niedziela, 19 lipca 2015

taniec Motyli cd. " niepewność"


Rozdział V Niepewność


W końcu Siergiej doczekał się wycieczki. Podjechał pod dom Niny z fasonem i rykiem całego stada koni mechanicznych ukrytych w silniku motocykla.
Rankiem dziewczyna świeżo umyła swoje gęste włosy, zrobiła delikatny makijaż i wskoczyła w leginsy oraz kolorową tunikę. Gdy przeglądała się w podłużnym lustrze łazienki, zadowolona była z wyglądu. Mimowolnie zależało jej , aby zrobić na Siergieju wrażenie, pomimo iż wmawiała sobie, że nie zależy jej na tym, jak ocenia ją Siergiej. Gdy zeszła do ogrodu, mężczyzna siedział w wiklinowym fotelu zamyślony, skupiony. Jednak widok młodej kobiety wyraźnie go ożywił. Uśmiechnął się szeroko.
–– Weź na głowę jakąś chustkę, bo twoje piękne loki zamienią się pod kaskiem w dredy. I przebierz się w spodnie, bo na motorze zmarzniesz. Parę kilometrów mamy do pokonania. Jest ciepło, ale na motorze jest inaczej. Zawsze wieje. Twój strój jest piękny i okay na spacer, a nie na przejażdżkę. –– powiedział na wstępie.
–– Co ty powiesz, strój ci się nie podoba?! –– Gizela oburzyła się, bo tak się starała, aby olśnić Siergieja , a tu została potraktowana bardzo obcesowo i nie podobało jej się to.
–– Może nie masz ochoty ze mną jechać, to od razu powiedz, a nie kręć ze strojem. –– w tym momencie gotowa była obrazić się i pozostać w domu.
–– Ja tylko mówię, że możesz zmarznąć, ale jesteś dorosłą kobietą i możesz robić, co zechcesz. –– skapitulował.
Do ogrodu zeszła Nina. Miała smutne spojrzenie i podkrążone oczy.
–– Co się stało? –– zagadnęła babcię Gizela.
–– Wczoraj wieczór ja otrzymała przez telefon informacją, że twój wujek Greguar malade. Ma cancer. Oni zrobili mu w klinika badania i wyszło, że ma na płucach duży guz. Teraz ma iść do klinika w Brussel i profesor ma mu zrobić operacją. Cała nui ja myślała. Nie mogła przestać, choć mówiła do siebie, że będzie dobrze. Ja modliła się i modliła, a sen nie chciał przyjść.
Gdy już ptaki dużo śpiewały i był biały jour, to ja dopiero zamknęła oczy. Czy ty już jadła swoje śniadanie? Bez le manger ty nie możesz nigdzie iść. –– Mimo zmartwienia Nina zadbała o wnuczkę.
–– Kochana babciu, nie martw się, ja już jadłam chleb z serem i piłam kawę. Nie martw się też o Greguara. Będzie dobrze. –– chciała pocieszyć Ninę , więc przytuliła ją serdecznie.
–– Ja wiem, że ty jesteś dobre dziecko. Ale będzie, jak jest mu pisane. I tego najbardziej się boję, czy tam w niebie ma długą świeczkę, czy dopalający się już ogarek. –– odpowiedziała babka oddając wnuczce serdeczny uścisk.

         Przyjechali do dziwnego parku. Słońce grzało, świerszcze koncertowały, pszczoły latały tam i z powrotem, pracowicie zbierając nektar z kwitnącej białej koniczyny, fioletowych i białych ostów i innych polnych kwiatów.
–– Zobacz, jak tu pięknie. Tu na wielkiej łące urządzono olbrzymią wystawę rzeźb plenerowych, jeśli można je nazwać rzeźbami. Bardziej są to instalacje. Jedna z tych instalacji jest nawet dziełem jakiejś Polki. Została nagrodzona. Teraz jest modna taka sztuka plenerowa.
Zobacz, ta utopiona w jeziorze wielka misa z niebieskim szlaczkiem zdobyła nawet jakąś nagrodę.– powiedział Seriej.
Gizela spojrzała w kierunku jeziora i rzeczywiście dostrzegła wystającą z szuwarów i mętnych wód jeziora połowę ogromnej misy. Roześmiała się. Siergiej zaparkował motor na parkingu u podnóża góry i z kaskami w rękach poszli szeroką groblą w kierunku białego domku , który wydawał się być zbudowany na rzeczce płynącej kamiennym korytem prosto pod niego. Gdy doszli do domku, Gizela ze zdumieniem dostrzegła, że nie myliła się. Rzeczka wpływała pod dom, którego fundamenty oparte były na sklepieniu kanału, a w niego wpływały wody rzeki. W kamiennym domu urządzona była wystawa grafiki. Z zainteresowaniem oglądali wielkie graficzne prace, na których widniał zamek, klasztor Michael, umieszczony w najbardziej niesamowitych miejscach świata.
–– Zobacz, jaką autor ma obsesję na tle tego perelinarza –– zwrócił się do Klary Siergiej.
–– Mnie zdecydowanie podoba się najbardziej ten osadzony w Nowym Jorku. –– śmiał się Siergiej.
–– A ja wolę ten w Paryżu, obok wieży Eifla –– stwierdziła Gizela.
Po przejrzeniu wystawy, wpisaniu swoich wrażeń w pamiątkową księgę, wyszli z domku i oglądali kolejne instalacje plenerowe. Ciekawe było metalowe wiadro umieszczone na dziesięciometrowej drabinie, do którego z węża lała się woda. W pewnym momencie napełnione wiadro przechylało się i woda z wiadra wylewała się do stawu.
Siergiej długo oglądał wylewającą się wodę i stwierdził.
–– Jakie to obrazowe. Któraś kropla w końcu musi przepełnić wiadro i wtedy wszystko się wylewa. Często i ja tak mam. Jestem sangwinikiem i mam w sobie wiele cierpliwości, ale gdy ktoś mi dobrze zajdzie za skórę, nie wytrzymuję i robię mu karczemną awanturę, a czasem nawet zrywam wszelki kontakt. Tego doświadczyła kiedyś Olga. Była mi bardzo bliska, a teraz trudno nam czasem ze sobą wytrzymać. –– powiedział, patrząc spod rzęs na Gizelę. Ona jednak nie przyznała się do tego, że temat Olgi wywołał w jej sercu lekki niepokój. Za to ujęła Siergieja za brzeg kurtki.
–– Zobacz jaki dziwny kontener stoi pod lasem, chodźmy do niego! –– powiedziała.
Wolnym krokiem przeszli łąkę. Kontener miał jedną otwartą ścianę. Na jego końcu namalowany był kawałek lasu. Ciemne drzewa były tajemnicze, groźne.
–– Jakie to dziwne. Pierwszy raz widzę drzwi do lasu, bo tylko z tym mi się one kojarzą. — zauważyła zdziwiona Gizela.
–– No to spójrz tam, pod ruiny starego domu. Tam stoi kontener z namalowanymi na nim granatowymi drzewami. Chodź zobaczymy co w nim jest. ––
Podeszli pod błękitną ścianę. Jedna strona drzwi była otwarta. Do środka można było wejść przez czarną, grubą kotarę.
Wnętrze było ciemne i duszne. Gizela poczuła niepokój i wystraszona złapała Siergieja za rękę. Ujął jej dłoń i lekko uścisnął.
–– Spokojnie, nie bój się. Jestem z tobą. –– powiedział cicho.
Podeszli do grubej szyby. Oddzielała przestrzeń zwiedzających od sztucznego lasu. Gumowe drzewa wyrastały z pofałdowanej ściółki, która ruszała się i oddychała. Czasem słychać było westchnienie, jakby las cierpiał. W pewnej chwili drzewo poruszyło się i przechyliło w stronę szyby. Gizela krzyknęła. Skoczyła do tyłu i utknęła w ramionach Siergieja.
Objął ją mocno i trzymał przy sobie tak blisko, że poczuła przyspieszone bicie jego serca. Momentalnie poczuła się bezpiecznie. Zamknęła oczy i pozwoliła, aby chwila bliskości trwała i trwała.
Spłoszyli ich wchodzący do kontenera ludzie. Wyszli na łąkę zawstydzeni, jednak nadal dłonie ich były splecione. Ramię w ramię ruszyli w stronę ruin starej romańskiej osady, mieszczącej się na szczycie pobliskiej góry.
–– Wiesz babciu –– opowiadała wieczorem Ninie –– tam na wysokiej górze odkryto ruiny fortyfikacji romańskiej Montauban. Weszliśmy z Siergiejem na górę i oglądaliśmy resztki starych murów. Już ich niewiele zostało, ale miejscami widać piękne płaskorzeźby. Widać też w jaki sposób zbudowano fortyfikację. Jest tam replika starej maszyny rolniczej do ścinania zboża. Cała zrobiona jest z drewna. W podziemiach umieszczono muzeum, ale było zamknięte, gdy dotarliśmy na szczyt góry. A szkoda.
–– Ekskursją podobała się? –– zapytała Nina, uważnie patrząc na wnuczkę.
–– Było ekstra! –– wykrzyknęła jak małe, podekscytowane dziecko.

Wróciła do domu zadowolona, szczęśliwa. Czuła, że coś w jej sercu poruszyło się, ale nie chciała się teraz nad tym zastanawiać. Postanowiła dać sobie trochę czasu, zanim zacznie analizować swoje uczucia. Nie była jeszcze na to gotowa. Jednak wspomnienie prądu przechodzącego z dłoni Siergieja w jej drobne palce, jego zapach, bezpieczeństwo, które czuła przebywając blisko, dawały jej wiele radości.
Po kolacji i długim prysznicu weszła do łóżka z pamiętnikiem Klary. Poczuła wielką tęsknotę. W tym momencie bardzo brakowało jej matki. Tak bardzo chciałaby właśnie dziś z nią porozmawiać, opowiedzieć jej o wycieczce. Pewnie matka zrozumiałaby bez zbędnych wyjaśnień, co czuła.
Trzymając w dłoni kolorowy zeszyt, Gizela czuła gładkość okładki i pomyślała sobie, że tak gładkie były dłonie Klary, gdy przesuwała nimi po policzku, czy ramionach córki. Na ułamek minuty poczuła się blisko z matką . W tym momencie przestała mieć do Klary żal, że swoimi pamiętnikami zburzyła jej spokój. Poczuła się z nią bardzo blisko, jakby matka była tuż obok . Zrozumiała, że Klara zostawiła jej cząstkę siebie, która ma chronić, prowadzić, przestrzegać. Mimo zmęczenia otwarła zeszyt i zaczęła czytać.
Zapiski, grudzień 2010 r.

Myślę sobie, że marzenia są po to, aby je realizować. Jednak nie wiem, czy nie porwaliśmy się z motyką na słońce. Rzeczywistość przystopowała mój entuzjazm. Cóż z tego, że w końcu dostaliśmy kredyt i kupiliśmy Anielin?
Tacy byliśmy szczęśliwi, gdy już sfinalizowaliśmy transakcję. Prawie fruwałam pod sufitem, machając tytułem prawnym do tego kochanego domu i skrawka ziemi pod nim. Nie przypuszczałam, że to dopiero początek drogi. Gdy zorientowałam się, ile potrzeba pozałatwiać dokumentów, ile pozwoleń, ile to będzie nas kosztowało, to przeraziłam się.
Zadziwia mnie postawa Wojtka. On zabrał się do sprawy domu, jakby to było jego życiowe wyzwanie. Wygrzebał ze swoich zasobów wszystko co ma najlepszego. I zaczął działać. Zabrał się do sprawy bardzo ambicjonalnie. Wygląda to teraz całkiem inaczej, niż w 1997r. gdy remontował nasze mieszkanie. Przyjął to, jako swoje życiowe wyzwanie.
Nagle widzę w moim mężu mężczyznę, który musi mieć swój dom. Może obok niego w przyszłości posadzi drzewo. Wprawdzie nie spłodził syna, ale dwie córki wystarczą za jednego syna, w dodatku Zuzanna ma tyle cech męskich, że i syna nie potrzeba.
Ale wracając do tematu, mogę jedynie powiedzieć, że mam w sobie wiele sprzecznych uczuć. Bardzo chciałabym, abyśmy odremontowali Anielin, ale nie wiem, czy nie poniesiemy zbyt dużych kosztów i to nie tylko materialnych. Z pewnością czeka nas wiele stresów.
Już się zresztą zaczęły. Najpierw w bankach potraktowano nas, jak zwykłych naciągaczy. Odkładano decyzje przyznania pożyczki w nieskończoność. W końcu zaczęliśmy wątpić, czy cokolwiek wskóramy. W dodatku krewna Anieli nękała nas telefonami i szantażowała, że sprzeda Anielin komuś innemu. Na koniec znacznie podniosła kwotę. Nie potrafię zrozumieć pazerności ludzi i ich niesłowności. Dla mnie umowa ustna jest wiążąca. Gdy raz ustalę coś, to staram się dotrzymać zobowiązania. Pani Gertruda postawiła nas w bardzo niezręcznej sytuacji. Musieliśmy złożyć nowy wniosek kredytowy. Okazało się, że nie możemy dostać takiej kwoty. Załatwiliśmy więc w drugim banku inną, niekorzystnie oprocentowaną, dodatkową pożyczkę. Kwota miesięcznych rat jest dla nas realna, ale na życie pozostaje nam niewielka kwota. Mam tylko nadzieję, że remont Anielina będzie tyle kosztował, że zmieści się w naszym kosztorysie i reszcie pożyczki.
Jeździmy teraz dosyć często do Brzózek. Każdą wolną chwilę wykorzystujemy na dozorowanie prac remontowych.
Wojtek już wykorzystał większość swojego urlopu. Wygląda na to, że niestety świąt nie spędzimy w górach, bo dom stoi rozgrzebany, a robota ślimaczy się. A tak bardzo chciałabym, abyśmy spotkali się wszyscy przy wielkim, wspólnym stole w Anielinie i tam spędzili zimowe święta.
Już widzę nasze bitwy na śniegu, spacery z wnukiem, lepienie bałwana, a może spacery we dwoje w bajkowym krajobrazie.
Ostatnio czytałam Karolowi „Królową Śniegu”, moglibyśmy więc przypomnieć sobie tę bajeczkę w zimowym wystroju gór. Patrzę też na Wojtka i martwię się, czy stresy nie spowodują problemów z nerwami, które i tak ma w nie najlepszym stanie.
Dziwnie reaguje teraz mój mąż na moją bliskość. Czuję, że odchodzi ode mnie w inny świat, bardziej fascynujący, bardziej mu znajomy. Boję się, czy nasze marzenie nie zabierze mi i tak mocno spranego długim używaniem uczucia. Jest mi z tym bardzo ciężko.
Może to śmieszne, że tak uczepiłam się naszej bliskości, jak jakaś nastolatka. Może stateczna babcia nie powinna tyle myśleć o sprawach intymnych, ale dla mnie to jeszcze bardzo ważna część mojego życia. Nie chodzi mi też jedynie o cielesność i bliskość fizyczną, chociaż o nią również. Bardziej chyba o czułość i bliskość psychiczną. Myślę, że trudno jest nam godzić się z przeobrażeniem naszego związku w całkiem inny. Trudno godzić się z różnymi stratami, które przynosi nam życie. Niestety rzeczy, które były kiedyś dla nas ważne, teraz często są już daleko za nami.
Ostatnio rozmawiałam z Wojtkiem na temat naszego związku. Nie było to łatwe, bo zwykle nie lubi analizować, wywracać naszego życia na drugą stronę, jakby tylko front był ważny. Front, czyli to co pokazujemy innym, a nie to, co bliżej nas. Widzę, że mój mężczyzna ma kłopoty z zaakceptowaniem zmian. Jakby jego nie dotyczył czas i prezenty, które przynosi. Wojtek myśli, że fizycznie zawsze powinien być tym młodzieniaszkiem, który zaczarował mnie pewnej nocy w czasie grzmotów i błyskawic. Dlatego szaleje na korcie, na sali, namiętnie chodzi na basen. Myślę, że to bardzo dobrze, iż dba o kondycję, ale martwi mnie coś innego. Z dezaprobatą patrzy na swoją zmieniającą się sylwetkę i cierpi. Najgorzej jest z lekami, które powinien już stale brać, a o nich nie pamięta. Gdy zwracam mu uwagę, oburza się i twierdzi, że lekarz mówił, że może je brać, a nie musi. Zresztą często ukrywa przede mną wizyty u lekarza, jakby jego fizyczność była czymś wstydliwym. Jakby bał się, że będzie zbyt niedoskonały. To samo dotyczy naszych rozmów o uczuciach. Wojtek również boi się ich jak ognia. Wstydzi przyznać się do emocji, szczególnie do tych bardzo trudnych dla niego. Nie uznaje wstydu, wzruszenia, lęku, niepewności. W jego katalogu uczuć nie ma pozycji o tych nazwach. Nie radzi sobie też ze złością, która często wypełnia go po brzegi i zaślepia.
No i tak to ze mną jest. Zaczęłam o marzeniach, a skończyłam na kłopotach. Dobrze, że jestem tego świadoma.

Oczy Gizeli zamknęły się. Usnęła z policzkiem wtulonym w stary zeszyt. Światło nocnej lampki rozpraszało mrok pokoju. Kładło na ścianach i podłodze smukłe cienie, rozmywało kształty mebli stojących w kącie. Dawało poczucie bezpieczeństwa. 
Nina tej nocy znowu nie mogła spać. Bardzo martwiła się chorobą syna. Greguar nie dbał o siebie. Zawsze żył bardzo szybko. Był głodny życia i świata. Był już na wielu kontynentach, bo musiał sprawdzić, jak tam jest. Imał się wielu prac. Ożenił się późno, ale małżeństwo jego nie trwało długo.
Piękna Luiza po rozwodzie zabrała dzieci do Brukseli. Widywał je jedynie na wakacjach. Jednak i wtedy nie miał na nie czasu, bo w tym okresie przeważnie organizowano najlepsze wyjazdy. Podrzucał dzieci matce, Marlen, albo komuś innemu z bliskiej i dalszej rodziny. Ninie bardzo żal było wnuków.
–– Tak, Greguar jest bardzo nieodpowiedzialnym człowiekiem. A tak bardzo starali się z mężem dobrze wychować dzieci. Uczyli ich szacunku dla innych, uczciwości, odpowiedzialności za czyny. Jakoś im to wychowanie synów słabo wyszło. –– podsumowała swoje wysiłki wychowawcze.
–– No, bo i ojciec Gizeli ulokował uczucia w kobiecie zamężnej i o mało nie rozbił jej związku. Potem już nie potrafił z nikim związać się na stałe, choć usilnie szukał. Żadna z kobiet nie była Klarą. A przecież był tak uczciwym, spokojnym, dobrze wychowanym i wykształconym człowiekiem. A teraz Greguar. Ten pędziwiatr. Zawsze mówił, że trzeba żyć szybko i mocno, bo tylko w ten sposób czuje się życie. Żyje tak szybko, że każdy obok niego nie ma możliwości dotrzymać mu kroku. Ani kobieta, ani dzieci, ani rodzina. I dopadł go ten, co chodzi dwa kroki do przodu i trzy do tyłu!–– westchnęła do swoich myśli.
–– Panie Boże, wybacz mi moje błędy. Chciałam dobrze! Ratuj Greguara i daj mu jeszcze jedną szansę! ––– zaczęła swoją modlitwę, która trwała aż do świtu.
Gizela spała twardo, mimo światła lampki nocnej.
.

                         * * *

Gizelę coś obudziło. Nie mogła sprecyzować, co to było. Gdy wsłuchała się w odgłosy domu, usłyszała łkanie dochodzące z pokoju Niny. Wstała z łóżka i cicho, na palcach , aby nie wywoływać hałasu ,podeszła pod drzwi. Przyłożyła ucho do gładkich desek . Usłyszała cichy szloch, potem babka energicznie wysmarkała nos i płacz przeszedł w modlitwę. Stała tak dłuższą chwilę, ale słychać było tylko ciche słowa powtarzającego się pacierza. Uspokojona położyła się z powrotem. Usnęła tym razem przy zgaszonym świetle.

                                                                       * * *

–– Cholera jasna, aby to wszystko diabli wzięli! –– piekliła się od rana, bo po pierwsze wstała zdecydowanie lewą nogą i miała pechowy dzień. Po drugie pogoda była fatalna, a tego dnia miała zaproszenie na kolejne spotkanie przy grillu z nowo poznanymi członkami rodziny. Czas wszystkich naglił, bo za parę dni Gizela miała wylatywać do Polski.
Nina tego ranka długo nie wychodziła ze swojego pokoju. Gizela nie chciała przeszkadzać babce, bo już przypuszczalnie kolejną noc spędziła na modlitwach. Tak wnioskowała z odgłosów dochodzących spod drzwi jej pokoju. Być może dopiero nad ranem wreszcie usnęła.
–– Niech sobie spokojnie pośpi ! –– z czułością pomyślała o starej kobiecie, która stała jej się bardzo bliska.
Po szybkim prysznicu, gdy babka nadal nie schodziła do kuchni, sama zaczęła przygotowywać śniadanie. Nastawiła ekspres, rozsypując kawę, bo po otwarciu puszki okazało się, że na dnie zostało jej zbyt mało, aby zaparzyć dla dwóch osób. Musiała otworzyć nową paczkę, ale zrobiła to nie najlepiej i na podłodze widniała kupka aromatycznego brązowego proszku, a z jej palca sączyła się krew. Czubek noża trafił w palec, zamiast rozciąć opakowanie. Później poparzyła drugi palec o brzeg patelni. Nieuważnie smażyła omlet.
Gdy Nina wreszcie zeszła na parter, Gizela klnąc soczyście walczyła z plastrami, które zaginały się i nie chciały się przylepiać, tak jak trzeba.
–– Ty padalcu, ty pokurczu! Obyś sczezł! –– syczała pod nosem. Twarz miała wykrzywioną złością i niecierpliwe ruchy. Nina podeszła do wnuczki. Wzięła ją za rękę.
–– Dzień dobry ! –– powiedziała. –– Gdzie moja wnuczka Gizela? Czy ty masz krew ? To od moja patelnia? Je aide. –– Szybkimi, pewnymi ruchami odcięła odpowiednie dwa paski plastra i po zdezynfekowaniu jednej rany, osuszeniu jej, zajęła się oparzeniem. Po paru minutach oba palce były należycie opatrzone, a Gizela dostała buziaka i nagle wszelki pech minął.
Wprawdzie tego dnia słońce nie zaszczyciło nieba, ale temperatura była około dwudziestu trzech stopni, nie było wiatru i okazało się, że garden party będzie udane.
Pojechały z Niną i Paulem do ogrodu Janette. Odległość od Ruette była spora, bo mały domek stał już za granicą z Francją, nad Mozelą.
Okrągła , uśmiechnięta Janette była miła i serdeczna. Jej domek pełen był własnoręcznie zrobionych serwetek, wyszywanych poduszek, włóczkowych piesków i kotków. Na kominku kolekcjonowała fotografie swoich studiujących dzieci , które rozpierzchły się po całym świecie, zostawiając matkę i ojca stęsknionych i zaniepokojonych , jak to sobie ich dzieci poradzą.
Dzieci radziły sobie dobrze, starając się zarabiać na swoje utrzymanie i jak się da korzystać ze stypendiów, ale czasem słały błagalne listy do rodziców , a ci radzi, nie radzi uszczuplali swoje zasoby odłożone na starość na czarną godzinę.
Do domu Janette dojechali w południe. Domek i ogród tonęły w kwiatach.
Pod owocowymi drzewami stał ogrodowy stół, ławka i wygodne, ogrodowe fotele. Pomimo klimatyzacji w samochodzie Paula kolorowa tunika Gizeli przylepiała się jej do ciała. Z prawdziwą ulgą przyjęła propozycję aperitifu na terenie ogrodu. Zresztą nikomu nie uśmiechało się siedzenie w dusznym salonie, pełnym bibelotów.
Gizela poznała kolejną krewną ze strony ojca. Od razu ją polubiła. Kobieta była ciepła, wesoła, sympatyczna. Z miłością patrzyła na swojego męża , podsuwając mu co chwilę smaczne mikroskopijne kanapki.
Musujące, schłodzone owocowe wino było smaczne. Niewielka ilość alkoholu , jego słodko kwaśny smak doskonale pasowały do delikatnej przekąski.
Na rozmowach , prezentacjach, oglądaniu zdjęć i chrupaniu orzeszków oraz kanapek zeszło wczesne popołudnie. Powoli na grilla zaczęli zjeżdżać się zaproszeni goście. Przyjechała Marlen, Juliette, Pier i inni, znani już wcześniej Gizeli. Młoda kobieta siedziała w wygodnym fotelu, oglądając album ze zdjęciami, który na kolanach jej położyła Nina. Babka patrzyła jej przez ramię na fotografie i co chwilę wskazywała palcem, komentując oglądane fotki.
–– A to twój papa Jean Fransois! –– powiedziała w pewnym momencie, wskazując palcem wysokiego mężczyznę z podobną burzą włosów, jak u Gizeli. Zdjęcie przedstawiało jej rówieśnika w kolorowych, wytartych na kolanach dżinsach, rozpiętej na piersi , barwnej koszuli. Szedł samotnie brzegiem morza. Był słoneczny dzień, cień który rzucała sylwetka mężczyzny był niezbyt długi, uciekał w stronę linii wody. Na pierwszym planie fotografii zobaczyła Gizela jeszcze jeden cień. Wyraźnie był to cień kobiety o długich włosach, szerokiej spódnicy. To chyba ona robiła zdjęcie. Barwy fotografii były jaskrawe, nienaturalne. Widać, że były to jedne z pierwszych kolorowych zdjęć robionych amatorsko.
–– To pierwsze zdjęcie, jakie mi przysłał Jean Fransois z Polski. –– powiedziała Nina i z czułością uśmiechnęła się do wnuczki.
–– Twój tata miał może wtedy trochę więcej lat niż ty teraz, a może był w twoim wieku. Szkoda, że nie może zobaczyć, jaką piękną ma córkę. To wtedy zakochał się bez pamięci w Polsce i Twojej matce.
Dalsza część wieczoru minęła Gizeli bardzo szybko. Babka nie zawsze nadążyła z tłumaczeniem rozmowy, która toczyła się pomiędzy biesiadnikami. Zresztą sama zanurzała się w rozmowę toczoną po francusku, zapominając o Gizeli. Ona była z tego bardzo zadowolona. Myślami wracała do pamiętnika matki, do swoich spotkań z Siergiejem i próbowała zrozumieć meandry losu, zaskakujące niespodzianki, które przynosi życie.
Pomiędzy jednym kęsem mięsa z grila, a drugim próbowała poukładać wiadomości, jakie uzyskała wędrując belgijskimi ścieżkami swojej rodziny.
Jednak i tak nie wiedziała najważniejszego. Co stało się z ojcem, a także kim dla niej jest Siergiej? Czy jest gotowa na pogłębienie tej znajomości, czy wręcz przeciwnie, nie powinna robić mężczyźnie nadziei ?


Termin wyjazd Gizeli do Polski zbliżał się nieubłaganie. Nina coraz częściej zamyślała się, smutniała.
–– Co się dzieje babciu? –– zapytała Gizela trzy dni przed wyjazdem.
–– Zaczynam już za tobą tęsknić. –– odpowiedziała stara kobieta ze smutkiem patrząc w okno.
–– Nie wyjeżdżam na koniec świata. Jak już poznałam ciebie i rodzinę, to przecież często będę wracać, a i ty musisz przyjechać do Polski. Tak dawno w niej nie byłaś. –– pocieszała Gizela.
–– Ja stara, podróż daleka. Nigdy nie leciałam avionet. Czuję strach, bo to pas natiurel, aby jak złazo fru i do góry. ––
–– No to może przyjedziesz do Polski z Marlen. Możecie przyjechać samochodem. Nie martw się babciu, jakoś wszystko się ułoży. Najważniejsze, że poznałyśmy się. –– Gizela objęła Ninę i mocno przytuliła swoją młodą twarz do pomarszczonego policzka kobiety.
–– Ja mam beaucoup d'ans. No, ja stara, to czy kto wie, kiedy Bóg powie, chodź do mnie Nina? – powiedziała ze łzami w oczach. –– Bardzo ja by chciała przypomnieć, mój kraj. Ja go niewiele widziała. Tylko Kowel, Wilno. Teraz to one już nie w Polska. Ja w tele widziała Kraków, Częstochowę. U nas są takie exskursią, ale to dla młodych. Ja stara babka.
–– Wrocław też jest piękny. Moim zdaniem Wrocław jest jednym z najpiękniejszych polskich miast. Dla mnie jest najpiękniejszy! Jak go zobaczysz, to zakochasz się! –– z entuzjazmem opowiadała babce o swoim ukochanym mieście.
–– Gizel, a czy ja mogę pytać, co ty zrobisz z Siergiej. Ostatnio ty sol i on sol . Ja sobie tak myślała, że wy les amis. –– zapytała Nina, wycierając filiżanki.
–– Bo tak jest. Bardzo go lubię. Jednak ma swoje sprawy. Niewiele wiemy o sobie. Po prostu jest kolejną poznaną osobą. Ostatnio do mnie nie dzwoni. Chyba obraził się, bo musiałam poświęcić czas spotkaniom rodzinnym. Parę razy odmówiłam, gdy prosił mnie o spotkanie. Teraz nie odzywa się. Pracuje. –– zaspokoiła ciekawość Niny.
–– Babciu, mam do ciebie trudne pytanie. –– w głosie Gizeli wyraźnie słychać było niepewność, obawę, czy nie urazi babki.
–– No to zapytaj stara babka. –– zachęciła Nina. –– Nie ma pytań difficile. Jest tylko difficile odpowiedź.
–– Widzisz, jestem bardzo ciekawa, co się stało z moim ojcem. ––
–– Ja nie mogę tobie na to prosto mówić. To mój ból i krzyż, bo każdy ma swój krzyż, który mu na ramiona Bóg kładzie. Mi dał ten. Ja mam różna myśl. Głowa moja mówi , że Jean Fransois nie jest na tym świecie, bo jakby był, to dałby swoja familia jakiś znak. A le coeur, że on żyje. Jak umarł, to ja nawet nie wiem gdzie jego le cimetière . Nie mogę klękąć przy jego grób.––
–– Jak to nie wiesz, co z nim się stało? –– zaskoczona Gizela spojrzała Ninie głęboko w oczy i zobaczyła w nich tylko wielki ból.
–– To właśnie taka difficile odpowiedź. Powiem tobie to, co sama wiem. Będzie już wiele lat, gdy ja pisała do Klary. On wyjechał robić reportaż, jak co roku w wakance. On jechał ze swoim kolega w wielkim la voiture na wschód, chyba do Rosja. On nie chciał nawet mnie mówić. To był sekret.
On chyba mówił swój ojciec, ale on tajemnicę wziął na tamten świat. On wtedy il travaillait dla żurnal w Brussela. Szef ten żurnal, gdy miesiąc już Jean Fransois był na l'excursion, to on do mnie telefone. On mówił, że koło miasta Groznyj oni znaleźli ten la voiture. Nie było w nim person. Mój Jean Fransois i trzech koleg jak kamień w woda. Wiele lat przeszło. On by stara matka dał informacją, że nie malade. To mój wielki la pierre na serce. –– Nina zaszlochała , odwróciła się i szybko weszła schodami do swojej sypialni.
Gizela stała oniemiała, nie wiedząc, co powiedzieć . W głowie czuła zamęt. Odpowiedź babki niczego nie wyjaśniała. Żal jej było staruszki, intuicyjnie czuła wielki ciężar, który tamta nosi w sercu i jeszcze raz pomyślała, że przyjazd do Niny był dobrym pomysłem.
Nagle usłyszała, że w torebce odzywa się telefon komórkowy.
–– Gizela, tu Siergiej! –– usłyszała i pomyślała, że mężczyzna ma dobre wyczucie czasu. Właśnie w tej chwili był jej bardzo potrzebny przyjaciel.
–– Tak, cieszę się, że dzwonisz. –– odpowiedziała zgodnie z prawdą.
–– Co za zmiana. Wreszcie cieszysz się z mojego telefonu. –– zażartował.
–– Nie łap mnie za słówka. Cieszę się naprawdę. Muszę z kimś pogadać. –– odpowiedziała, mając nadzieję, że Siergiej zaraz do niej przyjedzie. Jednak rozczarowała się.
–– Teraz mogę służyć tylko telefoniczną rozmową. Za to jutro mogę mieć dla ciebie cały dzień. –– odpowiedział.
–– Przyjedź jutro o dziesiątej. Pójdziemy na brokant. Wstrzymam się do jutra z rozmową, chociaż trudno będzie. Jednak nie jest ona na telefon. –– Zakończyła rozmowę, zanim Siergiej cokolwiek odpowiedział.

Następny dzień wstał zamglony, ale ciepły. W nocy padało i rozgrzana ziemia oddawała do atmosfery nadmiar wilgoci. Jednak około dziewiątej mgła podniosła się. Gizela bardzo cieszyła się ze spotkania z Siergiejejm , a także z możliwości pochodzenia po brokancie. Szybko wyskoczyła z łóżka, pobiegła pod prysznic i odświeżona, odświętnie ubrana czekała na Siergieja pogryzając kanapki i popijając kawę. Za kwadrans dziesiąta usłyszała ryk motoru mężczyzny i za moment już Nina otwierała mu drzwi.
–– Co się z tobą działo Siergiej. Ty długo  visitait pas. –– powiedziała z wyrzutem.
–– Bonjuor Madame ! –– zaśmiał się i serdecznie ucałował Ninę w oba policzki.
–– Kuda maja padruga? –– powiedział po rosyjsku.
–– Gdzie Gizela ? –– poprawił się i wyjaśnił.
–– Jak długo mówię po rosyjsku, to później mam kłopot z przejściem na francuski, czy też polski. Mówię automatycznie po rosyjsku. ––
–– Cześć poligloto ! –– Gizela nie omieszkała do pozdrowienia dodać odrobinkę złośliwości, ale wesoły, serdeczny uśmiech wynagrodził Siergiejowi tę krople dziegdziu.
–– Cafe, le tartine ? –– Nina starała się być jak zwykle bardzo gościnna.
–– Spasiba, dziękuję, jestem po śniadaniu. –– odpowiedział i zapytał. –– Obie panie są już gotowe do wyjścia? Idziemy na brokante? ––
Gizela pomyślała, że Siergiej jak zwykle pokazuje dużą klasę pytając Ninę. Podobało jej się to.
–– Jak pytasz i chcesz iść też ze stara babka, to zaraz ubiorę swoja sukienka i już za wami a’pie. Ja bardzo rada, że trochę czas jeszcze będę ze swoja wnuczka. –– odpowiedziała Nina idąc w stronę schodów prowadzących do sypialni.
Małe miasteczko tego dnia zamieniło się w jedno wielkie targowisko. Szli wzdłuż kolorowych straganów, wielkich obrusów, na których ułożone były stare figurki, haftowana lniana pościel, wielkie misy, abażury, bibeloty, ale także chusty, ubrania, srebrne i posrebrzane zegarki. Oprócz wyprzedaży staroci stały stragany z regionalnymi wyrobami masarskimi, cukierniczymi, lokalnymi wyrobami branży piwowarskiej. Nos drażnił zapach świeżo pieczonych gofrów, lodów i waty cukrowej.
Przeciskali się pomiędzy wolno płynącym tłumem oglądających, kupujących, targujących się mieszkańców Ruette , a także przybyłych z okolicy , bo brokant połączony ze świętem miejscowości był dla okolicznych prawdziwą atrakcją.
Gizela wolno szła między straganami. Przyglądała się kupującym i sprzedającym. Zawsze lubiła obserwować ludzi, ich niezakłamane niczym zachowania, gdy nie zauważali, że są zwyczajnie podglądani. Jednak nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Zastanawiała się , kim są, jakie może być ich życie. Czy są szczęśliwi, czy też smutni. Przyglądała się też wyłożonym do sprzedaży przedmiotom. Część z nich zachwycała Gizelę, a część dziwiła. Młoda kobieta zastanawiała się, jak można wystawiać do sprzedaży stare, obite garnki, czy też zardzewiałe części do jakiś mechanizmów, kiedy w sklepach nie brakuje nowych. Najbardziej urzekały ją małe bibeloty, szczególnie te mające wiele lat.

–– Widzę, że jak większości kobiet podobają się tobie małe figurki i inne cudeńka, których mężczyźni nie zauważają, a jeśli tak, to twierdzą, że to nikomu niepotrzebne łapacze kurzu. –– Zaśmiał się nad jej uchem Siergiej.
–– Składam protest. Nie wszystkim kobietom to się podoba. Bo potem trzeba każda taka rzecz osobno brać do swoja ręka i myć, wycierać. Mężczyzna tego nie robi, tylko kobieta. To po co mężczyzna na ten temat wyraża swój pogląd? ––oburzyła się Nina.
–– Ja tam w swój dom nie mam dużo taki bibelot, ale mój mąż nigdy mi nie mówił; Nina ty nie kup sobie taka rzecz.––dokończyła.
–– A ja tam bym chciała mieć trochę takich, jak to mówisz, ładnych łapaczy kurzu. Każdy z nich pewno ma swoją długą historię, którą mógłby wiele godzin opowiadać , jakby tylko potrafił mówić. –– wydęła usta Gizela.
–– Popatrz, jaki piękny srebrny elf. Siedzi sobie na porcelanowym kwiatku. Ciekawe gdzie wcześniej stał, w jakim buduaże, może jest bardzo stary, bo z pewnością nie jest to wyrób ostatnich lat. Ciekawa jestem co widział, co słyszał ?—zamyśliła się kobieta, biorąc do ręki małą figurkę.
Siergiej wyjął z jej ręki elfa. Był delikatny, precyzyjnie zrobiony. Widać było, że rzemieślnik, który go wykonał, był dobrym fachowcem i prawdziwym artystą.
–– Popatrz, on był do czegoś przyczepiony. –– zauważył odwracając przedmiot w ręce. Pod kielichem widać było nierówności i matowe podłoże.
–– Może był zwieńczeniem pięknej lampy, a może pokrywy wazy, czy też cukiernicy? Albo siedział na dekoracyjnej butelce z perfumami w staromodnej, wielkiej łazience w pałacu, czy dworze. .. –– rozmarzyła się Gizela.
–– Przystopuj trochę! Halo, to dwudziesty pierwszy wiek i zwykły targ staroci! –– roześmiał się Siergiej.
–– A gdzie jest Nina? –– zapytał, bo kobieta zniknęła im w tłumie .
–– Babcia mówiła, że pochodzi sobie sama, bo ma tu dużo znajomych. Chce trochę z nimi również porozmawiać. Później chce iść do kościoła na mszę. Spotkamy się dopiero wieczorem. Babka zaprosiła krewnych na kolację pożegnalną. Po kolacji jest jeszcze dancing na świeżym powietrzu. ––
–– No to zapraszam ciebie na ten dancing. Będę na waszej kolacji, bo Nina dzwoniła do mnie i też jestem zaproszony. –– stwierdził mężczyzna.
–– To ci babka. Nic mi o tym nie powiedziała. –– zdziwiła się Gizela.
–– Wiesz, Nina mi powiedziała, że chce, aby na kolacji byli wszyscy, z którymi spędzałaś tutaj czas. To kolacja dla ciebie, abyś miała dobre wspomnienia z pobytu w Ruette. Ninie bardzo zależy na tym, abyś chciała tu jeszcze wrócić. Ona już jest wiekowa i raczej nie myśli wyjeżdżać do Polski, a chciałaby mieć z tobą częsty kontakt. W ten sposób jej więź ze starym krajem nie zostanie zerwana, poza tym jesteś cząstką jej ukochanego syna.––
–– Bonjour Gizel ! – usłyszała i zobaczyła uśmiechniętą Juliette , niosącą w ręce ogromny abażur.
–– Où est Pier ? –– zapytała.
–– Il est sur la promenade. – odpowiedziała Juliette, zakreślając ręką okrąg nad brokantem. Wzruszyła też ramionami i westchnęła, jakby chciała pokazać wszystkim, że z mężczyznami tak już jest. Opuszczają kobietę, gdy ta doskonale się bawi, wyszukując do wspólnego gniazdka potrzebne skarby. On sobie spaceruje, a jej pozostawia wszystko na głowie.
–– A bientôt ! – powiedziała Juliette w biegu i już schylała się nad dużą misą, stojącą przy sąsiednim straganie.
Gizela wróciła do Siergieja. Chciała kupić elfa, ale już go nie nalazła wśród bibelotów. Posmutniała. To była jedyna rzecz, która jej się bardzo podobała i była w zakresie jej możliwości finansowych. Nawet przez moment pomyślała, że mogła to być dla niej wspaniała pamiątka z Ruette.
–– Przestało mnie wszystko bawić. Chodźmy na kawę, albo piwo! –– powiedziała do mężczyzny.
–– No, nareszcie. Jest tak ciepło, że człowiek ma rozgotowany mózg. Piwo dobrze nam zrobi. – stwierdził jej towarzysz.
Poszli wolno w stronę rozstawionych kolorowych parasoli, pod którymi na ławach siedzieli liczni mieszkańcy Ruette, gawędząc i racząc się zimnymi napojami. Obok biegały dzieci.
–– Obrazek jaki i w Polsce można zobaczyć na odpuście, albo święcie ludowym. –– pomyślała z rozrzewnieniem i poczuła, że już tęskni za domem, Wojciechem, siostrami.
W milczeniu pili zimne piwo. Każde z nich było zajęte swoimi myślami. Wokół kłębili się ludzie, z każdego z rozstawionych wokół namiotów płynęła inna muzyka.
–– Istna wieża Babel. –– powiedziała do Siergieja, próbując przekrzyczeć hałas.
–– Co mówisz? –– odkrzyknął.
Zrozumiała, że wszelka konwersacja nie ma sensu. Po półgodzinnym odpoczynku, wypitych dwóch piwach, wstali i ruszyli do domu Niny. Czekała na wszystkich ze wczesną kolacją.

Po kolacji, na której zjawili się wszyscy zaproszeni. Po uściskach pożegnalnych, prezentach, które Gizela miała wziąć ze sobą do Polski, poszli z Marlen i Paulem na dancing. Nina pozostała w domu.
–– Nie będę na ciebie czekać. Przyszła moja migrena. Zostawię les porte ouvert. Ty dobrze rób tańce. Ty jeune, no młoda dziewczyna. A czas tak szybko do przodu idzie. On tak mija.–– powiedziała, wyciskając na policzku wnuczki czuły pocałunek.

Pod gołym niebem w pobliskim parku, obok fontanny na zbitej z desek prowizorycznej podłodze kręciły się pary w bardzo różnym wieku. Czasem w parach były same kobiety, ale zdecydowanie częściej widziała czule przytulonych do siebie mężczyznę i kobietę.
–– U nas nie spotyka się, aby ze sobą tańczyły same kobiety. –– powiedziała do Siergieja. –– No chyba, że na dyskotekach, ale wtedy wszyscy tańczą w wielkiej grupie, a w zasadzie każdy sam ze sobą.
–– Zobacz, tu mężczyźni popijają piwo, rozmawiają, a ich żony , które nie piją, korzystają z tańca. W ten sposób nie zmuszają mężczyzn do tego, czego tamci nie lubią, bądź nie potrafią. Wilk jest syty i owca cała. Wszyscy są zadowoleni. Ale nie bój się, ja lubię tańczyć. Nie będziesz musiała szukać sobie damskiej pary. –– zaśmiał się i lekko popchnął Gizelę w stronę tańczących. Po chwili objęta mocnym ramieniem, tańczyła w rytm jakiejś ludowej belgijskiej melodii . Siergiej taniec miał we krwi. Tańczył dobrze, lekko i pewnie. Po półgodzinie szybkich melodii orkiestra wyraźnie osłabła. Zrobiła przerwę.
–– Masz dość? –– zapytał Siergiej. –– Może coś wypijemy. Tu mają dobre regionalne piwo. A może masz ochotę na coca colę ? Ja już nie mogę pić alkoholu, bo muszę wrócić do domu. ––
Usiedli na ławce pod wielkim platanem, który rósł w kącie parku. Był tam półmrok, ale Gizela nie czuła strachu. Z Siergiejem czuła się pewnie i bezpiecznie. Zasapana, zmęczona, odpoczywała popijając słodką coca colę. Siergiej uzupełniał płyny wodą mineralna.
–– Chciałem ci coś dać. –– powiedział cicho, wyciągając z kieszeni bluzy małą, kolorową, papierową torebkę.
–– Proszę, abyś otwarła le cadeau dopiero w domu. –– poprosił, patrząc jej prosto w oczy. Pod wpływem jego spojrzenia poczuła się dziwnie. Była bardzo podekscytowana, ale i zawstydzona. Nie rozumiała swoich uczuć.
–– Bardzo ci dziękuję. –– Powiedziała radośnie i cmoknęła mężczyznę w policzek. Ten przytrzymał ją przy sobie i oddał pocałunek. Później przyciągnął jeszcze bliżej i zaborczo jej wargi objął swoimi. Pogłębił pocałunek. Poczuła się bardzo dobrze, bezpiecznie i radośnie. Poczuła wielką czułość , ale za chwilę zamieniła się ona w wielką falę pożądania, która zaczęła odbierać jej wszelki rozsądek. Fala pożądania ogarnęła również Siergieja. Przestał panować nad swoimi ruchami i ręce jego stały się niecierpliwe, zaborcze, tak jak i usta, które zagarniały coraz większe przestrzenie ciała dziewczyny.
W ostatnim przebłysku świadomości Gizela pomyślała sobie, że przecież są w parku. Ktoś może ich zauważyć. Nie mogli wystawić się na pastwę podglądaczy.
–– Przestań! Siergiej, przestań! –– powiedziała głośno i odepchnęła mężczyznę. Powiał wiatr, jakby chciał ostudzić ich zmysły. Poruszył gałęziami drzewa. Światło latarni padło na twarz mężczyzny. Gizela zobaczyła półprzytomne spojrzenie i bezmiar czułości w jego oczach. Wystraszyła się.
–– Chodźmy. Jest mi zimno. Jestem zmęczona, a poza tym jutro wyjeżdżam. –– powiedziała szybko i starała się nie widzieć rozczarowania, które zdmuchnęło czułość w oczach Siergieja. Pożegnali się przed domem Niny.
–– Do swidania! Do zobaczenia! Nie zapominaj o mnie! –– powiedział cicho i pochylił się nad dłonią Gizeli. Rozwarł ją i wtulił usta w jej wnętrze. Poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Potrząsnęła głową i przytuliła jego głowę do swoich piersi.
–– To nie ma sensu, Siergiej. Wyjeżdżam. Tak będzie lepiej. –– odpowiedziała i była mu bardzo wdzięczna, że nie zadał jej żadnych pytań, bo sama nie znała na nie odpowiedzi.
Po wejściu do pokoju, szybkim prysznicu, zanim wygodnie wyciągnęła się na łóżku, zajrzała do ozdobnej papierowej torebki. Opatulony kocykiem z folii bąbelkowej , na dnie torebki spoczywał mały elf. Poczuła wzruszenie i wdzięczność. Pomyślała, że trochę przypomina jej małego, rozdokazywanego aniołka, który tak często pojawiał się ostatnio w jej snach.
–– Będziesz piękną pamiątką z mojej podróży . –– powiedziała do srebrnego oblicza, uśmiechając się wesoło. – Wprawdzie nie znalazłam ojca, ale poznałam część swoich korzeni. Mimo wszystko teraz jestem dużo bliżej Klary i Wojciecha, niż wtedy, gdy mieszkałam z nimi. A może pomożesz mi w odnalezieniu drogi do siebie? –– szepnęła do elfa i posadziła go obok łóżka na szafce nocnej. Później szybko spakowała się. Mimo późnej pory przed snem otwarła pamiętnik matki.

* * *

Na łące, obok domu, pojawiły się jasne punkciki robaczków świętojańskich. Wydawało się, że dolina stała się prawdziwie rozgwieżdżonym niebem. Pachniały zioła, a także dziki bez i akacja. Wielkie parasole łopianu, które porastały zbocze doliny strumyka, rzucały szafirowe, kłębiaste cienie na połyskującą srebrem płaszczyznę łąki. Nagle od strony ciemnej kurtyny lasu drobinki światełek zagęściły się i zaczęły mienić kolorowym światłem. Podpłynęły w stronę otwartych okien. Barwne punkciki okrążyły sztalugi, które stały na środku pokoju.
Na chwilę zatrzymały się przy płótnie, a później podzieliły. Na dwóch stojących po przeciwnej stronie stołu krzesłach, pojawiły się sylwetki.
–– Udało się! –– z ulgą powiedziała Alma.
–– Udało! –– odpowiedział Gabriel.
–– Teraz zostało nam jedynie czekanie. Tylko Mistrz wie, czy motyle powrócą, czy na zawsze pozostaną w wolierze.


Podskriptum


Drogi Siergieju!

Nigdy dotąd do Ciebie nie pisałam. Rozstaliśmy się już wiele miesięcy temu i przez cały ten okres milczałam, choć prosiłeś, abym dała znać, gdy wszystko sobie poukładam. Jak domyślasz się, jeszcze nie wszystko jest dla mnie jasne. Na razie staram się zrozumieć samą siebie. Ale nie masz prawa do niepokoju, bo o Tobie też myślę.
Tak więc, myślę, myślę i mimo wszystko nadal nie jestem pewna kim dla mnie jesteś. Jednak zdobyłam się na odwagę i postanowiłam, że napiszę. Pomyślałam sobie, że musimy o sobie więcej wiedzieć, musimy lepiej poznać się, zanim coś zaczniemy wspólnie budować.
Zaczynam pierwsza i to od sprawy dla mnie najtrudniejszej.
Poznałam Ciebie w bardzo trudnym momencie życia. Utraciłam najdroższą, najważniejszą osobę w moim życiu. Jestem bardzo młoda i odejście jej zaszokowało mnie, zatrzymało w biegu. Kazało zastanowić się nad wieloma sprawami, a nie byłam na to gotowa. Dotychczas mogłam być dzieckiem i nie musiałam brać żadnej odpowiedzialności za to, co robię. Nagle nie tylko straciłam matkę, ale i grunt pod nogami, a przecież myślałam, że ona będzie przy mnie zawsze. Pomoże mi zmagać się z życiem, wyprostuje kręte drogi, poradzi. Przecież każde dziecko myśli, że rodzice będą przy nim na zawsze. A tu musiałam zmierzyć się z jej śmiercią i do tego z wielką tajemnicą jej życia. Później okazało się, że i mojego...
Poznałam Ciebie w trudnym momencie. Właśnie przyjechałam do Belgii szukać swoich korzeni po mieczu. I to był jedyny cel mojej podróży. Chciałam poznać jednego z najważniejszych mężczyzn, który powinien uczestniczyć w moim życiu, a było to niemożliwe. Bez biologicznego ojca nie byłoby mnie na świecie. Musiałam układać jego obraz z kolorowych opowieści jego krewnych. Przy okazji poznałam wspaniałych i barwnych ludzi, którzy okazali się moją rodziną. Musiałam się z nimi zaprzyjaźnić i znaleźć dla nich miejsce w sercu. To nie jest łatwe. I w tym wszystkim nagle pojawiłeś się na mojej drodze Ty. Jesteś dla mnie kimś ważnym, ale nie jestem w stanie odpowiedzieć na Twoje pytanie, jakie masz miejsce w moim sercu. I czy zostaniesz w nim na zawsze. Na to pytanie jeszcze za wcześnie. Na razie muszę uporać się ze swoją tożsamością.
Teraz nastała jesień. Minęły dnie wakacji, słońca, a nawet babiego lata i przeźroczystych, słonecznych poranków. Za to dopadł mnie listopad. Znowu łzawy listopad, przepełniony tęsknotą i wspomnieniami ! Kocham jesień, ale tę wczesną, barwną i słoneczną. Gdy zbliża się okres szarości, skóra mi cierpnie. Wielokrotnie w tym smutnym okresie wydarzały mi się trudne sprawy, stąd mój odruch psa Pawłowa. W tym roku znowu dopadł mnie listopadowy podły nastrój. Zaczęło się od złych wspomnień.
Czas zatoczył roczne koło. Z szarości dżdżystych dni wróciły trudne wspomnienia. Przeżywam rocznicę śmierci mojej mamy. Gdy umierała był listopad. Dotychczas z nikim nie dzieliłam się tym ciężarem. Ale teraz postanowiłam napisać do Ciebie, którego w zasadzie niewiele znam, a jakbym znała całe życie. Czuję, że tylko Tobie mogę opowiedzieć o moim najtrudniejszym przeżyciu.

Wszystko potoczyło się szybko. Parę dni i …moja Mama pozostała jedynie na fotografiach oraz w naszych sercach. Choć minęło parę miesięcy, nadal jest mi trudno. Wracają obrazy ostatnich dni, kiedy towarzyszyłam jej w odchodzeniu. Z wieloma sprawami nie mogę się pogodzić. Cięgle zadaję sobie pytania, na które nie potrafię odnaleźć odpowiedzi. Wiele spraw mnie boli. …
Bardzo starałam się w tych ostatnich dniach przed śmiercią Mamy, ochronić ją przed strachem i zwyczajnie po ludzku pomóc. 
Byłam przy Mamie od samego początku odchodzenia. Byłam, gdy przyjechał lekarz z wizytą domową, bo w końcu udało nam się przekonać Mamę, że dalej tak nie można bez lekarza, bo jest coraz słabsza i coraz bardziej cierpi. Byłam, gdy przyjechała ekipa pogotowia ratunkowego, bo jedynie w ten sposób można było przetransportować ją do szpitala. Towarzyszyłam na izbie przyjęć, na szpitalnym korytarzu, w drodze na badania. Trzymałam za rękę i powtarzałam” jestem obok, nie odejdę ani na krok”. Przebrałam Mamę w operacyjną koszulę, aby tego nie zrobiły obce osoby, chociaż ciężko mi ją było podnieść, bo była słaba i nie współdziałała. Trzymałam za rękę, gdy odjeżdżała na blok operacyjny.
         Może to okrutne, ale jej choroba dała mi możliwość wspólnego lepszego porozumienia. Przestałam z nią polemizować i nauczyłam się ją kochać za to, że w ogóle była, a nie za to jaka była. Gdzieś znikły nasze różnice poglądów, małostkowość, przestała być ważna sprawiedliwość. Najważniejsze było to, że była obok i można było w każdej chwili do niej wpaść , pogadać o niczym, bo takie to były nasze ostatnie rozmowy. Wiele spraw nas wtedy, o ironio, połączyło. Najbardziej miłość do malowania. Mama znalazła w nim swoją ucieczkę od trudnej strony życia. W mozolnym malowaniu kwiatów odnalazła spokój i radość. Miała tę swoją kolorową kwietną krainę, jak swoistą arkadię, gdzie chowała się przed przykrościami, kłopotami i lękiem. Początkowo wstydziła się swoich obrazów, których z czasem powstawało coraz więcej. Po jakimś czasie pozwoliła nam na zwiedzanie swojej krainy, ale nadal skrzętnie chowała ją przed obcymi.
W chorobie Mama wpadała z domownikami w rozmaite konflikty. Na sprzeciw, czy inne zdanie reagowała jak mała dziewczynka. Obrażała się, tupała, płakała, a gdy była wyjątkowo rozdrażniona przybiegała właśnie do mnie, aby pożalić się, uspokoić.
Nasze role odwróciły się. Głaskałam, przytulałam, uspokajałam. Nie potrafiłam denerwować się na taką Mamę –dziecko.
Nie wiem, jaki obraz Mamy pozostanie w mojej głowie po paru latach. O jakiej Mamie będę pamiętała? Teraz w głowie mam rozżaloną, skrzywdzoną dziewczynkę, która nie rozumiała, co się wokół niej dzieje. A to bardzo boli!
Mam też w pamięci obraz Mamy w różnych okresach jej życia. W każdym z nich pamiętam ją całkiem inną. Wiem jedno; zawsze była bardzo kochana. Najpierw przez rodziców, później naszego Tatę, nas i wnuka.
Mam nadzieję, że przechodząc na drugą stronę czuła nasze myśli i naszą miłość, tak jak czuła nasze dłonie trzymające jej ręce.
Odeszła, jakby wysunęła się ze zbyt długo noszonej sukienki i powędrowała do jednego ze swoich rajskich ogrodów, pozostawiając w mojej dłoni jedynie starą, znoszoną materię.
Mam nadzieję, że w krainie, do której odeszła, odnajdzie swoje pędzle i farby. I tam się kiedyś z nią spotkam.

Wybacz, że obarczam Cię tym trudnym wspomnieniem, ale od czegoś muszę zacząć. To mój pierwszy wkład w nasze przyszłe relacje. Może spróbujemy zaprzyjaźnić się. A co czas przyniesie, zobaczymy.
To chyba dobre fundamenty na których można budować przyszłość. Gizela






                                                                     „ Wierzę w radość ni z tego ni z owego
                                                            w anioła co spadł z nieba by bawić się w śniegu,
                                                          w serce co chce wszystkiego i jeszcze w cokolwiek
                                                                                       w uśmiech...”

                                                                                                                Jan Twardowski



                                                                         Koniec






























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz