środa, 19 maja 2021

Beata, Kaja, Ivo...

 


                                             Beata


          

        Z kuchni dochodził równomierny stukot tłuczka do mięsa. To pani Misia, ostatni

 cud w życiu Beaty, była w trakcie rozładowania złości  na kawałkach karkówki. Beata

 nawet nie próbowała wyobrazić sobie, jak cienkie będą kotlety, jednak nie mieszała się

 do metod rozładowywania agresji swojej pomocy domowej. Wiedziała doskonale, że 

pomimo zdobytego parę lat temu  doktoratu, w żaden sposób nie była autorytetem dla pani 

Misi. Przekonanie to przypieczętowała usłyszana niedawno telefoniczna rozmowa gosposi

z przyjaciółką.

Tego wieczoru wróciła z pracy niesamowicie zmęczona. Pani Misi nie było w domu. 

Najwyraźniej czegoś brakowało jej do ukończenia obiadu, wyszła więc do pobliskiego 

sklepu. Beata nie zdejmując wierzchniego okrycia i butów, weszła do swojego pokoju. Tam 

ściągnęła kurtkę. Buty postawiła obok tapczanu i na moment położyła się pod ciepły koc, 

aby choć na parę minut zapaść w drzemkę.

 Usnęła prawie natychmiast. Obudził ją dzwonek telefonu. 

         — Tak to ja — usłyszała głos pomocy domowej — oczywiście, że jestem jeszcze u tej  

p-a-n-i. Ale co to za pani? Niby taka psycholożka, a głupia, jak moja wnuczka Renatka, co 

to właśnie kończy trzynaście lat.... Co mówisz?... Nie, nie psychiatra! Ona nie lekarz. Taka

 też od myślenia, ale recepty ci nie przepisze... Nie, nie załatwię ci recepty na usunięcie 

wody z nóg..... A co ona może? Może tylko z tobą pogadać!... No tak, twoja Józia do gadania 

najlepsza.Też lubię sobie z nią... Nie, ona nie za darmo, bo jej za to płacą. Raz podsłuchałam, 

jak taka jedna do niej z córką przyszła. To ona najpierw słuchała, a matka nawijała, bo z córki, to i 

wołami nie wyciągnęłabyś, chyba, żeby jej dobry wpierdol mój stary zrobił. On każdego by

 zmusił do wyjawienia prawdy. A ona nic! ... Tak, przecież mówię, że nic. Nawet na tego 

chudzielca nie warknęła. Posłuchała matki, popytała, a później to wymądrzała się, że niby

 tak myśleć to dobrze, a inaczej, to też dobrze, ale jakby trochę gorzej, bo z tego to mogą 

wyjść niezłe jaja. Sama nie mogła się zdecydować, co lepsze. Tak kręciła, tak motała,

 że ja już całkiem się w tym pogubiłam. Nic dziwnego, że matka całkiem na to swoje 

chucherko się zdenerwowała i już chciała wyjść. Jeszcze tylko umówiła się na kolejne gadanie. 

Niezadowolona taka była, ale jeszcze jej za to zapłaciła. Dziwna taka praca, co płacą za gadanie

 i słuchanie.  Ja bym tam wolała z twoją Józką. Za darmo, bo i przekląć można, jak człowieka

 złość bierze. No i u Józi pewnie ta damulka przypierdoliłaby zdrowo w pusty czerep swojej

 młodej. Od razu rozumu by nabrała... Jaka z niej pani? ... Co ty mówisz? Jaka pracowita, że 

niby i w domu pracuje?...Cha, cha, cha, śmiech na sali! Leniwa taka, ani posprząta, ani zgotuje,

 igły w ręce nie potrafi trzymać. Guziki jej z litości przyszywam, bo jak to raz zrobiła sama, 

to do niczego nie było podobne. Zaplątała, nitek narwała! Tfu! Wstyd, aby dorosła baba 

taka nieużyta była. W życiu też sobie nie radzi. Innym niby mówi; masz tak myśleć, tak 

możesz zrobić, a sama co? Ciągle się z tym swoim byłym mężem o pieniądze kłóci... 

No sama słyszałam. Przysięgam!... Bo po co było rozwód bez tego, jak to się nazywa,

 ...poczekaj sama sobie przypomnę, acha... oznaczenia o winie robić? ... Nie wiesz, co to

 znaczy? To proste! Sędzia nie oznacza ani winy tego tam męża, mimo że winny, jak cholera.

 Ale wszyscy dogadują się, że jest niewinny, jak to nowo narodzone dziecko. No tak, w 

majestacie prawa, jak to się mówi, ani wina nie jest jego, ani niby jej. Ja wiem, że mogła być 

niewinna, jak sobie jakąś lafiryndę przygruchał..... Nie wiem, bo ona niby taka cwana, ale

 o sobie, to nawet słówka nie dechnie.... Ponoć na sprawie na wszystko się zgadzała, bo niby

 taka honorna? Po co komu honor, gdy garnek pusty? Teraz musi o każdą złotówkę dla tych 

swoich bachorów się prosić. On też niby wyuczony i na stanowisku, a niezłe ziółko! 

.... Nie na pastwisku, tylko na stanowisku. On nie ma rancza, słuchaj dobrze, albo do tego

 lekarza od uszu idź, bo głupoty gadasz. Ja wiem, że zioła mogą rosnąć wszędzie, ale mi 

chodziło bardziej o jego wredny charakter...Nie przerywaj, bo nigdy nie skończę. No, więc 

ten eksio ostatnio dostał jakiejś amnezji i zapomniał, że ma dwie córki jeszcze uczące się. 

Nie, nie o apopleksję mi chodzi, tylko o dziurę w mózgu. ... Nie o taką dziurę mi chodzi! 

Jadźka, z tobą też jakoś jest gorzej. Może i tobie zaczynają wypadać szare komórki. ...

 No, przepraszam, nie obrażaj się od razu, tylko uważnie słuchaj. Chodzi mi o to, że on 

to, co w połowie książek ze swojej biblioteki przeczytał, to pamięta, trzema obcymi językami

 poradzi mówić lepiej, jak ty po polsku, a w tak prostych sprawach jak córki, to pamięć 

mu odjęło. Jakby ona, niby Beata,  taka mądra była, jak jej w papierach piszą, to albo by

nie puszczała w trąbę tego swojego ex, bo on ma kasy jak lodu... Ile , to ja nie wiem, ale 

różnie o nim ludzie mówią. Z pewnością dużo więcej jak ta cała Beata. A jeśli to on ją puścił

kantem, to powinna w skarpetkach go zostawić. Przecież ma dwie młode gęby do 

wykarmienia. Co jedna z nich, to bardziej pyskata i wymagająca.... Przecież widzę, że tylko

 rękę do matki wystawiają i daj, mówią. A ona jak nigdy nic, daje, a potem to tylko do tego 

eksa dzwoni i skręca się, gdy go o pożyczkę prosi.... Już dawno bym zmieniła pracę, ale

 jakoś mi żal tej Beaty. Tak ładnie do mnie mówi; proszę pani Michalino, serdecznie pani

 dziękuję i inne takie trele morele. Więc zrobię coś pożytecznego i mimo iż nie daje tyle 

kasy, co ta lekarka Kotlarska, to może jeszcze trochę u niej pobędę. Moje dzieci już dorosłe, 

wnuki duże, to może przeczekam, aż prawdziwie płatna robota w dobrym domu mi się trafi...

.Trzeba też trochę zainwestować w dobre uczynki, aby w niebie lepszy kawałek chmury 

przydzielili.... Tak, ostatnio ksiądz na kazaniu mówił, że niby modlitwa jest dobra na 

wszystko i miła Panu Bogu, ale i on woli aby poparta była czynem.  Nawet w niebie nie

 ma kołaczy bez pracy.  —  zaśmiała się ze swojego żartu, odłożyła słuchawkę i poszła 

do kuchni nakrywać do stołu.

Beata na paluszkach wyszła ze swojego pokoju. Otwarła drzwi na korytarz i z całej siły 

trzasnęła nimi. 

        — Po co pani Misia ma domyślać się, że słyszałam, co o mnie myśli. — pomyślała

 ze smutkiem. 

 — Bo tak po trosze, to może i tkwi w tym odrobina prawdy.

 Od tego wieczora starała się traktować panią Misię, jak członka rodziny. Nawet, gdy

 kobieta przesadzała w jawnym okazywaniu niezadowolenia, wolała schodzić jej

 z drogi. Tak było wygodniej. Patrycja i Gosia z czasem przywiązały się do pani 

Michaliny. Nauczyły się ją słuchać. To ściągnęło z bark zapracowanej matki konieczność

 użerania się z nastoletnimi humorami, stawiania coraz to nowych szlabanów. 

        — Do lepszego człowiek szybko się przyzwyczaja! — myślała od czasu do

 czasu, zajadając się świeżymi obiadkami. Po miesiącu wydawało się Beacie, że 

tak było zawsze i nie wyobrażała sobie już życia bez obecności pani Misi i jej tłuczkowych

 werbli. Rozmyślania Beaty przerwał dzwonek u drzwi. Pobiegła do przedpokoju, ale jak

 zwykle pani Michalina była pierwsza.Przekręciła klucz w zamku i rozmawiała poprzez

 łańcuch z jakimś mężczyzną. Beata wyraźnie słyszała męski tembr głosu. Na korytarzu 

było ciemno, w przedpokoju jasno,  więc w szparze między framugą a skrzydłem drzwi

 widać było jedynie jasną maskę twarzy. Gdy kobieta podeszła bliżej,  poznała, że to

oblicze  Joachima. 

        — Wygląda groteskowo! —  mimowolnie oceniła oglądany przez siebie obraz. 

        — Czy pani dziś przyjmie gościa? Już późno! – zwróciła się do niej pani Misia, dając jej 

wyraźnie możliwość odmowy. Beata podeszła do drzwi 

        — Oczywiście pani Michalino. Jest późno, ale pan Joachim przyszedł z wizytą do 

swoich córek. Obydwie przyjdą do domu za kwadrans. Za ten czas porozmawiam

 z ich ojcem. Mamy wiele spraw do omówienia. — dodała i wpuściła Joachima 

do przedpokoju.

        — Tylko niech pani nie zapomni, że już tydzień jest spóźniony z alimentami.

 — dodała z naciskiem Michalina i wycofała się do kuchni. Beata zaprosiła gościa do

 swojego pokoju. 

        — Jak ty z tym babsztylem wytrzymujesz? — w głosie byłego męża wyraźnie

 słychać było dezaprobatę. 

        — Jak tyle lat z tobą wytrzymywałam, to i z Michaliną wytrzymam. Na dodatek jest 

dużo bardziej pomocna, niż byłeś kiedykolwiek. Praca pali jej się w rękach, dziewczyny

 jej słuchają.Odkąd prowadzi nam dom, to pilnują godzin przyjścia do domu, nauczyły

 się trzymać w pokoju porządek. Z nauką też jest dużo lepiej. A ja mogę trochę 

dorobić do pensji bez wyrzutów sumienia, że nie ma mnie w domu. — dodała.

        — Ale to mi się nie podoba, że moje córeczki wychowuje jakaś kuchta, na 

dodatek herszt baba.Czego ona może małe nauczyć? Zdania poprawnie nie skleci.

 Jakąś gwarą mówi. Niedawno mówiła do mnie, że zacytuję; „ od tygodnia nie 

oglądałam, aby dziewczyny z rencami do siebie latały, już nie są takie nieusłuchane”

 oraz, że już nie mówi do ich „ plic.” To niby miała być pochwała, ale jak ona do 

nich  w ten sposób przemawia, to za chwilę dostaną jedynki z języka polskiego, 

a wstydu narobią co niemiara. Na dodatek po mieście będą chodziły anegdoty na

 temat wysławiania się córek pana doktora. — Joachim ostro podsumował swoje

 niezadowolenie.

        — Bardzo się dziwię, że przeszkadza tobie gwara mojej pomocy domowej, 

a nie martwisz się, czy będę miała pieniądze dla córek na dodatkowe lekcje z

 języka angielskiego, francuskiego, czy niemieckiego, o korepetycjach z 

matematyki nie wspomnę. O alimentach zapomniałeś w tym miesiącu?

 Miałeś płacić do dziesiątego, a tu już po połowie miesiąca, a ty tylko o

 duperelach. Gdzie konkrety? — niezadowolenie Beaty przybrało formę wyższego,

 niż zwykle tonu rozmowy.

        — A ja bardzo się tobie dziwię, że nie doceniasz mojego zaangażowania 

w sprawy wychowawcze, dobrych relacji z Gosią i Patrycją. Ostatnio kupiłem 

każdej z nich po zestawie  kosmetyków i perfumy. Były szczęśliwe. Twierdziły,

 że rzadko który tata jest taki hojny. Mówię tobie, one mnie uwielbiają! Teraz

 też mam dla Gosi nowy tiszert, w tym modnym miętowym kolorze. A dla

 Pati dwie szminki na otarcie łez. Pokazywała mi, jakie chciałaby mieć. — 

Joachim z zadowoleniem wyciągnął nogi do połowy dywanu i wygodnie

 rozsiadł się na sofie.

        — Nie bądź z siebie taki zadowolony. Mięta dawno przestała być modna.

 Masz spóźniony zapłon! Poza tym nie zapłacę za nic szminką lub tiszertem! —

        — To zwolnij tego babiszona! Zaraz kasa się poprawi. Możesz też zakasać 

rękawy i sama zajmiesz się domem? Na panią do wszystkiego ciebie stać, a na

 resztę to nie? Jak chcesz grać panią na włościach, to cierp! — Joachim 

przypomniał Beacie, gdzie jej miejsce i jaki zawsze był egoistyczny oraz nieczuły. 

Szybko wstała z sofy. W tym momencie usłyszała w przedpokoju swoje latorośle. 

        — Nie będziesz mi ustawiał życia! Już nie! A teraz idź do młodych. 

Tylko nie chrzań im swoich farmazonów. Jak je tak strasznie kochasz. Jutro widzę 

alimenty, albo  złożę pozew u komornika! A ty najesz się wstydu, gdy twoje 

pacjentki dowiedzą się, że ich ukochany ginekolog to kawał skurczybyka! — 

 

 

*** 

Beata


        Poranek był chłodny, jednak Beata nie czuła chłodu. Pomimo wysokich 

obcasów biegła chodnikiem, jakby była na treningu, a nie  w drodze do pracy. 

Była bardzo spóźniona.W głowie kotłowały jej się różne myśli, a najczęstsza 

była ta, że nie najlepiej spisuje się jako matka, dzwoniła w jej myślach, jak dzwon 

z wieży kościelnej. Beata była bardzo zdenerwowana po rozmowie z wychowawczynią

 Gosi.

        -- Co jej strzeliło do głowy, aby uderzyć koleżankę? Nigdy nie była 

agresywna. -- przekonywała siebie zdziwiona, że tak mało zna swoją córkę.

        -- Cholera, Joachim ma rację! Kłócę się z nim, godzinami siedzę w pracy,

 a moje dzieci wychowuje pani Misia. Może to jej obcesowość i niewyparzony 

język mają na Gosię taki negatywny wpływ, a może to mój brak czasu. Chyba

rzeczywiście szewc bez butów chodzi. Ale pomyślę o tym wieczorem. Teraz muszę

 skupić się na badaniu i rozmowie z nowym pedagogiem. -- ze zdenerwowaniem 

pomyślała sobie o nowym współpracowniku, którego zatrudnił szef ośrodka. Nie 

poznała go, bo właśnie gdy pan Aleksander przyjechał do nich aby przedstawić 

nowego kolegę, który miał zająć miejsce Marianny, chorowała.

Beata głośno westchnęła i zwolniła, dobiegając do drzwi klatki schodowej, w 

której mieściła się filia Ośrodka. Zasapana odpoczywała przed wejściem na 

schody, gdy została uderzona w plecy zbyt szybko otwieranymi drzwiami. 

Poczuła ból.

        -- O cholera, kto tak z impetem wpada do klatki i taranuje innych?! Może

 by tak pan przeprosił. Co za wychowanie! -- powiedziała ze złością do 

zaskoczonego mężczyzny, któremu wyraźnie zabrakło języka w gębie. 

        -- Najmocniej przepraszam, ale nie przypuszczałem, że ktoś może 

stać pod drzwiami. Mam nadzieję, że nie zrobiłem pani krzywdy. --  powiedział

 ze skruchą.

        -- Pani pewnie wychodzi, proszę! -- szarmancko uchylił drzwi, z niepokojem

 patrząc na rozcierającą ramię Beatę.

        -- Dziękuję, ale nie skorzystam z pana uprzejmości. Właśnie wchodzę na 

górę, a siniaka będę miała wielkiego jak stodoła. Przez tydzień nie ubiorę bluzki

bez rękawów. Będę wyglądała, jak ofiara przemocy domowej -- fuknęła Beata i

 obróciła się na pięcie, po czym zaczęła pokonywać schody.

        -- Jeszcze raz przepraszam! -- powiedział mężczyzna, podążając za nią, co

 zaniepokoiło kobietę.         

        -- A jak to jakiś wariat, albo bandyta? -- pomyślała ze strachem, widząc, że 

staje za nią, gdy złapała za klamkę drzwi wiodących do ośrodka. Jeszcze więcej

 niepokoju wzbudziło w niej jego wejście do małej poczekalni. 

        -- Danusiu! -- z lękiem zawołała sekretarkę. I odetchnęła z ulgą, gdy ta 

uchyliła drzwi sekretariatu i zaniepokojona głosem Beaty, wyjrzała aby sprawdzić,

 co się dzieje. Widząc mężczyznę, uśmiechnęła się szeroko.

        -- Pan Ivo ! Nie pamiętałam, że od dziś zaczyna pan z nami pracę! No to 

mamy komplet. Fajnie, że pan jest, bo tyle stron czeka na badania. A, prawda,

 ciebie nie było, gdy pan Ivo przyjechał, aby się nam przedstawić. -- powiedziała 

do zaskoczonej kobiety. 

        -- A jak tam rozmowa z wychowawczynią Gosi? Widzę, że jesteś 

niezadowolona.

        -- To nie temat na teraz. -- odpowiedziała ze złością do sekretarki,

 zaskoczonej tonem głosu Beaty.

        -- W gabinecie masz panią Michalską z córką. Akta leżą na twoim

 biurku. A pan u siebie w gabinecie ma akta drugiej sprawy. Będzie pan 

miał czas na zapoznanie się  przed przyjściem Leśników. 

Sytuacja jest skomplikowana. Z dziećmi przyjdzie tata i babcia. Gdy Beata

 przebada Michalskich, to wymienicie się aktami. Badanie pedagogiczne 

Michalskich przewidziane jest na jutro. Dziś tylko Leśnikowie.Beata już 

nie słuchała. Rozebrała żakiet, poprawiła włosy i weszła do swojego gabinetu,

gdzie czekała 

Michalska z nastoletnią Olimpią. Zaczęła z nimi rozmowę. Sprawy domowe,

 poranne nieprzyjemności odpłynęły w siną dal. Weszła w świat swoich 

badanych. Po badaniu usiadła, aby zrobić szkic opinii i zastanowić się nad 

sprawą. Olimpia podobna była do Gosi.Już w trakcie badania zauważyła, 

że ciężko jest jej zdystansować się do sprawy.Pytając matkę o różne szczegóły

 życia rodzinnego i słuchając jej odpowiedzi przeżyła szok. Jakby historia 

była lustrzanym odbiciem jej życia. Nie we wszystkich szczegółach, ale obecna

 sytuacja i najważniejsze momenty życia przypominały jej. Matka Olimpii 

była kobietą, którą porzucił partner i długo dochodziła do siebie po jego 

odejściu. Potem aby jakoś utrzymać siebie i córkę, podjęła pracę na półtorej etatu. 

Postanowiła, że przynajmniej dziecko będzie miało wszystko, co potrzeba, aby nie 

czuło się gorsze, niż rówieśnicy posiadający oboje rodziców. W praktyce Olimpia 

wychowywana była przez babcię, która uważała to za swój przykry obowiązek. 

Często dawała odczuć pani Michalskiej, że wsadziła na jej grzbiet duży kłopot.

 Bez opieki nad wnuczką życie jej byłoby szczęśliwsze. Czuła się do brzemienia

 opieki uwiązana, jak pies do budy. Olimpia nieraz słyszała wyrzuty babci i czuła

 się winna. Matkę przeważnie widywała późnymi wieczorami. Czuła się porzucona

 i to nie tylko przez ojca. Wszyscy ją od siebie odrzucili. Michalska znalazła 

pocieszenie w pracy, babcia uciekała do swoich spraw i koleżanek z koła 

emerytów. A ona czuła się bardzo samotna. Znalazła sobie towarzystwo, 

w którym poczuła się dobrze i nie miała wrażenia , że zawadza. Imponowali

 jej starsi koledzy popijający piwo, a czasem i coś mocniejszego. Z podziwem

 patrzyła na wymalowane, wytatuowane koleżanki. Zazdrościła im  kolczyków, 

wolności, lekkiego podejścia do życia. Początkowo odganiana od nich , jakby 

była jakąś natrętną muchą, z czasem została zaakceptowana, pomimo, iż miała 

dopiero dwanaście lat. Była z tego powodu dumna i starała się ze wszystkich 

sił udowodnić tym starszym, że na nich zasługuje.

Zajęta pracą matka nie zauważyła, że Olimpia znika na całe dnie. Babci było 

to wyraźnie na rękę. W końcu czuła się jeszcze młoda. Tęskniła za życiem 

wśród grona znajomych. Chciała wyjazdów, wycieczek i odcinania kuponów

 od życia. Tyle lat na to czekała. Aby udowodnić wszystkim, że zasługuje na

 zaufanie kolegów, aby zaimponować koleżankom postanowiła zrobić coś, 

co wszystkich zadziwi. Już wtedy wagarowała na potęgę. Nauczyła się podrabiać

 podpis matki i wypisywała sobie usprawiedliwienia. Dużo czasu potrzeba było

, aby liczne nieobecności zaniepokoiły wychowawczynię. Do tego czasu opuściła

 się w nauce, w końcu to w jej obecnym życiu nie było najważniejsze, bo nikogo

 nie obchodziło, jak się uczy.  Ojciec nie dawał znaku życia, matka pracowała, a

 babcię nic nie obchodziło. I wtedy postanowiła, że pokaże, jaka jest odważna. 

Po namyśle wybrała znany butik i postanowiła ukraść dwie modne bluzki. 

Da je w prezencie koleżankom. I zostanie ich najlepszą przyjaciółką. Nie 

przewidziała, że zostanie zatrzymana, odwieziona na policję... 

Beata odłożyła akta i westchnęła.        

         -- Czy tak dzieje się z Gosią? Czy ja popełniam ten sam błąd ? 

-- pomyślała z przerażeniem. Ale zaraz zganiła się za brak profesjonalizmu.

        --  Nie, tak nisko nie upadłam bym nie potrafiła w pracy skupić 

się na badaniu. Przemyślę wszystko wieczorem i porozmawiam z córką.-- 

nakazała sobie w myślach. Usłyszała ciche pukanie. Za chwilę drzwi 

uchyliły się i do gabinetu wszedł Ivo.W ręku miał bukiet kwiatów.

        -- Kiepsko zaczęliśmy współpracę. -- powiedział.

        -- Racja! -- skwitowała. 

        -- Chcę się zrehabilitować. Proszę przyjąć te kwiaty w zamian 

za siniaka. To przeprosiny. Niech się już pani na mnie nie gniewa. 

        -- Przeprosiny przyjęte. Chociaż nadal czuję się jak ofiara 

przemocy domowej. To charakterystyczne, że sprawca przeprasza, 

obiecuje poprawę, przynosi kwiaty i tak jest do następnego razu. -- roześmiała

 się, widząc napięcie na twarzy Iva. 

        -- Żartuję. Co było, to było. Zgoda. -- wstała i podała  mężczyźnie rękę. 

Tym razem przyjrzała mu się dokładnie. Był o głowę od niej wyższy, dobrze

 zbudowany szatyn z pierwszymi oznakami siwizny na skroniach. Lekko 

pociągła  twarz  z mocno zarysowaną szczęką nadawała mu surowego wyrazu, 

tylko  głębsze bruzdy w kącikach oczu, promieniście rozchodzące się na 

skroniach świadczyły o pogodnej naturze i skłonnościach do uśmiechu.

Ivo ujął jej rękę i naturalnie uścisnął.

        -- Ivo Bartnicki. -- przedstawił się.

        -- Beata  Górnicka !

        -- Proszę do mnie mówić po imieniu. -- zaproponował.

        -- Tak będzie łatwiej. -- przyjęła propozycję.

Wymienili się aktami i Ivo poszedł do swojego gabinetu sporządzić opinię

 o Leśnikach , a Beta pozostała u siebie z nowymi aktami, niedokończoną 

opinią Olimpii i smutnymi myślami dotyczącymi swoich 

umiejętności wychowawczych, które od czasu do czasu starały się wedrzeć 

w profesjonalne czynności. 

*** 

 


        Poranek przywitał Beatę deszczem tłukącym w szyby. Młoda kobieta niechętnie otworzyła oczy i z

 obrzydzeniem spojrzała w okno. Później przeniosła spojrzenie na tarczę budzika. Westchnęła  z żalem, 

gdy  pomyślała o zaplanowanej przez córki wycieczce. Obiecała im sobotni wyjazd do ogrodu 

zoologicznego. Wystawiła spod kołdry stopy i na oślep palcami obu nóg rozpoczęła poszukiwanie 

kapci. Gdy znalazła i wsunęła w nie stopy, automatycznie wstała z łóżka. Usłyszała dzwonek telefonu 

dochodzący z pokoju pociech. Podchodząc do drzwi usłyszała głos Gosi, która z kimś rozmawiała. 

Potem rozległ się jakiś szept i radosny pisk Patrycji oraz prośba skierowana do siostry.

        -- Zgódź się, zgódź! Fajnie będzie. Tata to jest równy gość!

         -- A co z mamą i naszą wycieczką do zoo? -- zapytała Gosia.

        -- Pojedziemy za tydzień albo kiedy indziej. Jak się nie zgodzisz, to świetna  okazja przejdzie nam 

koło nosa. Tata nie zawsze będzie nam proponował wyjazd do Zakopca. Chciałabym zobaczyć Giewont.

 Jak nie chcesz jechać, to jadę z nim sama!

       -- No dobrze! Nie wyrywaj mi słuchawki, sama potrafię powiedzieć  tacie! -- podniosła głos Gosia, 

ale widocznie protest był zbyt słaby albo podniecenie Patrycji zbyt wielkie, bo Beata usłyszała Patrycję

 rozmawiającą z Joachimem. Córka umawiała się za godzinkę pod blokiem. Pomyślała sobie, że ma za

 mało czasu aby przygotować córki do wycieczki, nakarmić i dopilnować aby spakowały do plecaków 

wszystkie potrzebne rzeczy . Zastanawiała się też, czy jej fircykowaty Eksio raczy zadzwonić i 

poinformować o propozycji. Poczłapała do kuchni i zabrała się za przygotowanie śniadania i 

kanapek na drogę. Z drugiego pokoju dochodziły krzyki, szurania. Potem usłyszała trzask drzwi 

od łazienki i wrzask Patrycji.

        -- Małpa, ja chciałam pierwsza! Nie siedź tam godzinami, bo ja też muszę się umyć!

Za kwadrans Joachim przysłał Beacie smsa, w którym poinformował, że zabiera córki ze sobą na 

weekend do Zakopanego. Jedzie ze znajomą i jej małym synkiem, więc nie musi się obawiać, że

 dziewczynki będą puszczone samopas. Kobieta zagryzła wargi. W zasadzie nie była zaskoczona. 

Joachim zawsze robił co chciał i z całą pewnością kochał córki, a one uwielbiały swojego wesołego tatę,

 więc mimo rozczarowania oraz złości nie miała sumienia burzyć dobrych relacji ojca z Gosią i Patrycją.

        -- Tchórz, cywilny tchórz! Nie ma odwagi aby zadzwonić i usłyszeć, co ona ma w tej sprawie do

 powiedzenia!  -- mruknęła pod nosem.

        -- Co mówisz mamusiu? -- drzwi do kuchni otworzyły się i stanęła w nich Gosia. Była starannie

 ubrana i nawet zdążyła lekko pociągnąć  maskarą rzęsy. 

        -- O, widzę, że jesteś gotowa do drogi! -- powiedziała do córki z uśmiechem.

        -- Mamo, ale nie jedziemy do zoo, bo dzwonił tata, że zabiera nas do Zakopca. 

Gosia była poważna i niepewnie spoglądała na matkę.

        -- Zgodzisz się, prawda? Zgódź się mamusiu! -- w proszącym geście złożyła dłonie, a później 

zarzuciła ręce na ramiona matki.

        -- Wiem, że nici z naszej wycieczki do zoo. Tata przysłał smsa. Rozumiem, że spędzenie weekendu

 w górach jest dobrą okazją i nie zamierzam was zatrzymywać. -- powiedziała raźno, choć w duszy 

zrobiło się jej bardzo smutno. Jednak rozumiała wielką miłość córek do ojca-czarusia. W końcu 

kilkanaście lat temu i ona uległa jego urokowi. Jednak im nie wyszło. Konsekwencjami rozwodu nie 

zamierzała obciążać swoich pociech. Miała tylko nadzieję, że dziewczynki nigdy nie będą przechodziły 

takich rozczarowań jak ona,  nigdy nie podniesie się  kurtyna zakrywająca nienajlepsze cechy charakteru

 uroczego ojca.

Godzinę później została w mieszkaniu sama, gdy rozćwierkane i podekscytowanie latorośle zbiegły 

szybko po schodach, a później pomachały spod samochodu i odjechały. Joachim nie wychylił nosa. 

Na siedzeniu obok zauważyła ciemnowłosą piękność. Westchnęła. 

Zgarnęła puste naczynia i włożyła do zmywarki. Przetarła stół i blat roboczy. Pochowała produkty i 

wystukała numer do pani Michaliny.

        -- Pani Misiu, ma pani dziś dodatkowe wolne. Nie trzeba przygotowywać obiadu, bo nie jedziemy

 do zoo. -- powiedziała.

        --  A co będziecie jadły? Pani coś upichci ?  -- zapytała zaskoczona, ale i uradowana gosposia.

        -- Nie, nie ma potrzeby, bo małe pojechały z ojcem do Zakopanego. A ja coś odmrożę z tego, co 

pani ciągle wpycha do zamrażalnika. Mamy zapasów pewnie co najmniej na miesiąc.

        -- Mogła mi pani wczoraj powiedzieć, to inaczej zaplanowałabym weekend. Może pojechałabym

 do siostry, bo już się upominała. Mówiła, że o niej zapomniałam. -- powiedziała z pretensjami w głosie. 

        -- Gdybym wiedziała, to bym powiedziała. -- poinformowała cicho.

        -- To znowu ten pani Joachim, co? Znowu przeciąga panny na swoją stronę. Chce je pewnie 

nakręcić przeciw pani. -- powiedziała z przekąsem pani Misia.

        -- Co też pani mówi? Dobrze, że ojciec ma kontakt z dziewczynkami. Inni nie są tacy dobrzy dla 

swoich dzieci. Nie zabierają ich na weekendy. -- zganiła swoją pomoc domową.

        -- Dobry! Tfu!Ja tam swoje wiem, wspomni pani, że to nie jest bezinteresowne. Ja znam takie typy.

 Niech pani dobrze uważa na tego p -a -n -a . Powiedziała złośliwie, celowo przeciągając głoski w słowie

 “ pan”. 

        --  Pani za dobra. Ale kto ma miękkie serce, musi mieć twardą dupę!-- zacytowała swoje ulubione 

powiedzenie i wyłączyła się.

Beata poszła do łazienki i wzięła prysznic. Postanowiła, że wolne popołudnie poświęci na napisanie paru

 zaległych opinii, zrobi podsumowanie diagnozy i nadgoni zaległości. 

Ubrała się sportowo, ale wygodnie. Z ulgą pomyślała, że tym razem nie musi wbijać się w garsonkę, czy

 też garnitur. Będzie w ośrodku sama.

Robota szła jej sprawnie. Porozkładane akta i druki zajmowały całą powierzchnię biurka, gdy usłyszała 

szczęk klucza w drzwiach wejściowych. Z niepokojem popatrzyła w głąb korytarza. Za moment drzwi z 

delikatnym skrzypieniem otworzyły się i na progu zobaczyła sylwetkę wysportowanego mężczyzny 

ubranego w zielony strój rowerowy, kask i duże okulary. Na jednym ramieniu niósł wypchany sportowy 

plecak. Wystraszyła się i złapała za duży dziurkacz, którym sekretarka dziurkowała zazwyczaj tekturowe

 okładki akt.

        -- Jak zwykle bojownicza! Poddaję się, jestem w pokojowym nastroju! -- roześmiał się intruz,  w

 którym rozpoznała Iwa.

        -- Co  ty tu robisz? -- zapytała ze złością.

        -- Mógłbym ciebie zapytać o to samo? -- odpowiedział.

        -- Pracuję! Nadrabiam zaległości i zaskoczyłeś mnie . Byłam przekonana, że nikt tu dzisiaj nie 

przyjdzie. -- odpowiedziała zgodnie z prawdą.

        -- I ja tu przyszedłem z tym samym zamiarem, ale wcześniej odwaliłem dwadzieścia kilometrów na

rowerze. Nie warto mi było jechać do domu, bo pewnie później nie chciałoby mi się tyłka ruszyć sprzed

 telewizora. Po drodze coś kupiłem w naleśnikarni. 

Chodź , podzielę się z tobą, bo pewnie też jeszcze nie jadłaś obiadu. Możesz odgrzać w mikrofalówce. 

Ja skoczę do łazienki i trochę się ogarnę oraz przebiorę. Ciuchy mam w plecaku. 

        -- A skąd wiesz, że nie jadłam obiadu? -- zapytała zdziwiona.

        -- Nie trzeba być detektywem, aby skojarzyć fakty, gdy spojrzy się na twoje biurko i stosy akt. 

Siedzisz tu pewnie od rana. -- zaśmiał się i poszedł z plecakiem w stronę łazienki.    

    Beata wyjęła ze styropianowego opakowania sześć wielkich, ciepłych jeszcze naleśników. Przełożyła

 je do szklanej miseczki, do której zazwyczaj wsypywali kolorowe cukierki dla badanych dzieci i zawsze

 chętnej na słodycze młodzieży. Tym razem na dnie miseczki z cukierków pozostały marne resztki i parę

 pustych papierków. Przełożyła je do pustej filiżanki.

Poszperała w szafeczce. Znalazła zapomniane herbatniki i niepełny słoik powideł. Nastawiła ekspres do

 kawy. Gdy Iwo wyszedł z łazienki w sekretariacie na biurku leżały dwa kawałki papierowego ręcznika, 

udające serwetki, a na nich stały dwie filiżanki z kawą, dwa talerze, na których leżały po dwa naleśniki.

 Na środku w szklanej misce parowała reszta naleśników, a obok stał talerzyk z herbatnikami suto 

posmarowanymi powidłami.

        -- I co to znaczy kobieta! Z niczego zrobi przyjęcie. Tylko wy to potraficie. Ale jestem głodny. 

Dobrze, że nie kupiłem naleśników na styk. Nie wiem, czy lubisz z serem pleśniowym, gruszką i  szynką

. Ja uwielbiam. Sam nie potrafię zrobić dobrych naleśników, więc często sobie dogadzam w naleśnikarni.

 Lubię wstępować tam po ukończeniu trasy rowerowej lub gdy wracam z basenu. A jak z twoimi

umiejętnościami kulinarnymi? -- zapytał zatapiając zęby w kęs naleśnika. 

        -- Kiedyś wydawało mi się, że jestem niezła w te klocki. Dzieci były małe, lubiły naleśniki z serem

 na słodko, to i często smażyłam. Od paru lat moje małe się ciągle odchudzają, co nie przeszkadza im 

aby pochłaniać lody. Ale naleśnika nie tkną. No chyba, że pani Misia postanowi, że na obiad będą 

naleśniki, bo dawno ich nie było. A wtedy nie mają nic do gadania i zjadają z wielkim apetytem. Pani 

Misia robi je cudownie. Z delikatną ricottą i sosem owocowym. Mówię ci, pycha! Ja nie jestem taka 

zdolna. I chyba zatraciłam umiejętność robienia naleśników.  -- odpowiedziała ze śmiechem, który 

rozjaśnił jej twarz. Siedziała na tle okna. Słońce rozświetlało jej rozwichrzone włosy. Nie miała makijażu

, ale to tylko dodawało jej naturalności i delikatności.  Wyglądała jak bardzo młoda, wesoła kobieta.

Ivo zapatrzył się na jej urokliwą, łagodną twarz. Westchnął. Przypominała mu pierwszą dziewczynę, 

którą jako nastolatek pocałował pod starą jabłonią. Stało się to w sadzie dziadków, do których 

przyjeżdżał na wakacje. Miała ten sam wyraz oczu i łagodny uśmiech. Powędrował myślami do tamtego

 czasu. Zobaczył siebie. Wyrośniętego , patykowatego nastolatka, który tłumaczył nowo poznanej 

dziewczynie, że na zębach nie pozostaną bakterie, gdy zjedzą jabłko. I wbijali zęby w kwaśne spady,

 które zalegały trawę pod jabłonką. Cierpły im od tego nie tylko zęby ale i całe wnętrze jamy ustnej. 

I wierzyli, że nie pozostały im po sobie  żadne bakterie. Potem chodzili wieczorami brzegiem strumienia,

 odganiając się od natarczywych komarów. Trzymali się za ręce, zbierali na łące dzikie pieczarki i piekli 

je na kawałku blachy stojącej na paru cegłach nad małym ogniskiem. Wsłuchiwali się w odgłosy 

przyrody zapadającej w wieczorny zmrok i czuli dziwne drżenie serca oraz zdziwienie, że coś dziwnego

 dzieje się z ich wnętrzem, gdy patrzą sobie głęboko w oczy. A potem wakacje się skończyły i rozjechali

 się każde do innego miasta. Od tego czasu drogi ich się nie skrzyżowały. W pamięci Iva zostało jednak 

to wspomnienie czegoś świeżego, nieuchwytnego, idealnego. W bogatym późniejszym życiu nie 

brakowało mu różnych przygód,  związków, a nawet małżeństwa. Jednak nigdy nie powtórzyło się to, 

co czuł tamtego lata. Gdy teraz patrzył na Beatę, przez moment poczuł coś, co przypominało jak echo

 nieuchwytność tamtej niezwykłej chwili.  

         -- Hej, tu ziemia do marsa! Od minuty ciebie pytam, ale bujasz gdzieś w przestrzeni! -- usłyszał 

głos Beaty. I wspomnienie uciekło. Popatrzył na nią z niemym zapytaniem w oczach.

         -- Pytałam o ostatnią naszą wspólną rodzinę. Czy napisałeś diagnozę pedagogiczną? Ja napisałam

 swoją diagnozę. Może razem podsumujemy i spiszemy wnioski. 

        -- To dobry pomysł. Może zrobimy tak, że poszukamy wszystkich wspólnych akt i ja napiszę swoją

część, ty swoją, a jak skończymy, to wspólnie napiszemy podsumowanie i  wnioski. -- odpowiedział już

 całkiem trzeźwo. 

Wracali gdy zapadał zmrok. Ivo prowadził rower. Wieczór był ciepły. Przechodniów  było niewielu.

 Młodzież opanowała bary i kawiarnie, starsi zalegali w swoich domach przed telewizorami, część z

nich tak jak Joachim wyjechała na majowy weekend. Miasto było wyludnione. Dobrze im się szło 

razem. Niewiele rozmawiali. Im było bliżej domu Beaty, tym tempo spaceru stawało się wolniejsze. 

Szkoda im było wieczoru na to, aby spędzać go samotnie w domu. Przechodząc obok skweru częściowo

 zarośniętego bzami, Ivo zaproponował odpoczynek na ławeczce. Beata chętnie się na to zgodziła. 

Nigdzie jej się nie spieszyło. Nie czuła zmęczenia. Dobrze się czuła w obecności kolegi. Usiedli na ławce

 ustawionej obok wielkiego kolorowego klombu. Stała w lekkim półmroku, ale na tyle blisko ulicy,

 aby poczuć się bezpiecznie.  Przed sobą mieli widok na cały skwer a także na budynek magistratu, z

 wielką tarczą zegara. 

        -- Miałaś jechać z dziewczynkami do zoo. Tak mi mówiła Danusia, gdy pytałem, czy nikomu nie

 będę przeszkadzał w sobotę w ośrodku. Co się stało? Zrezygnowałaś? Widzę, że dziewczynek nie ma,

 bo gnałabyś do domu, a nie spieszysz się. --  stwierdził Ivo.

        -- Moje panny zmieniły plany, a w zasadzie plany zmienił im tata. -- odpowiedziała  rozżalona.

        -- Ale dzięki temu masz czas dla siebie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. -- powiedział

 filozoficznie.

        -- Ja też miałam ochotę na wycieczkę do zoo. Lubię zoo i lubię spędzać czas ze swoimi córkami. 

Nie mam go zwykle zbyt wiele. Wiem, że jeszcze trochę, a już nie będą mnie potrzebowały, a może to 

już się stało? -- zapytała rozżalona.

        -- Dzieci zbyt szybko dorastają! Jednak twoim pannom jeszcze daleko do dorosłości. Jeszcze wiele 

wycieczek przed wami. Jeszcze będziesz miała je dość.  -- powiedział mężczyzna ze śmiechem.

        -- Jak tak możesz mówić? Ja nigdy nie będę miała dość swoich córek. Nawet jak będą takie stare 

jak ja teraz. -- zaperzyła się.

        -- Ale ja nie chciałem nic złego. Tylko chciałem ci powiedzieć, żebyś się tak tym nie martwiła. 

To dobrze, że mają swojego tatę, że ma dla nich czas. Ja zawsze miałem głód ojca.

I dużo bym dał, aby mnie zabierał ze sobą na wycieczki, zresztą tak jak i matka. Tylko dziadkowie mieli

 dla mnie czas, mimo iż prowadzili duże gospodarstwo. 

        -- Twoi rodzice byli po rozwodzie? -- zapytała ze współczuciem.

        -- A skąd, pracowali. Każde z nich miało swój mały biznes i zbyt mało czasu, by korzystać z życia. 

Wiecznie dorabiali się. Ja byłem piątym kołem u wozu. Tylko im przeszkadzałem. Nawet nie wiem,

 jakim cudem ich związek przetrwał, bo dla siebie też nie mieli czasu. Najszczęśliwszy byłem, gdy 

mogłem wyjechać do dziadków na wakacje. Wreszcie ktoś się cieszył moją obecnością, dla kogoś byłem

 najważniejszy na świecie. Ale co tu się użalać nad sobą i tak w porównaniu z dzieciakami, które badamy,

 z ich rodzinami. miałem dobrą rodzinę. Nikt mnie nie krzywdził, dbano o moje potrzeby materialne,

 czegoś uczono...Dalej czasami rodzice dzwonią do mnie. Pytają co się dzieje. Nawet rozpaczali, gdy się 

rozwiodłem. 

        -- O, to widzę, że oboje mamy eks małżonków. -- stwierdziła.

        -- A co z twoją byłą żoną? -- zapytała cicho, zanim zdążyła ugryźć się w język.

        -- Wszystko dobrze. Jest po raz drugi mężatką, a nawet dorobiła się potomka, chociaż ze mną nie

 chciała mieć dzieci. -- westchnął. Zamyślił się i długo milczał.

        -- Przepraszam, jestem za bardzo wścibska.  Nie było pytania. -- Beata szybko przerwała krępująca

 ciszę.

        -- Nic się nie stało. Przebolałem. Jakoś niedługo po ślubie zaczęliśmy nadawać na innych falach. 

Chyba oboje zrobiliśmy falstart. Nie pasowaliśmy do siebie, a gdy Monika przyznała się, że na złość

 swojemu ówczesnemu narzeczonemu, który ją zdradził, wyszła za mąż za mnie, to zrozumiałem 

wszystko. Nie kochała mnie. Byliśmy młodzi, zadziorni, szaleni...Rozwód bolał, ale chyba bardziej 

bolałoby mnie życie w zimnym związku. Monika była atrakcyjna i zazdrościło mi jej wielu facetów z

 roku. Pomyliłem  oczarowanie, dumę i pociąg fizyczny z miłością. Życzę jej szczęścia. Dobrze, że

 potrafiła wybaczyć i wrócić do swojej prawdziwej miłości. Ale nie mówmy już o mnie. I o mojej 

głupocie. Teraz jest mi w miarę spokojnie i nawet momentami czuję się szczęśliwy. Tylko rodzice nie

 potrafią mi wybaczyć, że nie utrzymałem związku z Moniką. Od tego czasu nasze relacje jeszcze 

bardziej się skomplikowały.  

 




   

                                             Kaja


        -- Raz , dwa, trzy, cztery… uf! ---- sapnęła Kaja

        --  Raz, dwa, trzy, cztery! -- liczyła w myślach, wywijając ciężarkami. Mięśnie jej drżały, czuła 

ściekający pot i coraz bardziej mokrą koszulkę, która przyklejała się jej do pleców. Jednak nie 

przestawała ćwiczyć. Dopiero była w połowie. Pomimo, iż mdlały jej ręce, pomyślała, że nie odpuści 

sobie i będzie rzeźbiła górną partię ciała aż do skutku. Do czasu gdy znikną z niego zwisające zwały 

tłuszczu. Tak je widziała. Jak wielkie, tłuste, cieliste  wzgórza. Nie lubiła siebie i nie była z siebie

zadowolona. Już od dziesięciu lat z obrzydzeniem spoglądała w lustro. Gdy po kilku latach małżeństwa

 udało jej się zajść w ciążę i w ten sposób uszczęśliwić Rafała, nie przypuszczała, że zapłaci tak wysoką

 cenę. W zasadzie ona też chciała mieć potomstwo i do szału doprowadzała ją rodzinka, która ciągle 

dopytywała, czy już coś planują, a jeśli nie, to dlaczego? Przecież małżeństwo bez dziecka jest puste,

 bez żadnej przyszłości.

        -- Zobaczysz, że inna sprzątnie ci Rafałka sprzed nosa! Małżeństwo bezdzietne szybko się wypali.

  -- mówiła z udawaną życzliwością konspiracyjnym szeptem teściowa, pochylając się do jej ucha przy 

składaniu wigilijnych życzeń. Przyjeżdżała do nich rzadko i dlatego Kaja musiała znosić jej

 impertynencję. Rafałek był ulubieńcem “Mamuni”. Kiedy w końcu Kaja zaszła w ciążę, teściowa z

 radości oszalała, wysyłając synkowi po dziesięć sms- ów dziennie. W każdym umieszczała wiele 

dobrych rad dotyczących jadłospisu ciężarnej, sposobu dbania o siebie, częstotliwości wizyt u lekarza. 

Wskazówki początkowo były cenne, jednak z biegiem czasu zaczęły doprowadzać Kaję do szewskiej 

pasji. A zbyt częste wizyty tak ją stresowały, że postawiła Rafałowi ultimatum; albo będzie ciąża albo

 wizyty Mamuśki. Jeśli tak dalej ją będzie denerwowała, to z nerwów poroni. Rafał nie miał innego 

wyjścia. Zakazał matce odwiedzin, przestał ją informować o treści wiadomości, a Kaja uspokoiła się.  

Podczas ciąży kobieta przytyła trzydzieści pięć kilogramów.  Przed urodzeniem chłopców z przerażeniem

 patrzyła na wagę, która z każdym tygodniem szła w górę, jakby nigdy nie miała się zatrzymać. Gdy 

mówiła o tym Rafałowi, mężczyzna uśmiechał się z rozczuleniem i poklepywał ją po wydatnym 

brzuchu. 

        -- Jesteś jak słodki, nadmuchany balonik! Mój kochany balonik! --dodawał z rozrzewnieniem.

Patrzył na nią z wielką radością i nie miała sumienia zdmuchiwać mu z kącika ust tego zadowolonego 

uśmieszku. Przecież go kochała. 

        -- Baloniku mój malutki, rośnij duży okrąglutki! -- mówił często Rafał ze śmiechem, cytując 

dziecięcy wierszyk. 

        -- Balon rośnie, że aż strach, porwał wiatr go no i trach! --odpowiadała wtedy ze złością i wcale ją 

to nie cieszyło, że zamienia  swoje małe, dopasowane sukienki na wielkie namioty. Czuła, że ten 

olbrzymi, napięty brzuch, zza którego już od dawna nie dostrzegała czubków swoich palców u nóg, 

odbiera jej jakąś ważną część osobowości. Wyraźnie przechodziła metamorfozę. I w duszy zadawała 

sobie pytanie, kim stanie się w przyszłości. Z dnia na dzień stawała się coraz bardziej niedołężna, 

ociężała, płaczliwa. Rysy jej  twarzy się rozmazywały, bo często była opuchnięta. I tylko przy jakiej

 takiej równowadze trzymała ją nadzieja, że kiedyś to się skończy.  Że po urodzeniu dziecka wszystko

się zmieni i wróci ta dawna, wiotka, drobna Kaja. Wróci zgrabna kobieta, w której zakochał się Rafał.

 W ciąży czuła się obrzydliwą żabą, a nawet wręcz ropuchą i oczekiwała porodu, jak pocałunku

królewicza. Miał on wyzwolić ją. Miała wskoczyć w macierzyństwo jak w nowe życie i z chwilą

 rozwiązania stać się  ponownie piękna, wiotka i pociągająca.

Kaja uśmiechnęła się z przekąsem do swoich myśli. Przypomniała sobie rozczarowanie, które dopadło 

ją we własnym przedpokoju, gdy po przyjściu ze szpitala spojrzała w lustro.

Gdy tylko spoglądała w dół, nadal pod prysznicem widziała zwalisty brzuch i zaledwie same czubki

 palców. Nawet po wielu miesiącach od porodu palce bardzo wolno wyłoniły się zza rozciągniętego 

ciała. Gdy karmiła, nie mogła stosować drastycznych diet. Szybko więc przestawiła dzieci na butelki. 

Chciała wrócić do diet, ćwiczeń, ale nie dało się. Bliźniaki zawładnęły ich życiem na dobre, nie 

pozostawiając czasu na nic innego. Zresztą gdyby nie jej  rodzice, sami nie daliby rady, szczególnie

 w pierwszym okresie. Wtedy zaprzestała spoglądania w lustro. Widok zmęczonej twarzy, pozbawionych

 blasku włosów, niekształtnego ciała z wielkimi , wezbraniami mlekiem piersiami przerażał. Nie miała

 na nic czasu, energii i chęci. Myślała tylko o tym, aby wyszarpać chwilkę dla siebie, by mogła choć na 

moment się zdrzemnąć. Nie chodziło o to, że nie cieszyła się swoimi pociechami, bo od pierwszej chwili

 zakochała się w nich bez pamięci, ale zdawała sobie sprawę z ceny, którą za nich zapłaciła. A teraz, gdy

 właśnie chłopcy za tydzień mieli obchodzić swoje dziesiąte urodziny, niechętnie wracała myślami do 

tych trudnych pierwszych lat, gdy była rozczarowana sobą. Nigdy nie wróciła do swojej wagi sprzed

 ciąży, mimo iż robiła wszystko, aby tak się stało. To co Rafałowi przychodziło bez trudu, dla niej było

 nie do osiągnięcia. I to zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Jej mąż miał nienaganną sylwetkę

, ciągle się dokształcał i awansował. A ona utknęła w pracy, o której nigdy wcześniej nie marzyła. Miała

 przecież robić coś zupełnie innego. Kuratorem została tylko na chwilę. Na parę pierwszych lat, które

 potrzebowała, by przebrnąć najgorszy okres wychowania dzieci.Tak było łatwiej. W pracy kuratora 

sama decydowała kiedy pracuje, a kiedy jest w domu. Ważne było aby praca została przez nią wykonana

 i nikogo nie obchodziło, kiedy idzie na wywiady, kiedy pisze sprawozdania. Załatwiała sprawy 

zawodowe, gdy chłopcy spali, albo zostawali z dziadkami czy młodą opiekunką. Krótkie sądowe dyżury

 wykorzystywała do maksimum. Była wydajnym kuratorem, bo pisaninę i inne czynności biurowe 

 nadganiała nocami. Z czasem w założeniu tymczasowe zajęcie stało się stałym , a co śmieszniejsze, 

nawet je polubiła . Składało się na jej życie, wrosło w osobowość. Popołudniami bliźniaki zakotwiczyły 

ją w domu i tylko parę razy w tygodniu wyrywała się do klubu fitness, który był jej jedyną rozrywką i 

nadzieją, że jeszcze nic straconego. Może w końcu odzyska siebie. Tylko bardzo głęboko, gdzieś w

głębi serca tkwiła mała drzazga zazdrości, gdy niechcąco usłyszała rozmowę Rafała z matką w chwili,

 gdy mąż osiągał coraz to większe sukcesy zawodowe. Wizytująca ich dom teściowa składając Rafałowi

 gratulacje w związku z awansem z przekąsem powiedziała.

        --Jakoś przestaliście do siebie pasować. Człowiek na twoim stanowisku powinien mieć odpowiednią

 kobietę, aby mieć się czym pochwalić. Coś ci ta żona doszczętnie skapcaniała. Aż mi ciebie żal, biedaku.

 A wtedy Kaja mocno trzasnęła drzwiami i rozmowa ucięła się, choć jeszcze usłyszała oburzony głos

 męża.

      -- Tym razem grubo przegięłaś!

      -- Ja tej zołzie pokażę! --mściwie pomyślała Kaja i zawzięła się. Postanowiła, że dojdzie do wagi 

sprzed ciąży, choćby miała przypłacić to zdrowiem.