ale uznała, że musi na użytek obu córek zrobić tę wstawkę wychowawczą. W końcu jest matką. Trochę niezdarną, ale jednak, bądź co bądź, matką.
— Gapa! Do paczki!— wrzasnęła do Bogu ducha winnego psa, przeganiając go na posłanie.
— Milena, Julia! Umyjcie zęby i do samochodu! Ja zaraz przyjdę. Potrzebuję tylko pięciu minut!— to było do córek.
Po obiecanych pięciu minutach była ubrana, pomalowana i gotowa do wyjazdu, ale tym razem jej niezawodny do tej pory Remuś odmówił posłuszeństwa.
— Sąsiadko, pani da spróbować, może mi się uda zapalić.— Zawsze pomocny pan Zbysio starał się i tym razem wspomóc ulubioną sąsiadkę.
— Ani drgnie! Padł akumulator!— stwierdził autorytatywnie. — Trzeba nowy. Teraz popchnę samochód i do pracy pani dojedzie. Tylko po drodze nie gasić, bo kapucha!— dodał
Dzięki pomocy pana Zbysia Irma nie tylko zawiozła córki do szkoły, ale i dotarła do pracy. Zaparkowała na jedynym wolnym miejscu na chodniku pod sądem. Uradowana, że tym razem udało jej się bezpłatne parkowanie i zaoszczędziła sześć złotych, zgasiła silnik i od razu przypomniała sobie, że właśnie za pół godziny powinna pojawić się na zebraniu w poradni psychologicznej. Do poradni trzeba było jechać przez całe miasto i z całą pewnością nie zdąży środkami komunikacji miejskiej. Po krótkim namyśle postanowiła jednak wejść do sądu. Na parterze jak zwykle przywitała ją pani Hela, ulubiona strażniczka.
— Ale pogoda! Wieje jak cholera! Jak jechałam rowerem do pracy, to myślałam, że zwieje mnie na chodnik! A pani jak zwykle uśmiechnięta. Czy deszcz, czy śnieg! Miłego dnia! — pani Hela jak co dzień nie skąpiła serdeczności .
— I jak tu się nie uśmiechać, gdy w drzwiach wita pani Hela? — Irma odwzajemniła uprzejmości.
— Pani wie, że dziś przyszedł do pracy pan Tomasz? Tyle się nachorował. Biedaczek. — szepnęła pani Hela . — Ale jakby co, to pani nie ode mnie dowiedziała się, że już jest w pracy.— przypomniała cichutko i puściła oczko do Irmy.
— Ja wiem, że u pani tajemnica, to jak w studni.— upewniła kobietę.
W pokoju „chłopaków „ rzeczywiście świeciło się i słychać było stukanie klawiatury.
Irma zerknęła przez szparę w drzwiach. Rozparty przy biurku siedział Tomasz. Pracował, jakby dopiero wczoraj opuścił stanowisko pracy. Jakby nie było tych sześciu tygodni pobytu w szpitalu odwykowym.
— No, witaj, witaj synu marnotrawny! To co, już na stałe, czy tylko doraźnie?— zapytała kolegę.
— Witaj dobry duchu! Widzę, że nie przyszykowałaś uczty z okazji mojego powrotu. Co do reszty, to zobaczymy! Pogadamy kiedy indziej. — uciął rozmowę.
— Dziś muszę przygotować akta do kontroli. Przyjeżdża rzecznik dyscyplinarny. A jeszcze wcześniej muszę odbębnić zebranie w poradni psychologicznej. Rano dzwonił szef. Wszyscy, którzy mają miasto, muszą być na zebraniu. To i ty jedziesz? Masz przecież parę ulic.— stwierdził.
— Zebranie jest o dziewiątej trzydzieści, no to masz jeszcze chwilę. A co z twoim autem? — zapytała patrząc z uwagą na Tomasza.
— Całe szczęście, że nie zabrali mi prawka, więc przyjechałem samochodem. W innym wypadku miałbym pozamiatane. Jak tu pracować bez auta?—
— To zabierzesz mnie na zebranie?— zapytała.
— Oczywiście, a co z twoim maleństwem?—
— Muszę zainwestować w nowy akumulator i będzie ok.— uśmiechnęła się.
— To zaglądnę do ciebie, gdy będę wychodził.— poinformował i wrócił do pracy.
Po drodze do swojego pokoju Irma zahaczyła o sekretariat. Zuzanna zwykle czekała na nią z świeżo zaparzoną kawą i nowymi ploteczkami, które jak roje pszczół krążyły po budynku, od czasu do czasu dotkliwie żądląc ich bohatera. Od paru miesięcy większość plotek dotyczyła Tomasza.
— Zasłużył na to!— pomyślała, wracając po raz setny do wspomnień i obrazu zabarykadowanego w męskiej toalecie kompletnie pijanego kolegi. Kierownik nadaremnie próbował zdobyć twierdzę. Nie pomogły prośby i groźby. Delikwent odblokował drzwi dopiero późnym wieczorem, gdy pani Hela stwierdziła, że zamyka sąd i jeśli Tomasz chce, aby przyjechała po niego firma ochroniarska, to ona nie ma nic przeciw temu, ale później to już na niego czeka tylko policja i areszt.
Zuzanna od dawna pracowała, a na nią czekała zimna kawa.
— Miałaś być pół godziny temu! — prychnęła Zuzanna, gdy spojrzała na nią z miną zbitego psa.
— Łatwo ci mówić, gdy masz na głowie jedynie siebie i dwa koty. O Jaśku nie wspominam, bo jakby go nie było. — starała się usprawiedliwić. — Moje dwie kochane zarazy i szanowny małżonek codziennie robią wszystko, abym dzień zaczynała z przekonaniem, że świat wali mi się na głowę. Dziś nawet pies mnie zdradził! — poskarżyła się. Zuzanna zimnym wzrokiem , z którego przebijała odrobina pogardy, popatrzyła na Irmę.
— Zawsze twierdziłam, że nie ma to jak koty. Zero problemów. Wystarczy czysta kuweta, miska mleka i średnio ciepły kąt. Nie zrywają człowieka wczesnym rankiem na spacery, nie wyją, gdy za długo zasiedzisz się w pracy. Masz dobre relacje z sąsiadami i prawo do swojego życia. Od biedy możesz nawet podróżować skolko ugodno. Wystarczy zamykany koszyk i hajda w plener. Ale nie chciałaś mnie słuchać, gdy mówiłam do ciebie jak do rozumnego człowieka, zanim zakupiłaś tego poszczekującego rudzielca. Ty tylko powtarzałaś „ nie mogę tego zrobić dziewczynkom, bo tyle o nim marzyły” i inne śpiewki w tym tonie. No to teraz według przysłowia” kto ma miękkie serce musi mieć twardą dupę”. Miej honor i nie jęcz mi tu z rana.–
-- Kochana Zuziu przypomnij sobie, że zostałam zmuszona do zakupu szantażem. Moje złośliwe małpeczki chciały ojcu opowiedzieć o mojej rozmowie z Ksantypą na temat powinności prawdziwej żony wobec ukochanego męża. Szczególnie ten kawałek, gdy nie wytrzymałam i przybliżyłam Mamuśce wady ukochanego syneczka oraz ich rodowe pochodzenie. Ksantypa obraziła się na śmierć i tylko prezencik w postaci srebrnej bransoletki , o której od dłuższego czasu marzyła, powstrzymał ją od przekazania moich uwag Przemkowi. Od tego czasu ma na mnie haka, a Gośka i Julka również. No cóż, to moja wina, bo mogłam być bardziej powściągliwa i panować nad nerwami. — sprawiedliwość była największą zaletą , a może również wadą Irmy.
Do sekretariatu zajrzał Tomek. Spojrzał na pełny kubek w ręku Irmy.
— Te! Laska! Jak chcesz ze mną jechać, to szybciej łykaj ten czarny napój. Jeszcze jestem pięć minut i schodzę. Czekam w samochodzie. — powiedział i ulotnił się z sekretariatu.
Gdy po burzliwym zebraniu wracali do sądu, Tomek niespodziewanie zjechał z głównej drogi i zaparkował pod maleńką kawiarenką, gdzie o tej porze rzadko można było kogoś znajomego spotkać.
— Wybacz , ale muszę z tobą pogadać. W twoim domu nie mogę, bo Przemek to zazdrosny kogucik, a w sądzie zaraz znalazłyby się jakieś dodatkowe uszy. Wprawdzie nigdy do mnie nie pałałaś zbyt wielką przyjaźnią, ale twój rozsądek i ogólna życzliwość wystarczą za inne przymioty. Stawiam kawę! — zaproponował.
— No chyba, że stawiasz dużą kawę z jeszcze większymi lodami. — roześmiała się, ciekawa o czym to chciałby jej powiedzieć. Czyżby nie o wszystkim wiedziała z plotek?
— Wiesz, Irma, że zagalopowałem się z procentami. Zresztą teraz o tym wszyscy trąbią. Długo nie chciałem nawet przed sobą przyznać się, że wzięło mnie i dopadło. Tak jak wcześniej mojego szanownego ojczulka. Całe życie chciałem być inny, wmawiałem sobie, że go nienawidzę. I szczerze nienawidziłem tego zarzyganego, zaplutego, zaszczanego padalca, który najpierw mnie z matką porzucił, a później zapił się na śmierć. I co zrobiłem? Doszedłem do tego samego punktu, co on przed wielu laty. Nie chcę brnąć dalej. Te sześć tygodni na odwyku dużo mi dało. Odzyskałem samoświadomość. Wytrzeźwiałem i widzę, w którym punkcie jestem. Wróciłem do pracy, ale wiem, że i tak mnie wyrzucą. Jednak nawet, gdyby tego nie chcieli zrobić, to ja już nie mógłbym nadal pracować jako kurator. Jak mogę ludzi nadzorować, pouczać, gdy sam nie jestem dużo lepszy, a w zasadzie często jestem dużo gorszy. — zaczął swoją opowieść Tomasz, gdy zasiedli przy jednym z wolnych stolików i złożyli zamówienie. W kawiarni oprócz nich i przysypiającego za kontuarem kelnera, nie było nikogo innego. Za oknem szare przedpołudnie zamieniało się w równie nijakie popołudnie. Wiatr wzmógł się, od czasu do czasu drobna mżawka zraszała dziurawe kostki trotuaru. W kawiarni było ciepło, sennie i przytulnie .
Irma z początku siedziała, jak na szpilkach, mając z tyłu głowy świadomość pustego gabinetu
i kolejki petentów pod drzwiami. Jednak opowieść Tomasza wciągnęła ją. Obudziła współczującą stronę natury i natychmiastową chęć niesienia pomocy potrzebującemu.
— No, dalej Tomaszku! Jak zacząłeś, to opowiedz cioci Irmie, co ci na sercu leży. — żartem chciała zachęcić do zwierzeń zażenowanego kolegę.
— Ty rzeczywiście jesteś, jak życzliwa cioteczka. A więc droga ciociu, jak powiedziałem, nie mam moralnego prawa pracować nadal jako kurator. Mam wstępny plan na inne życie. Na odwyku był ze mną taki starszy pan z Malinek. To około 30 kilometrów od naszego miasta. Taka mała „pipidówa”. Kościół, knajpa, dwa sklepy i kilkadziesiąt domów. Tam podobno jest małe jeziorko i tycia kawiarenka. Tam są też podobno małe pomieszczenia na trzy pokoiki hotelowe, a może nawet na mini motelik. Można by tam zapuścić korzenie. Powinno dać się wyżyć. Trzeba tylko odnowić, odmalować, urządzić i zacząć handel usługami hotelowymi i kawiarnianymi. W sezonie, który właśnie idzie można udostępnić plażę i pole kempingowe z miejscem do kąpieli. Po sezonie trzeba jakoś dodatkowo dorabiać, ale da się wyżyć. Pomyślałem, że mógłbym spróbować. Od czegoś muszę zacząć nowe życie. Ktoś mi mówił, że kilkanaście kilometrów dalej jest —
— No, a za ile miałbyś kupić to cudo? Ty, jak wiem, nie śmierdzisz groszem, bo wszystko przechlałeś — powiedział Irma i od razu ugryzła się w język.
— Masz rację! To gorzka prawda, ale tak jest. Jednak tu nie o pieniądze chodzi, bo całą posiadłość z jeziorkiem i zapleczem można wydzierżawić od gminy. Potrzebny konkretny biznes plan i plany architektoniczne dotyczące przebudowy pawiloniku na motelik. –
— No i „kufereczek stóweczek daj Boże ”na ten mały remoncik, co? I w tym też ci nie pomogę, bo sama gonię resztkami. – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
— Nie o to chciałem ciebie prosić. Ty masz trochę smykałki do plastyki. Myślę, że gdybyś nie była kuratorem, to po odpowiednich studiach mogłabyś nieźle zarabiać jako architekt wnętrz . Pojedź ze mną do Malinek, pooglądamy, poradzisz mi, czy to wszystko nadaje się do czegokolwiek. Tylko proszę, nie mów na razie nikomu. Gdy już zdecyduję się, to wtedy możesz odtrąbić całemu sądowi. — Tomasz odetchnął z ulgą, dzieląc się swoim planem z najlepszą koleżanką. Szybko dokończyli kawę i wrócili do pracy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz