niedziela, 30 października 2011


Dzidzią być


               Dzidzia była bardzo dumna z tego, że Mama Hala wysłała ją do sklepu po duże zakupy. Pamiętała o wszystkim, co kazała jej kupić . W sklepiku, do którego wchodziło się po paru schodkach, kupiła wielki chleb i dwa litry mleka. Stała z siatką, chlebem oraz wielką bańką mleka i zastanawiała się, co ma zrobić dalej. Małe rączki nie radziły sobie z tak dużymi i ciężkimi przedmiotami, mimo iż miała prawie trzy lata. Nie była w stanie podnieść zakupów. Nagle zobaczyła, że mężczyzna, który stał za nią i kupował paczkę papierosów, idzie w stronę stacji kolejowej. Podeszła do niego.
        –– Czy pan idzie na stację? –– Zapytała odważnie. Nigdy z tym nie miała problemu. Nie wstydziła się obcych.
–– Proszę pomóc mi zanieść do domu zakupy, bo nie daję rady.–– Poprosiła, a potem szczęśliwa, że ktoś zechciał pomóc, szła obok, opowiadając o malutkiej siostrzyczce, która jest w domu i chorej mamie. Mężczyzna zadzwonił do drzwi domu. Wyszła Halina, owinięta w szlafrok.
        –– Oddaję córkę. Jest bardzo rezolutna. Dzięki temu daliśmy radę zakupom. Następnym razem proszę posyłać dziecko po coś lżejszego. Nie ma jeszcze siły, aby przynieść tak ciężkie zakupy. –– Powiedział poważnie. Postawił wielką bańkę obok małych nóżek.. Halina dopiero teraz zdała sobie sprawę, że bańka sięga dziecku prawie do końca ud.
        Dziewczynki dostały śliczny, niebieski pokój, przerobiony z  gabinetu Szymona. Przez parę lat nikt nie wchodził do tego pokoju, z którego drzwi prowadziły prosto na korytarz. Teraz Kazik wykuł otwór od strony przedpokoju i przełożył drzwi. Dziurę w murze zamurował. Hala stwierdziła, że pokoik dziewczynek musi być kolorowy. Kupiła parę puszek niebieskiej farby i pomalowała stare, poniemieckie meble na kolor błękitny. Pod lazurem zniknął fornir, rzeźbione ornamenty liści.
        –– Halinko, po co zakrywać piękny fornir? –– Zdziwiona Maria z dezaprobatą patrzyła na malarskie wyczyny córki.
        –– A po co w pokoju dzieci mają być ponure brązy? –– W odpowiedzi córki usłyszała zaczepkę.
        –– No cóż, Halina Kłębek chce być nowoczesna. Kocha nowe. Wyrzuciła antyki, przerabia meble, byle tylko mieć nowości. ––Pomyślała ze smutkiem Maria, ale nie wyraziła swojego zdania na głos, nie chcąc prowokować córki.
–– Głośno mówi, że nie lubi staroci, ciemnych i ponurych. Nie dba o piękno zaklęte w starych kolumienkach, ornamentach. Nie dostrzega go. Jakby starała się wykreślić miniony czas. Po śmierci ojca liczy się tylko nowe, nowoczesne życie. –– Westchnęła z żalem. –– Chce być nowoczesną kobietą. Pracuje, prowadzi dom, uprawia działkę, robi przetwory i szyje dzieciom kolorowe sukienki.–– Usprawiedliwiała córkę.
 Kazik wyjechał do Wrocławia. Tam dostał nakaz pracy i mógłby otrzymać mieszkanie. Halszka zrezygnowała z tego mieszkania, bo Wrocław był dla niej tylko stertą gruzów. Maria pewnego dnia odwiedziła zięcia. Zawiozła mu domowe smakołyki, czystą bieliznę, owoce. Był taki chudy! Gdy wracała późnym wieczorem dnem wąwozu, biegnącego środkiem ulicy, wśród wrocławskich kikutów kamienic została napadnięta.
        –– Da paniusia forsę, albo zmówi paciorek i pójdzie do Świętego Piotra na herbatkę. –– Przystawił jej nóż poniżej żeber.
        –– A dźgnij, nie żałuj sobie, zrobisz mi tylko przysługę. –– Nie czuła strachu. I stał się cud. Przestępca, któremu powiedziała, że nie dba o życie, bo i tak chciałaby jak najszybciej znaleźć się obok Szymka, oszczędził kobietę. Kazał jej tylko nigdy więcej samej nie chodzić wśród gruzów. Uznała to za straszną ironię losu.
        Dziewczynki uwielbiały niebieski pomocnik, łóżeczko, szafeczki. Kazimierz już od jakiegoś czasu znowu mieszkał w Koźlu.
–– Co by tu małym dać pod choinkę? –– Zastanawiał się któregoś wieczora.
 –– Myślę, że mógłbyś zrobić domek dla lalek. Ja uszyję małe zasłonki, pościel na łóżeczka.—Podsunęła pomysł Halinka.
I zrobił piętrowy domek dla lalek, mimo iż miał kłopoty z pocięciem płyt, narzędziami. Gdy pod choinką stanęło, owinięte w wielki, szary, pakunkowy papier olbrzymie zawiniątko, dziewczynki aż piszczały z zachwytu.. Długo były z niego bardzo dumne. Niczym nie ustępował zachodnim zabawkom dzieci sąsiadów. Lalki, chociaż trochę inne, niż te z „ Miemiec”,jak mówiły Ela i Uszi Schubertowe, córeczki sąsiadów, też miały ładne ubranka, które uszyła Halinka i Maria.. Dzidzia i Lucynka trochę zazdrościły zachodnich zabawek, ale od czasu, gdy dostały w prezencie domek, czuły, że niczym nie ustępują innym dzieciom. Gdy było ładnie, bawiły się w ogródku.
 Ogród nie był wielki. Z wyłożonego betonowymi płytami podwórka, schodziło się ścieżką pomiędzy drzewa. Na końcu była ściana PZGS-u. Pod nią rosła leszczyna i stał duży, betonowy śmietnik. Wiosną, pod leszczyną złociły się łebki pierwiosnków. W ogrodzie stała strzelista grusza. Latem miała mnóstwo okrągłych, niewielkich gruszek. Obydwie córeczki Kazika bardzo lubiły wdrapywać się po niewysokim pniu na kruche gałęzie i zrywać zielone, soczyste owoce. Takie, nie do końca dojrzałe, były najlepsze. Wraz z Lucyną zaszywały się z nimi na kocu, pod stolikiem. Tam bawiły się lalkami i „śrutowały” owoce. Pewnego razu obserwowały tatę, który wszedł na gruszę. Niestety kruche gałązki nie utrzymały dorosłego mężczyzny i zaczął spadać, łamiąc za sobą konary. Zamarły. Mężczyzna zsuwał się z trzaskiem gałęzi coraz niżej, znacząc ścieżkę w koronie drzewa i nie potrafił się zatrzymać. Zaczęły piszczeć ze strachu. I nagle Kazikowi udało się objąć chropowaty pień. Był w połowie drzewa. Zatrzymał się. Niestety nie udało się uratować kosza. Spadając w dół, rozbił się na kawałki. Dzidzi ulżyło. 
      –– Dobrze, że to kosz, a nie nasz Tata! –– Powiedziała do Lucyny.
W jesieni w sadzie zachwycała stara jabłonka. Była to złota reneta. Co roku miała dużo soczystych, złoto-czerwonych jabłek, które wyjątkowo smakowały. Maria niedawno czytała Dzidzi „ Mity Grecke” Parandowskiego i dziewczynka wyobrażała sobie, że tylko w ten sposób może smakować ambrozja, napój bogów na Olimpie.
          Było wczesne popołudnie. Dzidzia, skacząc na jednej nodze, znalazła się w pokoju.
        –– Popatrz kochanie, jakie piękne liście.— Maria siedziała swoim zwyczajem obok okna i patrzyła na świat poprzez szczelinę w odsuniętej firance. Na kolanach leżała otwarta książka, na której czerniła się pokaźna lupa. Od niedawna zdaniem Marii litery w książkach stały się jakieś mniejsze, mniej wyraźne.
        –– To wina podłej farby drukarskiej –– myślała i powiększała litery.
        –– Teraz wszystko jest takie, byle jakie –– mówiła wczoraj rano do córki, gdy ta narzekała na słabą jakość pończoch.
Kochała jesienny nastrój domu. Siedziała sobie przy oknie, na kolanach często przysiadała wnuczka i małymi rączkami gładziła ją po twarzy. Czuła jej ciepło. Dziecko jadło renetę. Patrzyły na ulicę. Obserwowały z rzadka przechodzących ludzi. Było ciepło i przytulnie, a z kuchni dobiegał śpiew Marii Koterbskiej. Było prawie dobrze i bezpiecznie. Lubiła też jesień poza domem, gdy spadały liście. Z uwagą obserwowała ich balet. Nie opadały od razu. Najpierw robiły kolorowe piruety, jakby stawały do konkursu, który z nich dłużej wytrzyma w powietrzu. Potem delikatnie muskały ziemię. Na chwilę znowu lekko, na parę sekund podrywały się w górę, by za moment miękko osiąść na kupce kolegów i wpleść się w barwny dywan. Obserwowała ich taniec na pustej ulicy, gdy wirowały w szalonym tempie wokół własnej osi, a potem dołączały do innych, aby stworzyć gruby wieniec, kręcący się od krawężnika, do krawężnika. Wnuczka z kolei przepadała za spacerami w jesiennym parku. Szła obok Marii szurając i brodząc w szeleszczącym złocie i nie zważała na napomnienia.
        –– Będziesz miała zakurzone buty!           
             
        Było Święto Zmarłych. Miało ono dla małej Dzidzi, niesamowity nastrój. Dla Marii był to smutny okres. Gdy zbliżał się ten dzień, zapadała w stan podobny do umierania. Odzywały dawne rany i niesamowita tęsknota. Na cmentarz wolała chodzić sama. Przeszkadzała jej obecność córki i zięcia. Jedynie tolerowała u boku najstarszą wnuczkę. W tym roku szły obydwie długą drogą, aby spotkać się z tym, którego nadal kochała. Najpierw był długi spacer parkiem, kiedy mała, zmarznięta rączka dziecka schowana była w dłoni Marii. Bolały nogi, ale dziewczynka szła wytrwale aż za miasto, mijając po drodze zapadający w mroku stary cmentarz. Wiedziała, że wracając, zboczą w czerń alejek, ledwie oświetloną ciepłym światłem świec, które z rzadka czyjeś ręce zostawiły na starych mogiłach. Już od małego mostku widziały złotą mgłę, unoszącą się nad nowym cmentarzem. Była jak nocna lampka rozpraszająca sypialniany mrok. Mgła kołysała się na wietrze. Otulała gołe drzewa, na których wisiały pojedyncze, osierocone złote, liście. Dla Dzidzi ten złoty obłok był tłumem duchów, które w tym dniu snuły się nad swoimi grobami, czekając i witając z daleka, odwiedzających krewnych. Żałowała, że im podchodziły bliżej, tym duchy były bardziej przeźroczyste, a z mgły zaczynały wyłaniać się alejki, ciemne postaci ludzi, którzy po nich wędrowali  lub stali z pochylonymi głowami, zatopieni w modlitwach i wspomnieniach. Kiedy stały nad grobem dziadka, widziała rozświetloną blaskiem zniczy smutną twarz Babci Mani. Policzki jej miały odcień złotego wosku, a po nich toczyły się wolno migoczące światłem łzy. Zupełnie jakby była świecą stojącą nad grobem ukochanego. Wracały przez stary cmentarz. Był on zupełnie inny. Kwatery oddzielały wysokie szpalery tui, grobowce były bardziej okazałe lub na mogiłach stały jedynie proste krzyże. Były to groby żołnierzy z okresu I wojny światowej. Wszędzie było dużo topoli i bluszczu. Podchodziły do grobów, na których paliły się świece. Najczęściej miały niemieckie napisy. Polskich grobów było bardzo mało. Najstarsza część zapełniona była grobami z hebrajskimi napisami.

        Do teraz w dniu Święta Zmarłych chodzę na cmentarz przeważnie późnym wieczorem, ale łuny zniknęły, cmentarz jest przygaszony, bo świece zostały wyparte przez różnokolorowe znicze.
Zniknęła złota mgła, jakby duchy przestały wychodzić z mogił, aby z bliskimi świętować ten dzień. A może przestały tęsknić za światem, który tak bardzo się zmienił? A może już nieciekawi są współczesnych ludzi? Żałuję tego nastroju, bo czułam się bliżej z wszystkimi, którzy odeszli. Została po nim tylko tęsknota.
W ubiegłym roku, po przyjściu z cmentarza, z którego zniknął zapach igliwia i stearyny, poszliśmy z Jędrkiem do moich rodziców. Była Lucyna i Kamila, moja siostrzenica. Rozmawiałyśmy o zmianach dotyczących tego święta, ale także o aktualnym, społecznym postrzeganiu i mówieniu o chorobach oraz śmierci. Współczesne życie, lansujące młodych, pięknych ludzi spycha na margines trudne tematy, a takim jest cierpienie, umieranie, choroba. Dawniej w wielkich domach, a także małych mieszkankach żyły rodziny wielopokoleniowe. Wszystkie aspekty życia ludzkiego nikomu nie były obce. Ludzie rodzili się wśród bliskich, żyli wśród nich, chorowali, otoczeni członkami rodziny i umierali, a wokół łoża mieli bliskich. Nawet po śmierci nie byli sami, bo do pogrzebu czuwano i modlono się przy zwłokach.
Teraz choroba przestała być modna. Jest kult zdrowia, młodości.
Nic dziwnego, że nie mówi się o chorobach i umieraniu. To przestała być cząstka życia. To jest jego margines, ukryty w szpitalach, hospicjach. Od lat jedynie 1-go listopada odkurza się ten temat, gdy w TV pojawiają się transmisje z cmentarzy, najczęściej tych zabytkowych, na których znani ludzie kwestują na ocalenie pomników kultury narodowej, a przy okazji programów informacyjnych wspomina się znanych, którzy odeszli. Tak było dotychczas, ale od pewnego czasu nawet w tym dniu zabrakło mi corocznych tzw. wspominek. Nie wiem, w którym programie coś takiego było, w każdym razie ja nie widziałam .I jak młode pokolenie ma nie być przerażone wizją śmierci, choroby, a przecież każdy z nas jest śmiertelny i całe życie powinniśmy się z tą” przypadłością” oswajać i godzić. Zbyt mało w obecnym życiu mówi się też o sferze wewnętrznej człowieka. W końcu jesteśmy nie tylko ciałem, ale i duchem. Przede wszystkim na nasze życie ogromny wpływ ma nasza psychika Jak mają sobie radzić w życiu i żyć szczęśliwie osoby nie zastanawiające się nad powodem i sensem swoich czynów, nie rozumiejące życia?







2 komentarze:

  1. Hello, Bozena.

    The excellent and lovely work.

    The season of colored leaves, heartwarming atmosphere

    The prayer for all peace.
    from Japan, ruma ❀

    OdpowiedzUsuń
  2. Hello Ruma! Thank you for your warm words. I greet you cordially. :) Bożena

    OdpowiedzUsuń