Rozdział
V Niepewność
W końcu
Siergiej doczekał się wycieczki. Podjechał pod dom Niny z fasonem
i rykiem całego stada koni mechanicznych ukrytych w silniku
motocykla.
Rankiem
dziewczyna świeżo umyła swoje gęste włosy, zrobiła delikatny
makijaż i wskoczyła w leginsy oraz kolorową tunikę. Gdy
przeglądała się w podłużnym lustrze łazienki, zadowolona była
z wyglądu. Mimowolnie zależało jej , aby zrobić na Siergieju
wrażenie, pomimo iż wmawiała sobie, że nie zależy jej na tym,
jak ocenia ją Siergiej. Gdy zeszła do ogrodu, mężczyzna siedział
w wiklinowym fotelu zamyślony, skupiony. Jednak widok młodej
kobiety wyraźnie go ożywił. Uśmiechnął się szeroko.
–– Weź
na głowę jakąś chustkę, bo twoje piękne loki zamienią się pod
kaskiem w dredy. I przebierz się w spodnie, bo na motorze
zmarzniesz. Parę kilometrów mamy do pokonania. Jest ciepło, ale na
motorze jest inaczej. Zawsze wieje. Twój strój jest piękny i okay
na spacer, a nie na przejażdżkę. –– powiedział na wstępie.
–– Co
ty powiesz, strój ci się nie podoba?! –– Gizela oburzyła
się, bo tak się starała, aby olśnić Siergieja , a tu została
potraktowana bardzo obcesowo i nie podobało jej się to.
–– Może
nie masz ochoty ze mną jechać, to od razu powiedz, a nie kręć ze
strojem. –– w tym momencie gotowa była obrazić się i
pozostać w domu.
–– Ja
tylko mówię, że możesz zmarznąć, ale jesteś dorosłą kobietą
i możesz robić, co zechcesz. –– skapitulował.
Do ogrodu
zeszła Nina. Miała smutne spojrzenie i podkrążone oczy.
–– Co
się stało? –– zagadnęła babcię Gizela.
–– Wczoraj
wieczór ja otrzymała przez telefon informacją, że twój wujek
Greguar malade. Ma cancer. Oni zrobili mu w klinika badania i wyszło,
że ma na płucach duży guz. Teraz ma iść do klinika w Brussel i
profesor ma mu zrobić operacją. Cała nui ja myślała. Nie mogła
przestać, choć mówiła do siebie, że będzie dobrze. Ja modliła
się i modliła, a sen nie chciał przyjść.
Gdy już
ptaki dużo śpiewały i był biały jour, to ja dopiero zamknęła
oczy. Czy ty już jadła swoje śniadanie? Bez le manger ty nie
możesz nigdzie iść. –– Mimo zmartwienia Nina zadbała o
wnuczkę.
–– Kochana
babciu, nie martw się, ja już jadłam chleb z serem i piłam kawę.
Nie martw się też o Greguara. Będzie dobrze. –– chciała
pocieszyć Ninę , więc przytuliła ją serdecznie.
–– Ja
wiem, że ty jesteś dobre dziecko. Ale będzie, jak jest mu pisane.
I tego najbardziej się boję, czy tam w niebie ma długą świeczkę,
czy dopalający się już ogarek. –– odpowiedziała babka oddając
wnuczce serdeczny uścisk.
Przyjechali
do dziwnego parku. Słońce grzało, świerszcze koncertowały,
pszczoły latały tam i z powrotem, pracowicie zbierając nektar z
kwitnącej białej koniczyny, fioletowych i białych ostów i innych
polnych kwiatów.
–– Zobacz,
jak tu pięknie. Tu na wielkiej łące urządzono olbrzymią wystawę
rzeźb plenerowych, jeśli można je nazwać rzeźbami. Bardziej są
to instalacje. Jedna z tych instalacji jest nawet dziełem jakiejś
Polki. Została nagrodzona. Teraz jest modna taka sztuka plenerowa.
Zobacz, ta
utopiona w jeziorze wielka misa z niebieskim szlaczkiem zdobyła
nawet jakąś nagrodę.– powiedział Seriej.
Gizela
spojrzała w kierunku jeziora i rzeczywiście dostrzegła wystającą
z szuwarów i mętnych wód jeziora połowę ogromnej misy.
Roześmiała się. Siergiej zaparkował motor na parkingu u podnóża
góry i z kaskami w rękach poszli szeroką groblą w kierunku
białego domku , który wydawał się być zbudowany na rzeczce
płynącej kamiennym korytem prosto pod niego. Gdy doszli do domku,
Gizela ze zdumieniem dostrzegła, że nie myliła się. Rzeczka
wpływała pod dom, którego fundamenty oparte były na sklepieniu
kanału, a w niego wpływały wody rzeki. W kamiennym domu urządzona
była wystawa grafiki. Z zainteresowaniem oglądali wielkie graficzne
prace, na których widniał zamek, klasztor Michael, umieszczony w
najbardziej niesamowitych miejscach świata.
–– Zobacz,
jaką autor ma obsesję na tle tego perelinarza –– zwrócił się
do Klary Siergiej.
–– Mnie
zdecydowanie podoba się najbardziej ten osadzony w Nowym Jorku. ––
śmiał się Siergiej.
–– A
ja wolę ten w Paryżu, obok wieży Eifla –– stwierdziła
Gizela.
Po
przejrzeniu wystawy, wpisaniu swoich wrażeń w pamiątkową księgę,
wyszli z domku i oglądali kolejne instalacje plenerowe. Ciekawe
było metalowe wiadro umieszczone na dziesięciometrowej drabinie,
do którego z węża lała się woda. W pewnym momencie napełnione
wiadro przechylało się i woda z wiadra wylewała się do stawu.
Siergiej
długo oglądał wylewającą się wodę i stwierdził.
–– Jakie
to obrazowe. Któraś kropla w końcu musi przepełnić wiadro i
wtedy wszystko się wylewa. Często i ja tak mam. Jestem sangwinikiem
i mam w sobie wiele cierpliwości, ale gdy ktoś mi dobrze zajdzie za
skórę, nie wytrzymuję i robię mu karczemną awanturę, a czasem
nawet zrywam wszelki kontakt. Tego doświadczyła kiedyś Olga. Była
mi bardzo bliska, a teraz trudno nam czasem ze sobą wytrzymać. ––
powiedział, patrząc spod rzęs na Gizelę. Ona jednak nie
przyznała się do tego, że temat Olgi wywołał w jej sercu lekki
niepokój. Za to ujęła Siergieja za brzeg kurtki.
–– Zobacz
jaki dziwny kontener stoi pod lasem, chodźmy do niego! ––
powiedziała.
Wolnym
krokiem przeszli łąkę. Kontener miał jedną otwartą ścianę. Na
jego końcu namalowany był kawałek lasu. Ciemne drzewa były
tajemnicze, groźne.
–– Jakie
to dziwne. Pierwszy raz widzę drzwi do lasu, bo tylko z tym mi się
one kojarzą. — zauważyła zdziwiona Gizela.
–– No
to spójrz tam, pod ruiny starego domu. Tam stoi kontener z
namalowanymi na nim granatowymi drzewami. Chodź zobaczymy co w nim
jest. ––
Podeszli pod
błękitną ścianę. Jedna strona drzwi była otwarta. Do środka
można było wejść przez czarną, grubą kotarę.
Wnętrze
było ciemne i duszne. Gizela poczuła niepokój i wystraszona
złapała Siergieja za rękę. Ujął jej dłoń i lekko uścisnął.
–– Spokojnie,
nie bój się. Jestem z tobą. –– powiedział cicho.
Podeszli do
grubej szyby. Oddzielała przestrzeń zwiedzających od sztucznego
lasu. Gumowe drzewa wyrastały z pofałdowanej ściółki, która
ruszała się i oddychała. Czasem słychać było westchnienie,
jakby las cierpiał. W pewnej chwili drzewo poruszyło się i
przechyliło w stronę szyby. Gizela krzyknęła. Skoczyła do tyłu
i utknęła w ramionach Siergieja.
Objął ją
mocno i trzymał przy sobie tak blisko, że poczuła przyspieszone
bicie jego serca. Momentalnie poczuła się bezpiecznie. Zamknęła
oczy i pozwoliła, aby chwila bliskości trwała i trwała.
Spłoszyli
ich wchodzący do kontenera ludzie. Wyszli na łąkę zawstydzeni,
jednak nadal dłonie ich były splecione. Ramię w ramię ruszyli w
stronę ruin starej romańskiej osady, mieszczącej się na szczycie
pobliskiej góry.
–– Wiesz
babciu –– opowiadała wieczorem Ninie –– tam na wysokiej
górze odkryto ruiny fortyfikacji romańskiej Montauban. Weszliśmy z
Siergiejem na górę i oglądaliśmy resztki starych murów. Już ich
niewiele zostało, ale miejscami widać piękne płaskorzeźby. Widać
też w jaki sposób zbudowano fortyfikację. Jest tam replika starej
maszyny rolniczej do ścinania zboża. Cała zrobiona jest z drewna.
W podziemiach umieszczono muzeum, ale było zamknięte, gdy
dotarliśmy na szczyt góry. A szkoda.
–– Ekskursją
podobała się? –– zapytała Nina, uważnie patrząc na wnuczkę.
–– Było
ekstra! –– wykrzyknęła jak małe, podekscytowane dziecko.
Wróciła do
domu zadowolona, szczęśliwa. Czuła, że coś w jej sercu poruszyło
się, ale nie chciała się teraz nad tym zastanawiać. Postanowiła
dać sobie trochę czasu, zanim zacznie analizować swoje uczucia.
Nie była jeszcze na to gotowa. Jednak wspomnienie prądu
przechodzącego z dłoni Siergieja w jej drobne palce, jego zapach,
bezpieczeństwo, które czuła przebywając blisko, dawały jej wiele
radości.
Po kolacji i
długim prysznicu weszła do łóżka z pamiętnikiem Klary. Poczuła
wielką tęsknotę. W tym momencie bardzo brakowało jej matki. Tak
bardzo chciałaby właśnie dziś z nią porozmawiać, opowiedzieć
jej o wycieczce. Pewnie matka zrozumiałaby bez zbędnych wyjaśnień,
co czuła.
Trzymając w
dłoni kolorowy zeszyt, Gizela czuła gładkość okładki i
pomyślała sobie, że tak gładkie były dłonie Klary, gdy
przesuwała nimi po policzku, czy ramionach córki. Na ułamek minuty
poczuła się blisko z matką . W tym momencie przestała mieć do
Klary żal, że swoimi pamiętnikami zburzyła jej spokój. Poczuła
się z nią bardzo blisko, jakby matka była tuż obok . Zrozumiała,
że Klara zostawiła jej cząstkę siebie, która ma chronić,
prowadzić, przestrzegać. Mimo zmęczenia otwarła zeszyt i zaczęła
czytać.
Zapiski,
grudzień 2010 r.
Myślę
sobie, że marzenia są po to, aby je realizować. Jednak nie wiem,
czy nie porwaliśmy się z motyką na słońce. Rzeczywistość
przystopowała mój entuzjazm. Cóż z tego, że w końcu dostaliśmy
kredyt i kupiliśmy Anielin?
Tacy
byliśmy szczęśliwi, gdy już sfinalizowaliśmy transakcję. Prawie
fruwałam pod sufitem, machając tytułem prawnym do tego kochanego
domu i skrawka ziemi pod nim. Nie przypuszczałam, że to dopiero
początek drogi. Gdy zorientowałam się, ile potrzeba pozałatwiać
dokumentów, ile pozwoleń, ile to będzie nas kosztowało, to
przeraziłam się.
Zadziwia
mnie postawa Wojtka. On zabrał się do sprawy domu, jakby to było
jego życiowe wyzwanie. Wygrzebał ze swoich zasobów wszystko co ma
najlepszego. I zaczął działać. Zabrał się do sprawy bardzo
ambicjonalnie. Wygląda to teraz całkiem inaczej, niż w 1997r. gdy
remontował nasze mieszkanie. Przyjął to, jako swoje życiowe
wyzwanie.
Nagle
widzę w moim mężu mężczyznę, który musi mieć swój dom. Może
obok niego w przyszłości posadzi drzewo. Wprawdzie nie spłodził
syna, ale dwie córki wystarczą za jednego syna, w dodatku Zuzanna
ma tyle cech męskich, że i syna nie potrzeba.
Ale
wracając do tematu, mogę jedynie powiedzieć, że mam w sobie wiele
sprzecznych uczuć. Bardzo chciałabym, abyśmy odremontowali
Anielin, ale nie wiem, czy nie poniesiemy zbyt dużych kosztów i to
nie tylko materialnych. Z pewnością czeka nas wiele stresów.
Już się
zresztą zaczęły. Najpierw w bankach potraktowano nas, jak zwykłych
naciągaczy. Odkładano decyzje przyznania pożyczki w
nieskończoność. W końcu zaczęliśmy wątpić, czy cokolwiek
wskóramy. W dodatku krewna Anieli nękała nas telefonami i
szantażowała, że sprzeda Anielin komuś innemu. Na koniec znacznie
podniosła kwotę. Nie potrafię zrozumieć pazerności ludzi i ich
niesłowności. Dla mnie umowa ustna jest wiążąca. Gdy raz ustalę
coś, to staram się dotrzymać zobowiązania. Pani Gertruda
postawiła nas w bardzo niezręcznej sytuacji. Musieliśmy złożyć
nowy wniosek kredytowy. Okazało się, że nie możemy dostać takiej
kwoty. Załatwiliśmy więc w drugim banku inną, niekorzystnie
oprocentowaną, dodatkową pożyczkę. Kwota miesięcznych rat jest
dla nas realna, ale na życie pozostaje nam niewielka kwota. Mam
tylko nadzieję, że remont Anielina będzie tyle kosztował, że
zmieści się w naszym kosztorysie i reszcie pożyczki.
Jeździmy
teraz dosyć często do Brzózek. Każdą wolną chwilę
wykorzystujemy na dozorowanie prac remontowych.
Wojtek
już wykorzystał większość swojego urlopu. Wygląda na to, że
niestety świąt nie spędzimy w górach, bo dom stoi rozgrzebany, a
robota ślimaczy się. A tak bardzo chciałabym, abyśmy spotkali się
wszyscy przy wielkim, wspólnym stole w Anielinie i tam spędzili
zimowe święta.
Już
widzę nasze bitwy na śniegu, spacery z wnukiem, lepienie bałwana,
a może spacery we dwoje w bajkowym krajobrazie.
Ostatnio
czytałam Karolowi „Królową Śniegu”, moglibyśmy więc
przypomnieć sobie tę bajeczkę w zimowym wystroju gór. Patrzę też
na Wojtka i martwię się, czy stresy nie spowodują problemów z
nerwami, które i tak ma w nie najlepszym stanie.
Dziwnie
reaguje teraz mój mąż na moją bliskość. Czuję, że odchodzi
ode mnie w inny świat, bardziej fascynujący, bardziej mu znajomy.
Boję się, czy nasze marzenie nie zabierze mi i tak mocno spranego
długim używaniem uczucia. Jest mi z tym bardzo ciężko.
Może to
śmieszne, że tak uczepiłam się naszej bliskości, jak jakaś
nastolatka. Może stateczna babcia nie powinna tyle myśleć o
sprawach intymnych, ale dla mnie to jeszcze bardzo ważna część
mojego życia. Nie chodzi mi też jedynie o cielesność i bliskość
fizyczną, chociaż o nią również. Bardziej chyba o czułość i
bliskość psychiczną. Myślę, że trudno jest nam godzić się z
przeobrażeniem naszego związku w całkiem inny. Trudno godzić się
z różnymi stratami, które przynosi nam życie. Niestety rzeczy,
które były kiedyś dla nas ważne, teraz często są już daleko
za nami.
Ostatnio
rozmawiałam z Wojtkiem na temat naszego związku. Nie było to
łatwe, bo zwykle nie lubi analizować, wywracać naszego życia na
drugą stronę, jakby tylko front był ważny. Front, czyli to co
pokazujemy innym, a nie to, co bliżej nas. Widzę, że mój
mężczyzna ma kłopoty z zaakceptowaniem zmian. Jakby jego nie
dotyczył czas i prezenty, które przynosi. Wojtek myśli, że
fizycznie zawsze powinien być tym młodzieniaszkiem, który
zaczarował mnie pewnej nocy w czasie grzmotów i błyskawic. Dlatego
szaleje na korcie, na sali, namiętnie chodzi na basen. Myślę, że
to bardzo dobrze, iż dba o kondycję, ale martwi mnie coś innego. Z
dezaprobatą patrzy na swoją zmieniającą się sylwetkę i cierpi.
Najgorzej jest z lekami, które powinien już stale brać, a o nich
nie pamięta. Gdy zwracam mu uwagę, oburza się i twierdzi, że
lekarz mówił, że może je brać, a nie musi. Zresztą często
ukrywa przede mną wizyty u lekarza, jakby jego fizyczność była
czymś wstydliwym. Jakby bał się, że będzie zbyt niedoskonały.
To samo dotyczy naszych rozmów o uczuciach. Wojtek również boi się
ich jak ognia. Wstydzi przyznać się do emocji, szczególnie do tych
bardzo trudnych dla niego. Nie uznaje wstydu, wzruszenia, lęku,
niepewności. W jego katalogu uczuć nie ma pozycji o tych nazwach.
Nie radzi sobie też ze złością, która często wypełnia go po
brzegi i zaślepia.
No i tak
to ze mną jest. Zaczęłam o marzeniach, a skończyłam na
kłopotach. Dobrze, że jestem tego świadoma.
Oczy
Gizeli zamknęły się. Usnęła z policzkiem wtulonym w stary
zeszyt. Światło nocnej lampki rozpraszało mrok pokoju. Kładło na
ścianach i podłodze smukłe cienie, rozmywało kształty mebli
stojących w kącie. Dawało poczucie bezpieczeństwa.
Nina tej nocy
znowu nie mogła spać. Bardzo martwiła się chorobą syna. Greguar
nie dbał o siebie. Zawsze żył bardzo szybko. Był głodny życia i
świata. Był już na wielu kontynentach, bo musiał sprawdzić, jak
tam jest. Imał się wielu prac. Ożenił się późno, ale
małżeństwo jego nie trwało długo.
Piękna
Luiza po rozwodzie zabrała dzieci do Brukseli. Widywał je jedynie
na wakacjach. Jednak i wtedy nie miał na nie czasu, bo w tym okresie
przeważnie organizowano najlepsze wyjazdy. Podrzucał dzieci matce,
Marlen, albo komuś innemu z bliskiej i dalszej rodziny. Ninie bardzo
żal było wnuków.
–– Tak,
Greguar jest bardzo nieodpowiedzialnym człowiekiem. A tak bardzo
starali się z mężem dobrze wychować dzieci. Uczyli ich szacunku
dla innych, uczciwości, odpowiedzialności za czyny. Jakoś im to
wychowanie synów słabo wyszło. –– podsumowała swoje
wysiłki wychowawcze.
–– No,
bo i ojciec Gizeli ulokował uczucia w kobiecie zamężnej i o mało
nie rozbił jej związku. Potem już nie potrafił z nikim związać
się na stałe, choć usilnie szukał. Żadna z kobiet nie była
Klarą. A przecież był tak uczciwym, spokojnym, dobrze wychowanym i
wykształconym człowiekiem. A teraz Greguar. Ten pędziwiatr.
Zawsze mówił, że trzeba żyć szybko i mocno, bo tylko w ten
sposób czuje się życie. Żyje tak szybko, że każdy obok niego
nie ma możliwości dotrzymać mu kroku. Ani kobieta, ani dzieci, ani
rodzina. I dopadł go ten, co chodzi dwa kroki do przodu i trzy do
tyłu!–– westchnęła do swoich myśli.
–– Panie
Boże, wybacz mi moje błędy. Chciałam dobrze! Ratuj Greguara i daj
mu jeszcze jedną szansę! ––– zaczęła swoją modlitwę,
która trwała aż do świtu.
Gizela spała
twardo, mimo światła lampki nocnej.
.
*
* *
Gizelę
coś obudziło. Nie mogła sprecyzować, co to było. Gdy wsłuchała
się w odgłosy domu, usłyszała łkanie dochodzące z pokoju Niny.
Wstała z łóżka i cicho, na palcach , aby nie wywoływać hałasu
,podeszła pod drzwi. Przyłożyła ucho do gładkich desek .
Usłyszała cichy szloch, potem babka energicznie wysmarkała nos i
płacz przeszedł w modlitwę. Stała tak dłuższą chwilę, ale
słychać było tylko ciche słowa powtarzającego się pacierza.
Uspokojona położyła się z powrotem. Usnęła tym razem przy
zgaszonym świetle.
* * *
–– Cholera
jasna, aby to wszystko diabli wzięli! –– piekliła się od
rana, bo po pierwsze wstała zdecydowanie lewą nogą i miała
pechowy dzień. Po drugie pogoda była fatalna, a tego dnia miała
zaproszenie na kolejne spotkanie przy grillu z nowo poznanymi
członkami rodziny. Czas wszystkich naglił, bo za parę dni Gizela
miała wylatywać do Polski.
Nina tego
ranka długo nie wychodziła ze swojego pokoju. Gizela nie chciała
przeszkadzać babce, bo już przypuszczalnie kolejną noc spędziła
na modlitwach. Tak wnioskowała z odgłosów dochodzących spod
drzwi jej pokoju. Być może dopiero nad ranem wreszcie usnęła.
–– Niech
sobie spokojnie pośpi ! –– z czułością pomyślała o starej
kobiecie, która stała jej się bardzo bliska.
Po szybkim
prysznicu, gdy babka nadal nie schodziła do kuchni, sama zaczęła
przygotowywać śniadanie. Nastawiła ekspres, rozsypując kawę, bo
po otwarciu puszki okazało się, że na dnie zostało jej zbyt mało,
aby zaparzyć dla dwóch osób. Musiała otworzyć nową paczkę, ale
zrobiła to nie najlepiej i na podłodze widniała kupka
aromatycznego brązowego proszku, a z jej palca sączyła się krew.
Czubek noża trafił w palec, zamiast rozciąć opakowanie. Później
poparzyła drugi palec o brzeg patelni. Nieuważnie smażyła omlet.
Gdy Nina
wreszcie zeszła na parter, Gizela klnąc soczyście walczyła z
plastrami, które zaginały się i nie chciały się przylepiać, tak
jak trzeba.
–– Ty
padalcu, ty pokurczu! Obyś sczezł! –– syczała pod nosem.
Twarz miała wykrzywioną złością i niecierpliwe ruchy. Nina
podeszła do wnuczki. Wzięła ją za rękę.
–– Dzień
dobry ! –– powiedziała. –– Gdzie moja wnuczka Gizela?
Czy ty masz krew ? To od moja patelnia? Je aide. –– Szybkimi,
pewnymi ruchami odcięła odpowiednie dwa paski plastra i po
zdezynfekowaniu jednej rany, osuszeniu jej, zajęła się oparzeniem.
Po paru minutach oba palce były należycie opatrzone, a Gizela
dostała buziaka i nagle wszelki pech minął.
Wprawdzie
tego dnia słońce nie zaszczyciło nieba, ale temperatura była
około dwudziestu trzech stopni, nie było wiatru i okazało się, że
garden party będzie udane.
Pojechały z
Niną i Paulem do ogrodu Janette. Odległość od Ruette była spora,
bo mały domek stał już za granicą z Francją, nad Mozelą.
Okrągła ,
uśmiechnięta Janette była miła i serdeczna. Jej domek pełen był
własnoręcznie zrobionych serwetek, wyszywanych poduszek,
włóczkowych piesków i kotków. Na kominku kolekcjonowała
fotografie swoich studiujących dzieci , które rozpierzchły się po
całym świecie, zostawiając matkę i ojca stęsknionych i
zaniepokojonych , jak to sobie ich dzieci poradzą.
Dzieci
radziły sobie dobrze, starając się zarabiać na swoje utrzymanie i
jak się da korzystać ze stypendiów, ale czasem słały błagalne
listy do rodziców , a ci radzi, nie radzi uszczuplali swoje zasoby
odłożone na starość na czarną godzinę.
Do domu
Janette dojechali w południe. Domek i ogród tonęły w kwiatach.
Pod
owocowymi drzewami stał ogrodowy stół, ławka i wygodne, ogrodowe
fotele. Pomimo klimatyzacji w samochodzie Paula kolorowa tunika
Gizeli przylepiała się jej do ciała. Z prawdziwą ulgą przyjęła
propozycję aperitifu na terenie ogrodu. Zresztą nikomu nie
uśmiechało się siedzenie w dusznym salonie, pełnym bibelotów.
Gizela
poznała kolejną krewną ze strony ojca. Od razu ją polubiła.
Kobieta była ciepła, wesoła, sympatyczna. Z miłością patrzyła
na swojego męża , podsuwając mu co chwilę smaczne mikroskopijne
kanapki.
Musujące,
schłodzone owocowe wino było smaczne. Niewielka ilość alkoholu ,
jego słodko kwaśny smak doskonale pasowały do delikatnej
przekąski.
Na rozmowach
, prezentacjach, oglądaniu zdjęć i chrupaniu orzeszków oraz
kanapek zeszło wczesne popołudnie. Powoli na
grilla zaczęli zjeżdżać się zaproszeni goście. Przyjechała
Marlen, Juliette, Pier i inni, znani już wcześniej Gizeli. Młoda
kobieta siedziała w wygodnym fotelu, oglądając album ze
zdjęciami, który na kolanach jej położyła Nina. Babka patrzyła
jej przez ramię na fotografie i co chwilę wskazywała palcem,
komentując oglądane fotki.
–– A
to twój papa Jean Fransois! –– powiedziała w pewnym momencie,
wskazując palcem wysokiego mężczyznę z podobną burzą włosów,
jak u Gizeli. Zdjęcie przedstawiało jej rówieśnika w kolorowych,
wytartych na kolanach dżinsach, rozpiętej na piersi , barwnej
koszuli. Szedł samotnie brzegiem morza. Był słoneczny dzień, cień
który rzucała sylwetka mężczyzny był niezbyt długi, uciekał w
stronę linii wody. Na pierwszym planie fotografii zobaczyła Gizela
jeszcze jeden cień. Wyraźnie był to cień kobiety o długich
włosach, szerokiej spódnicy. To chyba ona robiła zdjęcie. Barwy
fotografii były jaskrawe, nienaturalne. Widać, że były to jedne z
pierwszych kolorowych zdjęć robionych amatorsko.
–– To
pierwsze zdjęcie, jakie mi przysłał Jean Fransois z Polski. ––
powiedziała Nina i z czułością uśmiechnęła się do wnuczki.
–– Twój
tata miał może wtedy trochę więcej lat niż ty teraz, a może był
w twoim wieku. Szkoda, że nie może zobaczyć, jaką piękną ma
córkę. To wtedy zakochał się bez pamięci w Polsce i Twojej
matce.
Dalsza część
wieczoru minęła Gizeli bardzo szybko. Babka nie zawsze nadążyła
z tłumaczeniem rozmowy, która toczyła się pomiędzy
biesiadnikami. Zresztą sama zanurzała się w rozmowę toczoną po
francusku, zapominając o Gizeli. Ona była z tego bardzo zadowolona.
Myślami wracała do pamiętnika matki, do swoich spotkań z
Siergiejem i próbowała zrozumieć meandry losu, zaskakujące
niespodzianki, które przynosi życie.
Pomiędzy
jednym kęsem mięsa z grila, a drugim próbowała poukładać
wiadomości, jakie uzyskała wędrując belgijskimi ścieżkami
swojej rodziny.
Jednak i tak
nie wiedziała najważniejszego. Co stało się z ojcem, a także kim
dla niej jest Siergiej? Czy jest gotowa na pogłębienie tej
znajomości, czy wręcz przeciwnie, nie powinna robić mężczyźnie
nadziei ?
Termin
wyjazd Gizeli do Polski zbliżał się nieubłaganie. Nina coraz
częściej zamyślała się, smutniała.
–– Co
się dzieje babciu? –– zapytała Gizela trzy dni przed wyjazdem.
–– Zaczynam
już za tobą tęsknić. –– odpowiedziała stara kobieta ze
smutkiem patrząc w okno.
–– Nie
wyjeżdżam na koniec świata. Jak już poznałam ciebie i rodzinę,
to przecież często będę wracać, a i ty musisz przyjechać do
Polski. Tak dawno w niej nie byłaś. –– pocieszała Gizela.
–– Ja
stara, podróż daleka. Nigdy nie leciałam avionet. Czuję strach,
bo to pas natiurel, aby jak złazo fru i do góry. ––
–– No
to może przyjedziesz do Polski z Marlen. Możecie przyjechać
samochodem. Nie martw się babciu, jakoś wszystko się ułoży.
Najważniejsze, że poznałyśmy się. –– Gizela objęła Ninę
i mocno przytuliła swoją młodą twarz do pomarszczonego policzka
kobiety.
–– Ja
mam beaucoup d'ans.
No, ja stara, to czy kto wie, kiedy Bóg powie, chodź do mnie Nina?
– powiedziała ze łzami w oczach. –– Bardzo ja by chciała
przypomnieć, mój kraj. Ja go niewiele widziała. Tylko Kowel,
Wilno. Teraz to one już nie w Polska. Ja w tele widziała Kraków,
Częstochowę. U nas są takie exskursią, ale to dla młodych. Ja
stara babka.
–– Wrocław
też jest piękny. Moim zdaniem Wrocław jest jednym z
najpiękniejszych polskich miast. Dla mnie jest najpiękniejszy! Jak
go zobaczysz, to zakochasz się! –– z entuzjazmem opowiadała
babce o swoim ukochanym mieście.
–– Gizel,
a czy ja mogę pytać, co ty zrobisz z Siergiej. Ostatnio ty sol i
on sol . Ja sobie tak myślała, że wy les amis. –– zapytała
Nina, wycierając filiżanki.
–– Bo
tak jest. Bardzo go lubię. Jednak ma swoje sprawy. Niewiele wiemy o
sobie. Po prostu jest kolejną poznaną osobą. Ostatnio do mnie nie
dzwoni. Chyba obraził się, bo musiałam poświęcić czas
spotkaniom rodzinnym. Parę razy odmówiłam, gdy prosił mnie o
spotkanie. Teraz nie odzywa się. Pracuje. –– zaspokoiła
ciekawość Niny.
–– Babciu,
mam do ciebie trudne pytanie. –– w głosie Gizeli wyraźnie
słychać było niepewność, obawę, czy nie urazi babki.
–– No
to zapytaj stara babka. –– zachęciła Nina. –– Nie ma
pytań difficile.
Jest tylko difficile
odpowiedź.
–– Widzisz,
jestem bardzo ciekawa, co się stało z moim ojcem. ––
–– Ja
nie mogę tobie na to prosto mówić. To mój ból i krzyż, bo
każdy ma swój krzyż, który mu na ramiona Bóg kładzie. Mi dał
ten. Ja mam różna myśl. Głowa moja mówi , że Jean Fransois nie
jest na tym świecie, bo jakby był, to dałby swoja familia jakiś
znak. A le coeur,
że on żyje. Jak umarł, to ja nawet nie wiem gdzie jego le
cimetière . Nie mogę klękąć przy
jego grób.––
–– Jak
to nie wiesz, co z nim się stało? –– zaskoczona Gizela
spojrzała Ninie głęboko w oczy i zobaczyła w nich tylko wielki
ból.
–– To
właśnie taka difficile
odpowiedź. Powiem tobie to, co sama wiem. Będzie już wiele lat,
gdy ja pisała do Klary. On wyjechał robić reportaż, jak co roku w
wakance. On jechał ze swoim kolega w wielkim la
voiture na wschód, chyba do Rosja. On nie
chciał nawet mnie mówić. To był sekret.
On chyba
mówił swój ojciec, ale on tajemnicę wziął na tamten świat. On
wtedy il travaillait
dla żurnal w Brussela. Szef ten żurnal, gdy miesiąc już Jean
Fransois był na l'excursion,
to on do mnie telefone. On mówił, że koło miasta Groznyj oni
znaleźli ten la voiture.
Nie było w nim person. Mój Jean Fransois i trzech koleg jak kamień
w woda. Wiele lat przeszło. On by stara matka dał informacją, że
nie malade. To mój wielki la
pierre na serce. –– Nina zaszlochała
, odwróciła się i szybko weszła schodami do swojej sypialni.
Gizela stała
oniemiała, nie wiedząc, co powiedzieć . W głowie czuła zamęt.
Odpowiedź babki niczego nie wyjaśniała. Żal jej było staruszki,
intuicyjnie czuła wielki ciężar, który tamta nosi w sercu i
jeszcze raz pomyślała, że przyjazd do Niny był dobrym pomysłem.
Nagle
usłyszała, że w torebce odzywa się telefon komórkowy.
–– Gizela,
tu Siergiej! –– usłyszała i pomyślała, że mężczyzna ma
dobre wyczucie czasu. Właśnie w tej chwili był jej bardzo
potrzebny przyjaciel.
–– Tak,
cieszę się, że dzwonisz. –– odpowiedziała zgodnie z prawdą.
–– Co
za zmiana. Wreszcie cieszysz się z mojego telefonu. ––
zażartował.
–– Nie
łap mnie za słówka. Cieszę się naprawdę. Muszę z kimś
pogadać. –– odpowiedziała, mając nadzieję, że Siergiej
zaraz do niej przyjedzie. Jednak rozczarowała się.
–– Teraz
mogę służyć tylko telefoniczną rozmową. Za to jutro mogę mieć
dla ciebie cały dzień. –– odpowiedział.
–– Przyjedź
jutro o dziesiątej. Pójdziemy na brokant. Wstrzymam się do jutra z
rozmową, chociaż trudno będzie. Jednak nie jest ona na telefon.
–– Zakończyła rozmowę, zanim Siergiej cokolwiek odpowiedział.
Następny
dzień wstał zamglony, ale ciepły. W nocy padało i rozgrzana
ziemia oddawała do atmosfery nadmiar wilgoci. Jednak około
dziewiątej mgła podniosła się. Gizela bardzo cieszyła się ze
spotkania z Siergiejejm , a także z możliwości pochodzenia po
brokancie. Szybko wyskoczyła z łóżka, pobiegła pod prysznic i
odświeżona, odświętnie ubrana czekała na Siergieja pogryzając
kanapki i popijając kawę. Za kwadrans dziesiąta usłyszała ryk
motoru mężczyzny i za moment już Nina otwierała mu drzwi.
–– Co
się z tobą działo Siergiej. Ty długo
visitait pas. –– powiedziała z
wyrzutem.
–– Bonjuor
Madame ! –– zaśmiał się i serdecznie ucałował Ninę w oba
policzki.
–– Kuda
maja padruga? –– powiedział po rosyjsku.
–– Gdzie
Gizela ? –– poprawił się i wyjaśnił.
–– Jak
długo mówię po rosyjsku, to później mam kłopot z przejściem na
francuski, czy też polski. Mówię automatycznie po rosyjsku. ––
–– Cześć
poligloto ! –– Gizela nie omieszkała do pozdrowienia dodać
odrobinkę złośliwości, ale wesoły, serdeczny uśmiech
wynagrodził Siergiejowi tę krople dziegdziu.
–– Cafe,
le tartine
? –– Nina starała się być jak zwykle bardzo gościnna.
–– Spasiba,
dziękuję, jestem po śniadaniu. –– odpowiedział i zapytał.
–– Obie panie są już gotowe do wyjścia? Idziemy na brokante?
––
Gizela
pomyślała, że Siergiej jak zwykle pokazuje dużą klasę pytając
Ninę. Podobało jej się to.
–– Jak
pytasz i chcesz iść też ze stara babka, to zaraz ubiorę swoja
sukienka i już za wami a’pie. Ja bardzo rada, że trochę czas
jeszcze będę ze swoja wnuczka. –– odpowiedziała Nina idąc w
stronę schodów prowadzących do sypialni.
Małe
miasteczko tego dnia zamieniło się w jedno wielkie targowisko. Szli
wzdłuż kolorowych straganów, wielkich obrusów, na których
ułożone były stare figurki, haftowana lniana pościel, wielkie
misy, abażury, bibeloty, ale także chusty, ubrania, srebrne i
posrebrzane zegarki. Oprócz wyprzedaży staroci stały stragany z
regionalnymi wyrobami masarskimi, cukierniczymi, lokalnymi wyrobami
branży piwowarskiej. Nos drażnił zapach świeżo pieczonych
gofrów, lodów i waty cukrowej.
Przeciskali
się pomiędzy wolno płynącym tłumem oglądających, kupujących,
targujących się mieszkańców Ruette , a także przybyłych z
okolicy , bo brokant połączony ze świętem miejscowości był dla
okolicznych prawdziwą atrakcją.
Gizela wolno
szła między straganami. Przyglądała się kupującym i
sprzedającym. Zawsze lubiła obserwować ludzi, ich niezakłamane
niczym zachowania, gdy nie zauważali, że są zwyczajnie podglądani.
Jednak nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Zastanawiała się , kim są, jakie może być ich życie. Czy są
szczęśliwi, czy też smutni. Przyglądała się też wyłożonym do
sprzedaży przedmiotom. Część z nich zachwycała Gizelę, a część
dziwiła. Młoda kobieta zastanawiała się, jak można wystawiać do
sprzedaży stare, obite garnki, czy też zardzewiałe części do
jakiś mechanizmów, kiedy w sklepach nie brakuje nowych. Najbardziej
urzekały ją małe bibeloty, szczególnie te mające wiele lat.
–– Widzę,
że jak większości kobiet podobają się tobie małe figurki i inne
cudeńka, których mężczyźni nie zauważają, a jeśli tak, to
twierdzą, że to nikomu niepotrzebne łapacze kurzu. –– Zaśmiał
się nad jej uchem Siergiej.
–– Składam
protest. Nie wszystkim kobietom to się podoba. Bo potem trzeba każda
taka rzecz osobno brać do swoja ręka i myć, wycierać. Mężczyzna
tego nie robi, tylko kobieta. To po co mężczyzna na ten temat
wyraża swój pogląd? ––oburzyła się Nina.
–– Ja
tam w swój dom nie mam dużo taki bibelot, ale mój mąż nigdy mi
nie mówił; Nina ty nie kup sobie taka rzecz.––dokończyła.
–– A
ja tam bym chciała mieć trochę takich, jak to mówisz, ładnych
łapaczy kurzu. Każdy z nich pewno ma swoją długą historię,
którą mógłby wiele godzin opowiadać , jakby tylko potrafił
mówić. –– wydęła usta Gizela.
–– Popatrz,
jaki piękny srebrny elf. Siedzi sobie na porcelanowym kwiatku.
Ciekawe gdzie wcześniej stał, w jakim buduaże, może jest bardzo
stary, bo z pewnością nie jest to wyrób ostatnich lat. Ciekawa
jestem co widział, co słyszał ?—zamyśliła się kobieta, biorąc
do ręki małą figurkę.
Siergiej
wyjął z jej ręki elfa. Był delikatny, precyzyjnie zrobiony. Widać
było, że rzemieślnik, który go wykonał, był dobrym fachowcem i
prawdziwym artystą.
–– Popatrz,
on był do czegoś przyczepiony. –– zauważył odwracając
przedmiot w ręce. Pod kielichem widać było nierówności i matowe
podłoże.
–– Może
był zwieńczeniem pięknej lampy, a może pokrywy wazy, czy też
cukiernicy? Albo siedział na dekoracyjnej butelce z perfumami w
staromodnej, wielkiej łazience w pałacu, czy dworze. .. ––
rozmarzyła się Gizela.
––
Przystopuj trochę! Halo, to dwudziesty pierwszy wiek i
zwykły targ staroci! –– roześmiał się Siergiej.
–– A
gdzie jest Nina? –– zapytał, bo kobieta zniknęła im w tłumie
.
–– Babcia
mówiła, że pochodzi sobie sama, bo ma tu dużo znajomych. Chce
trochę z nimi również porozmawiać. Później chce iść do
kościoła na mszę. Spotkamy się dopiero wieczorem. Babka
zaprosiła krewnych na kolację pożegnalną. Po kolacji jest jeszcze
dancing na świeżym powietrzu. ––
–– No
to zapraszam ciebie na ten dancing. Będę na waszej kolacji, bo Nina
dzwoniła do mnie i też jestem zaproszony. –– stwierdził
mężczyzna.
–– To
ci babka. Nic mi o tym nie powiedziała. –– zdziwiła się
Gizela.
–– Wiesz,
Nina mi powiedziała, że chce, aby na kolacji byli wszyscy, z
którymi spędzałaś tutaj czas. To kolacja dla ciebie, abyś miała
dobre wspomnienia z pobytu w Ruette. Ninie bardzo zależy na tym,
abyś chciała tu jeszcze wrócić. Ona już jest wiekowa i raczej
nie myśli wyjeżdżać do Polski, a chciałaby mieć z tobą częsty
kontakt. W ten sposób jej więź ze starym krajem nie zostanie
zerwana, poza tym jesteś cząstką jej ukochanego syna.––
–– Bonjour
Gizel ! – usłyszała i zobaczyła uśmiechniętą Juliette ,
niosącą w ręce ogromny abażur.
–– Où
est Pier ? –– zapytała.
–– Il
est sur la promenade. – odpowiedziała
Juliette, zakreślając ręką okrąg nad brokantem. Wzruszyła
też ramionami i westchnęła, jakby chciała pokazać wszystkim, że
z mężczyznami tak już jest. Opuszczają kobietę, gdy ta doskonale
się bawi, wyszukując do wspólnego gniazdka potrzebne skarby. On sobie
spaceruje, a jej pozostawia wszystko na głowie.
––
A bientôt ! – powiedziała
Juliette w biegu i już schylała się nad dużą misą, stojącą
przy sąsiednim straganie.
Gizela
wróciła do Siergieja. Chciała kupić elfa, ale już go nie nalazła
wśród bibelotów. Posmutniała. To była jedyna rzecz, która jej
się bardzo podobała i była w zakresie jej możliwości
finansowych. Nawet przez moment pomyślała, że mogła to być dla
niej wspaniała pamiątka z Ruette.
–– Przestało
mnie wszystko bawić. Chodźmy na kawę, albo piwo! ––
powiedziała do mężczyzny.
–– No,
nareszcie. Jest tak ciepło, że człowiek ma rozgotowany mózg. Piwo
dobrze nam zrobi. – stwierdził jej towarzysz.
Poszli wolno
w stronę rozstawionych kolorowych parasoli, pod którymi na ławach
siedzieli liczni mieszkańcy Ruette, gawędząc i racząc się
zimnymi napojami. Obok biegały dzieci.
––
Obrazek jaki i w Polsce można zobaczyć na odpuście,
albo święcie ludowym. –– pomyślała z rozrzewnieniem i
poczuła, że już tęskni za domem, Wojciechem, siostrami.
W milczeniu
pili zimne piwo. Każde z nich było zajęte swoimi myślami. Wokół
kłębili się ludzie, z każdego z rozstawionych wokół namiotów
płynęła inna muzyka.
–– Istna
wieża Babel. –– powiedziała do Siergieja, próbując
przekrzyczeć hałas.
–– Co
mówisz? –– odkrzyknął.
Zrozumiała,
że wszelka konwersacja nie ma sensu. Po półgodzinnym odpoczynku,
wypitych dwóch piwach, wstali i ruszyli do domu Niny. Czekała na
wszystkich ze wczesną kolacją.
Po kolacji,
na której zjawili się wszyscy zaproszeni. Po uściskach
pożegnalnych, prezentach, które Gizela miała wziąć ze sobą do
Polski, poszli z Marlen i Paulem na dancing. Nina pozostała w domu.
–– Nie
będę na ciebie czekać. Przyszła moja migrena. Zostawię les
porte ouvert. Ty dobrze rób tańce. Ty
jeune,
no młoda dziewczyna. A czas tak szybko do przodu idzie. On tak
mija.–– powiedziała, wyciskając na policzku wnuczki czuły
pocałunek.
Pod gołym
niebem w pobliskim parku, obok fontanny na zbitej z desek
prowizorycznej podłodze kręciły się pary w bardzo różnym wieku.
Czasem w parach były same kobiety, ale zdecydowanie częściej
widziała czule przytulonych do siebie mężczyznę i kobietę.
–– U
nas nie spotyka się, aby ze sobą tańczyły same kobiety. ––
powiedziała do Siergieja. –– No chyba, że na dyskotekach, ale
wtedy wszyscy tańczą w wielkiej grupie, a w zasadzie każdy sam ze
sobą.
–– Zobacz,
tu mężczyźni popijają piwo, rozmawiają, a ich żony , które nie
piją, korzystają z tańca. W ten sposób nie zmuszają mężczyzn
do tego, czego tamci nie lubią, bądź nie potrafią. Wilk jest syty
i owca cała. Wszyscy są zadowoleni. Ale nie bój się, ja lubię
tańczyć. Nie będziesz musiała szukać sobie damskiej pary. ––
zaśmiał się i lekko popchnął Gizelę w stronę tańczących.
Po chwili objęta mocnym ramieniem, tańczyła w rytm jakiejś
ludowej belgijskiej melodii . Siergiej taniec miał we krwi. Tańczył
dobrze, lekko i pewnie. Po półgodzinie szybkich melodii orkiestra
wyraźnie osłabła. Zrobiła przerwę.
–– Masz
dość? –– zapytał Siergiej. –– Może coś wypijemy. Tu mają
dobre regionalne piwo. A może masz ochotę na coca colę ? Ja już
nie mogę pić alkoholu, bo muszę wrócić do domu. ––
Usiedli na
ławce pod wielkim platanem, który rósł w kącie parku. Był tam
półmrok, ale Gizela nie czuła strachu. Z Siergiejem czuła się
pewnie i bezpiecznie. Zasapana, zmęczona, odpoczywała popijając
słodką coca colę. Siergiej uzupełniał płyny wodą mineralna.
–– Chciałem
ci coś dać. –– powiedział cicho, wyciągając z kieszeni
bluzy małą, kolorową, papierową torebkę.
–– Proszę,
abyś otwarła le cadeau
dopiero w domu. –– poprosił, patrząc jej prosto w oczy. Pod
wpływem jego spojrzenia poczuła się dziwnie. Była bardzo
podekscytowana, ale i zawstydzona. Nie rozumiała swoich uczuć.
–– Bardzo
ci dziękuję. –– Powiedziała radośnie i cmoknęła mężczyznę
w policzek. Ten przytrzymał ją przy sobie i oddał pocałunek.
Później przyciągnął jeszcze bliżej i zaborczo jej wargi objął
swoimi. Pogłębił pocałunek. Poczuła się bardzo dobrze,
bezpiecznie i radośnie. Poczuła wielką czułość , ale za chwilę
zamieniła się ona w wielką falę pożądania, która zaczęła
odbierać jej wszelki rozsądek. Fala pożądania ogarnęła również
Siergieja. Przestał panować nad swoimi ruchami i ręce jego stały
się niecierpliwe, zaborcze, tak jak i usta, które zagarniały coraz
większe przestrzenie ciała dziewczyny.
W ostatnim
przebłysku świadomości Gizela pomyślała sobie, że przecież są
w parku. Ktoś może ich zauważyć. Nie mogli wystawić się na
pastwę podglądaczy.
–– Przestań!
Siergiej, przestań! –– powiedziała głośno i odepchnęła
mężczyznę. Powiał wiatr, jakby chciał ostudzić ich zmysły.
Poruszył gałęziami drzewa. Światło latarni padło na twarz
mężczyzny. Gizela zobaczyła półprzytomne spojrzenie i bezmiar
czułości w jego oczach. Wystraszyła się.
–– Chodźmy.
Jest mi zimno. Jestem zmęczona, a poza tym jutro wyjeżdżam. ––
powiedziała szybko i starała się nie widzieć rozczarowania, które
zdmuchnęło czułość w oczach Siergieja. Pożegnali się przed
domem Niny.
–– Do
swidania! Do zobaczenia! Nie zapominaj o mnie! –– powiedział
cicho i pochylił się nad dłonią Gizeli. Rozwarł ją i wtulił
usta w jej wnętrze. Poczuła, jak uginają się pod nią nogi.
Potrząsnęła głową i przytuliła jego głowę do swoich piersi.
–– To
nie ma sensu, Siergiej. Wyjeżdżam. Tak będzie lepiej. ––
odpowiedziała i była mu bardzo wdzięczna, że nie zadał jej
żadnych pytań, bo sama nie znała na nie odpowiedzi.
Po wejściu
do pokoju, szybkim prysznicu, zanim wygodnie wyciągnęła się na
łóżku, zajrzała do ozdobnej papierowej torebki. Opatulony
kocykiem z folii bąbelkowej , na dnie torebki spoczywał mały elf.
Poczuła wzruszenie i wdzięczność. Pomyślała, że trochę
przypomina jej małego, rozdokazywanego aniołka, który tak często
pojawiał się ostatnio w jej snach.
–– Będziesz
piękną pamiątką z mojej podróży . –– powiedziała do
srebrnego oblicza, uśmiechając się wesoło. – Wprawdzie nie
znalazłam ojca, ale poznałam część swoich korzeni. Mimo wszystko
teraz jestem dużo bliżej Klary i Wojciecha, niż wtedy, gdy
mieszkałam z nimi. A może pomożesz mi w odnalezieniu drogi do
siebie? –– szepnęła do elfa i posadziła go obok łóżka na
szafce nocnej. Później szybko spakowała się. Mimo późnej pory
przed snem otwarła pamiętnik matki.
*
* *
Na
łące, obok domu, pojawiły się jasne punkciki robaczków
świętojańskich. Wydawało się, że dolina stała się prawdziwie
rozgwieżdżonym niebem. Pachniały zioła, a także dziki bez i
akacja. Wielkie parasole łopianu, które porastały zbocze doliny
strumyka, rzucały szafirowe, kłębiaste cienie na połyskującą
srebrem płaszczyznę łąki. Nagle od strony ciemnej kurtyny lasu
drobinki światełek zagęściły się i zaczęły mienić kolorowym
światłem. Podpłynęły w stronę otwartych okien. Barwne punkciki
okrążyły sztalugi, które stały na środku pokoju.
Na chwilę
zatrzymały się przy płótnie, a później podzieliły. Na dwóch
stojących po przeciwnej stronie stołu krzesłach, pojawiły się
sylwetki.
–– Udało
się! –– z ulgą powiedziała Alma.
–– Udało!
–– odpowiedział Gabriel.
–– Teraz
zostało nam jedynie czekanie. Tylko Mistrz wie, czy motyle powrócą,
czy na zawsze pozostaną w wolierze.
Podskriptum
Drogi
Siergieju!
Nigdy
dotąd do Ciebie nie pisałam. Rozstaliśmy się już wiele miesięcy
temu i przez cały ten okres milczałam, choć prosiłeś, abym dała
znać, gdy wszystko sobie poukładam. Jak domyślasz się, jeszcze
nie wszystko jest dla mnie jasne. Na razie staram się zrozumieć
samą siebie. Ale nie masz prawa do niepokoju, bo o Tobie też myślę.
Tak więc,
myślę, myślę i mimo wszystko nadal nie jestem pewna kim dla mnie
jesteś. Jednak zdobyłam się na odwagę i postanowiłam, że
napiszę. Pomyślałam sobie, że musimy o sobie więcej wiedzieć,
musimy lepiej poznać się, zanim coś zaczniemy wspólnie budować.
Zaczynam
pierwsza i to od sprawy dla mnie najtrudniejszej.
Poznałam
Ciebie w bardzo trudnym momencie życia. Utraciłam najdroższą,
najważniejszą osobę w moim życiu. Jestem bardzo młoda i odejście
jej zaszokowało mnie, zatrzymało w biegu. Kazało zastanowić się
nad wieloma sprawami, a nie byłam na to gotowa. Dotychczas mogłam
być dzieckiem i nie musiałam brać żadnej odpowiedzialności za
to, co robię. Nagle nie tylko straciłam matkę, ale i grunt pod
nogami, a przecież myślałam, że ona będzie przy mnie zawsze.
Pomoże mi zmagać się z życiem, wyprostuje kręte drogi, poradzi.
Przecież każde dziecko myśli, że rodzice będą przy nim na
zawsze. A tu musiałam zmierzyć się z jej śmiercią i do tego z
wielką tajemnicą jej życia. Później okazało się, że i
mojego...
Poznałam
Ciebie w trudnym momencie. Właśnie przyjechałam do Belgii szukać
swoich korzeni po mieczu. I to był jedyny cel mojej podróży.
Chciałam poznać jednego z najważniejszych mężczyzn, który
powinien uczestniczyć w moim życiu, a było to niemożliwe. Bez
biologicznego ojca nie byłoby mnie na świecie. Musiałam układać
jego obraz z kolorowych opowieści jego krewnych. Przy okazji
poznałam wspaniałych i barwnych ludzi, którzy okazali się moją
rodziną. Musiałam się z nimi zaprzyjaźnić i znaleźć dla nich
miejsce w sercu. To nie jest łatwe. I w tym wszystkim nagle
pojawiłeś się na mojej drodze Ty. Jesteś dla mnie kimś ważnym,
ale nie jestem w stanie odpowiedzieć na Twoje pytanie, jakie masz
miejsce w moim sercu. I czy zostaniesz w nim na zawsze. Na to pytanie
jeszcze za wcześnie. Na razie muszę uporać się ze swoją
tożsamością.
Teraz
nastała jesień. Minęły dnie wakacji, słońca, a nawet babiego
lata i przeźroczystych, słonecznych poranków. Za to dopadł mnie
listopad. Znowu łzawy listopad, przepełniony tęsknotą i
wspomnieniami ! Kocham jesień, ale tę wczesną, barwną i
słoneczną. Gdy zbliża się okres szarości, skóra mi cierpnie.
Wielokrotnie w tym smutnym okresie wydarzały mi się trudne sprawy,
stąd mój odruch psa Pawłowa. W tym roku znowu dopadł mnie
listopadowy podły nastrój. Zaczęło się od złych wspomnień.
Czas
zatoczył roczne koło. Z szarości dżdżystych dni wróciły trudne
wspomnienia. Przeżywam rocznicę śmierci mojej mamy. Gdy umierała
był listopad. Dotychczas z nikim nie dzieliłam się tym ciężarem.
Ale teraz postanowiłam napisać do Ciebie, którego w zasadzie
niewiele znam, a jakbym znała całe życie. Czuję, że tylko Tobie
mogę opowiedzieć o moim najtrudniejszym przeżyciu.
Wszystko
potoczyło się szybko. Parę dni i …moja Mama pozostała jedynie
na fotografiach oraz w naszych sercach. Choć minęło parę
miesięcy, nadal jest mi trudno. Wracają obrazy ostatnich dni, kiedy
towarzyszyłam jej w odchodzeniu. Z wieloma sprawami nie mogę się
pogodzić. Cięgle zadaję sobie pytania, na które nie potrafię
odnaleźć odpowiedzi. Wiele spraw mnie boli. …
Bardzo
starałam się w tych ostatnich dniach przed śmiercią Mamy,
ochronić ją przed strachem i zwyczajnie po ludzku pomóc.
Byłam przy
Mamie od samego początku odchodzenia. Byłam, gdy przyjechał lekarz
z wizytą domową, bo w końcu udało nam się przekonać Mamę, że
dalej tak nie można bez lekarza, bo jest coraz słabsza i coraz
bardziej cierpi. Byłam, gdy przyjechała ekipa pogotowia
ratunkowego, bo jedynie w ten sposób można było przetransportować
ją do szpitala. Towarzyszyłam na izbie przyjęć, na szpitalnym
korytarzu, w drodze na badania. Trzymałam za rękę i powtarzałam”
jestem obok, nie odejdę ani na krok”. Przebrałam Mamę w
operacyjną koszulę, aby tego nie zrobiły obce osoby, chociaż
ciężko mi ją było podnieść, bo była słaba i nie
współdziałała. Trzymałam za rękę, gdy odjeżdżała na blok
operacyjny.
Może to
okrutne, ale jej choroba dała mi możliwość wspólnego lepszego
porozumienia. Przestałam z nią polemizować i nauczyłam się ją
kochać za to, że w ogóle była, a nie za to jaka była. Gdzieś
znikły nasze różnice poglądów, małostkowość, przestała być
ważna sprawiedliwość. Najważniejsze było to, że była obok i
można było w każdej chwili do niej wpaść , pogadać o niczym, bo
takie to były nasze ostatnie rozmowy. Wiele spraw nas wtedy, o
ironio, połączyło. Najbardziej miłość do malowania. Mama
znalazła w nim swoją ucieczkę od trudnej strony życia. W mozolnym
malowaniu kwiatów odnalazła spokój i radość. Miała tę swoją
kolorową kwietną krainę, jak swoistą arkadię, gdzie chowała się
przed przykrościami, kłopotami i lękiem. Początkowo
wstydziła się swoich obrazów, których z czasem powstawało coraz
więcej. Po jakimś czasie pozwoliła nam na zwiedzanie swojej
krainy, ale nadal skrzętnie chowała ją przed obcymi.
W chorobie
Mama wpadała z domownikami w rozmaite konflikty. Na sprzeciw, czy
inne zdanie reagowała jak mała dziewczynka. Obrażała się,
tupała, płakała, a gdy była wyjątkowo rozdrażniona przybiegała
właśnie do mnie, aby pożalić się, uspokoić.
Nasze role
odwróciły się. Głaskałam, przytulałam, uspokajałam. Nie
potrafiłam denerwować się na taką Mamę –dziecko.
Nie wiem,
jaki obraz Mamy pozostanie w mojej głowie po paru latach. O jakiej
Mamie będę pamiętała? Teraz w głowie mam rozżaloną,
skrzywdzoną dziewczynkę, która nie rozumiała, co się wokół
niej dzieje. A to bardzo boli!
Mam też w
pamięci obraz Mamy w różnych okresach jej życia. W każdym z nich
pamiętam ją całkiem inną. Wiem jedno; zawsze była bardzo
kochana. Najpierw przez rodziców, później naszego Tatę, nas i
wnuka.
Mam
nadzieję, że przechodząc na drugą stronę czuła nasze myśli i
naszą miłość, tak jak czuła nasze dłonie trzymające jej ręce.
Odeszła,
jakby wysunęła się ze zbyt długo noszonej sukienki i powędrowała
do jednego ze swoich rajskich ogrodów, pozostawiając w mojej dłoni
jedynie starą, znoszoną materię.
Mam
nadzieję, że w krainie, do której odeszła, odnajdzie swoje pędzle
i farby. I tam się kiedyś z nią spotkam.
Wybacz, że
obarczam Cię tym trudnym wspomnieniem, ale od czegoś muszę zacząć.
To mój pierwszy wkład w nasze przyszłe relacje. Może spróbujemy
zaprzyjaźnić się. A co czas przyniesie, zobaczymy.
To chyba
dobre fundamenty na których można budować przyszłość. Gizela
w
anioła co spadł z nieba by bawić się w śniegu,
w
serce co chce wszystkiego i jeszcze w cokolwiek
w uśmiech...”
Jan Twardowski
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz