czwartek, 1 września 2011

"Pejzaż retro" odcinek 9


Hala, Halszka, Halusia
       
        W czasie przyjazdu ze Lwowa Halinka miała 13 lat. Podczas wojny cały czas uczyła się, a więc nie tylko, że nie miała zaległości w nauce, ale wręcz prześcignęła rówieśników. Była jedną z najmłodszych uczennic w Liceum. Jej koledzy często trafiali do szkoły prosto z lasu, z frontu. W niejednym domu można jeszcze było znaleźć broń.
Przerośnięci uczniowie pospiesznie nadrabiali zaległości. Szkoła próbowała naprostować skrzywione wojną charaktery. Wybryki szkolne były różne. Wachlarz ich był bardzo szeroki. Począwszy od pijaństwa, czyli wypicia przed lekcjami ćwiartki wódki na łeb, skończywszy na zakopaniu koleżanki w zaspie śnieżnej. Taka niespodzianka spotkała Halę. Jako jedna z najmłodszych uczennic była traktowana przez starszych kolegów trochę z przymrużeniem oka, a to bardzo urażało ambicję. Postanowiła, więc zwrócić na siebie uwagę. W czasie przerwy, wyszła na plac przed budynkiem szkolnym i zrobiła wielką kulkę śnieżną. Kiedy koledzy wysypali się za róg , aby zapalić papierosa, podbiegła do jednego z nich, odchyliła kołnierz koszuli i wepchnęła ulepione „narzędzie zbrodni”.
        –– Ja ci pokażę śnieg –– wrzasnął Bronek. –– Posmakujesz, jak pachnie zemsta!
        Po czym szybkim ruchem wyciągnął koszulę ze spodni, wytrząsnął zimną masę i pobiegł za koleżanką. Dołączył jego kolega i obaj próbowali złapać psotnicę. Uciekła do parku. Była w cienkiej bluzeczce. Jak piskorz wiła się , gdy złapali ją i próbowali natrzeć śniegiem. Zadzwonił dzwonek i uczniowie poczęli wracać na lekcje. Bronek z kolegą nie wiele myśląc, wepchnęli Halinkę w zaspę. Szybko nagarnęli śniegu, ubili i zostawili dziewczynkę na pastwę losu. Popędzili do klasy, bo już woźny zaczynał maruderów zaganiać do budynku, używając do tego celu swojego atrybutu-miotły, którą przed chwilą obmiatał schody. Przysypana śniegiem, unieruchomiona zaczęła się dusić. Strach potęgował uczucie duchoty. Ostatkiem sił próbowała wyswobodzić się, ale nie potrafiła. Byłaby niechybnie przypłaciła to śmiercią, gdyby nie przechodził nauczyciel, spieszący przez park na zajęcia. Zauważył ruszającą się zaspę i wyswobodził uczennicę. Skończyło się na grypie. Miała jednak nauczkę, aby nie dokuczać starszym.

Za oknem biało i mokro. Sypie i sypie. Siedzę przed ekranem i piszę wywiady. Wczoraj była Ela. Urządziliśmy sobie miły wieczór. Rybka w jarzynkach, winko, owoce. Było bardzo sympatycznie, zresztą jak zwykle, gdy się spotykamy. Dawno razem nie spędzaliśmy  wieczoru, więc tematy same cisnęły się na usta. Niestety, muszę się komuś pożalić; jak zwykle, nie miałam siły przebicia. Nie dopuszczali mnie do głosu! Głównie rozmawiała Ela i Jędrek. Widać nie byli ciekawi mojej opinii.
         –– Ale co tam, jestem przyzwyczajona! Odbiję sobie na papierze!
        Czasem myślę, że dlatego piszę, bo tu mi nikt nie przerwie i zawsze mam swoje  przysłowiowe pięć minut. Na weekend przyjechały dzieci i było jak zwykle; miło, wesoło, ciasno, głośno, bałaganiarsko, pracowicie,  a przede wszystkim powietrze gęste było od życzliwości i miłości.
        ––  Babciu, uwielbiam Cię ––  usłyszałam i –– Babi Em! –– było to z dodatkiem lepkiej, słodkiej, mokrej buzi.
Kocham te dnie, gdy jestem obwieszona moimi wnukami, jak kiściami winogron. Na obiedzie, jak zwykle od trzech miesięcy, w niedzielę był Teść. W tygodniu nosimy mu obiady, ale raz w tygodniu musi przychodzić do nas .Przy stole tym razem siedziało 9 osób. Kajtuś też siedział w swoim wysokim stołku. Było gwarnie i wesoło. Pokój trzeszczał w szwach, bo rozstawiliśmy składany stół i nagle zrobiło się mało miejsca wkoło. Wszyscy jedli, rozmawiali, obsługiwali dzieci, śmiali się itp., jak to w rodzinie. Popatrzyłam na Teścia.  W pewnej chwili oczy  zaszły mu łzami! A teraz smutna refleksja. Odkąd weszłam do Ich rodziny, Teściowie bronili się przed takimi spotkaniami, rodzinnymi spędami. Nigdy nie byli zbyt blisko z wnukami. Teściowa twierdziła, że swoje dzieci odchowała i wystarczy! Nie ma chęci, ani sił, na kolejne dzieci! Niedzielne spotkania nie były w modzie. Spotykaliśmy się przy wspólnym stole zaledwie kilka razy w roku.  Najczęściej były to święta, imieniny. Częściej spotkania były u nas i to wtedy, gdy byliśmy bez maluchów. Mam nadzieję, że powodem niedzielnego  smutku Teścia, była tęsknota za żoną, a nie żal, że czegoś pięknego w życiu nie doświadczył! Teraz Teść ma okazję do nadrobienia straty! Niestety, Teściowej już nie jest to  dane. Cieszę się, że mogę przeżywać chwile pławienia się w miłości  rodzinnej. Mam może więcej pracy, gdy dom jest pełen, ale wszyscy możemy dzielić ze sobą prawdziwą bliskość. Myślę, że nasze wnuki będą miały w pamięci ciepły obraz rodziny.

        Nie było podręczników. Książki, które nieliczni repatrianci przywieźli ze sobą były na wagę złota. Musiały wystarczyć wszystkim. Przepisywano, więc potrzebne fragmenty, wymieniano się notatkami, sporządzanymi naprędce podczas wykładów. Do przepisywania zaprzęgały się całe rodziny. Maria również pomagała córce w tych żmudnych zajęciach. Hala miała podobny charakter pisma. Obydwie przeszły szkołę kaligrafii. Maria przepisywała zeszyty, notatki z lekcji. Córka jej miała najlepiej prowadzone zeszyty w całej klasie. Nie mogła opędzić się od chętnych do skorzystania z tej skarbnicy. Szczególnie w okresach egzaminacyjnych mieszkanie zamieniało się w obóz młodzieżowy. Maria lubiła te „ nasiadówki”. Śmiechy i żarty młodych ludzi, wprowadzały atmosferę świeżości, młodości. Współgrały z jej wnętrzem. Okres nauki przechodził Hali dosyć beztrosko. Miała świetną pamięć, więc niewiele musiała wkładać pracy, aby mieć dobre stopnie. Szymon, zakochany w córce, starał się, aby jego oczko w głowie wyglądało pięknie. Zdobył kupon materiału na szkolny mundurek i trochę jedwabiu na białą bluzkę. Zaprzyjaźniona krawcowa przerabiała też przedwojenne sukienki Marii na odzież dla Halusi. Halinka dorastała. Jej ciemnobrązowe włosy miały piękny, kasztanowy połysk. Czesała je różnie, ale najczęściej układała dwie „pasztetówki”. Tak określał Szymon dwa podłużne loki, umocowane spinkami na czubku głowy. Z boku albo z tyłu wiązała kokardę, a pozostałe, gęste, falowane włosy puszczała luźno. Spadały na ramiona, jak delikatna, kasztanowa kaskada. Była z nich bardzo dumna. W dumę wprawiały ją również nogi, z ładnie wymodelowanymi łydkami i wąskimi pęcinami oraz wąska i szczupła stopa. Cienka talia dopełniała reszty. Jedynym utrapieniem był obfity biust i niski wzrost.
Ogólnie była z siebie zadowolona. Podobała się chłopcom. Zadarty nosek dodawał jej zadziorności i dziewczęcego uroku. Brunatne oczy patrzyły bystro spod ciemnych brwi. Na chłopców na razie nie zwracała uwagi. Pewnego razu koleżanka przedstawiła jej brata.
Zdziszek był chłopcem średniego wzrostu. Miał jasne, kręcone włosy koloru łanu pszenicy w deszczowy dzień i okulary. Naturę też miał bardziej deszczową, poważną. Marii od razu przypadł do gustu. Był starszy od Hali, o starannym wychowaniu i nienagannych manierach. Pisał wiersze i wyraźnie okazywał Halince ciepłe uczucia. Z całej jego postaci bił rozsądek, powaga i solidny stosunek do życia. Ubierał się z nienaganną starannością. Zazwyczaj chodził w jasnych, starannie odprasowanych koszulach. Siostry uskarżały się, że zmusza je do prasowania, robiąc kosmiczne awantury o każdą źle zaprasowaną fałdkę. Poznając Halinkę powiedział jej, że bez pamięci się w niej zakochał. Zostanie w przyszłości jego żoną. On będzie naukowcem, a ona żoną naukowca, piękną i wytworną, idealnie prowadzącą dom. Prawdziwą jego ozdobą. Nie będzie musiała pracować, tylko będzie nadzorowała osobę, która za nią wykona wszelkie domowe czynności.
Od chwili poznania zaczął adorować Halinę. Zachowywał się wobec niej jak sługa wobec księżniczki. A ją to z początku bawiło. Imponowało jej zainteresowanie starszego chłopaka, przynoszącego kwiaty, prezenty. Zdziszek w szkole był poważany. Uczył się bardzo dobrze. Wróżono mu świetlaną przyszłość. Z czasem psie oddanie i uwielbienie zaczęło Halszce ciążyć. Tolerowała Zdziszka z uwagi na to, że Maria jedynie jemu ufała i jedynie z nim pozwalała jedynaczce wychodzić na potańcówki. Wykorzystywała Zdziszka, wychodząc z nim z domu, a później pod byle pretekstem żegnała się i szła na spotkanie z koleżankami, bądź kolegami. Zdziszek wracał przed powrotem do domu, aby Maria zobaczyła, że latorośl cała i zdrowa została przez regularnego narzeczonego odprowadzona do domu. Zdziszek buntował się, ale zawsze pasował, gdy zagrażała zerwaniem. Cierpiał. Miał nadzieję, że w końcu wycierpi ją na zawsze. Próbował z Halinką zaręczyć się, ale odmawiała. Raz nawet posunął się do podstępu, kiedy w Wielkanoc zaprosił swoją matkę, siostry, Halę i jej rodziców do pobliskiej restauracji. Tam położył pierścionek na stole i ogłosił zaręczyny. Hala zerwała się z krzesła.
        –– Nie zgadzam się. To podły podstęp. Żegnam wszystkich! ––Krzyknęła, po czym pobiegła do szatni.
        Osłupiała Maria i Szymon pospiesznie pożegnali się z rodziną Zdziszka. Zastali córkę w domu. Była wściekła.
        –– A to padalec. –– wysyczała przez zęby. –– No, co, może nie mam racji? Jak tak mama go lubi, to niech mama sama się za niego wyda!––
        –– A tobie to naprawdę się dziwię. Tak dać się omotać przez barokowego aniołka! I mówisz, że znasz się na ludziach? –– I Szymonowi dostało się od córki.
        Myśli jej i serce zajęte były kimś innym. Januszek był całkowitą odwrotnością Zdziszka. Był przystojnym brunetem, lekko nonszalanckim, z prawdziwym, męskim wabikiem, który urzekał Halinkę. To jego wypatrywała na szkolnych potańcówkach, To o nim myślała, zasypiając wieczorem. Ale czaruś zajęty był Celiną, u której spędzał wieczory, a jak później okazało się i noce. Koleżanek miała Halszka bardzo dużo. Niejednokrotnie mieszkanie przypominało hol dworca kolejowego. Za jednymi drzwi się zamykały, a już ktoś inny pukał.

Święta !

Kocham te magiczne chwile, gdy od sieni wpadam w gościnne objęcia zapachu świerku i piernika. W blasku płomieni świec toną nasze spojrzenia. Drży powietrze od kolęd i życzeń. Jest sianko i orzechy. W wielkiej misce kutia. Obok karp, pierogi, grzyby…
        A prezenty, nie wiadomo, czy pakowane są w kolorowy papier, czy w miłość, której wszędzie pełno. Na choince wiszą bańki, kolorowe łańcuchy i wspomnienia. Wstaje wigilijna gwiazdka. Pierwsza kropla barszczu spada na talerz. A może to łza. Łamiemy się opłatkiem. Z sobą i...duchami. Od lat ten sam nastrój. Ta sama atmosfera. Tylko ludzie dochodzą i …odchodzą. W tym roku, jak i w ubiegłym jest dodatkowo Krysia, osierocona przez Kazika. Za stołem siedzi samotny Teść. Poza tym, od lat stały skład; my, dzieci, wnuki. Po kolacji idziemy do Mamy. Rodzice są w kancelarii. Płonie ogień na kominku, płyną kolędy. Siedzimy sobie w siedmioro; my, rodzice, moje siostry; Lucyna i Beata oraz Beaty córka, Kama.
Śliwowica jest przednia! Jeszcze, żeby nie ta słaba pamięć Mamy, to byłaby pełnia szczęścia, a tak jest prawie pełnia! W środę wyjeżdżamy do Bóbrki! Tam będzie Sylwester i Nowy Rok! Musimy odpocząć i myśli zająć czymś innym.

Maria bardzo lubiła młodych ludzi. Doskonale znała całe towarzystwo córki. Często uczestniczyła w pogaduszkach, a rozmawiać było, o czym. Nie zawsze jednak wiadomo było, komu co można powiedzieć. Takie były czasy. Niejeden z chłopaków w czasie wojny był w partyzantce, albo należał do prawicowej organizacji. Mężczyźni, a często i kobiety, chowali w różnych wymyślnych schowkach broń, która jeszcze do niedawna ratowała życie. Teraz jednak była zakazana. Zdarzało się, że ktoś pokazał w wielkiej tajemnicy swoje „skarby” tylko najlepszemu koledze, a tu nie wiedzieć, czemu, za parę godzin w domu zjawiała się tzw. „bezpieka” i wywracała mieszkanie do góry nogami. Właściciele lądowali w milicyjnych, zakratowanych piwnicach. Trzymano ich tygodniami, miesiącami, a niektórzy nie wracali do domu. Zdarzało się, że aresztowanie byłego AK-owca następowało w czasie lekcji. Młodzież długo nie mogła zorientować się, kto jest wtyczką. Jednak w końcu konfident został rozpracowany. Okazał się nim jeden z nauczycieli. W niedługim czasie zniknął on ze szkoły. Na jego miejsce przyszedł ktoś inny. Po kątach szeptano, że najstarsi uczniowie napadli konfidenta w ciemnej ulicy, zarzucili mu na głowę koc, aby nie mógł rozpoznać sprawców i solidnie go pobili. W trakcie samosądu poinformowali, że jeżeli nadal będzie gnębił ludzi i donosił na innych milicji, to straci życie. Zaproponowali mu ucieczkę z miasta, co niebawem uczynił.
        Hala, tak jak i większość jej koleżanek, należała do ZMP. Chodziła w zielonym mundurku i czerwonym krawacie. Koleżanki ubierały się podobnie. Gorzej było z jej ideowym kręgosłupem. Na popularnych wówczas capstrzykach z patosem recytowała poprawne ideowo wiersze komunistycznych poetów. Występowała z prostej próżności, bo lubiła się pokazywać. Inna sprawa była z wyjazdami na wieś, celem rekwirowania kułakom ich zbiorów. Nie jeden raz obserwowała, jak ograbiano ludzi z plonów ich ciężkiej pracy w imię komunistycznych haseł. W jej ocenie była to zwykła kradzież.
Zastanawiała się, jak to jest, że ci sami ludzie, którzy wcześniej swoją żywność musieli chować przed okupantem, teraz zmuszeni są do tego samego przed legalną, polską władzą. Jeżeli by tego nie zrobili, to umarliby z głodu.
Szybko zorientowała się, że lewicowe hasła, to w większości bezwartościowe slogany.
Do ZMP trzeba należeć, aby nie być szykanowanym. Nie przeszkadzało jej to jednak w praktykach religijnych i regularnie chodziła na lekcje religii oraz do kościoła. Tak jak i większość koleżanek.

Sylwester był boski. Trwał cztery dni. Towarzystwo było muzyczne! Poznaliśmy Krzysia-genialnego muzyka, cudnie grającego na akordeonie, jego żonę Agnieszkę, brata Tomka-perkusistę, który osiągał prawdziwe mistrzostwo świata w grze na łyżkach i jego żonę – drugą Agnieszkę. Później pojawiła się niesamowita Włoszka-Julia.
Młoda, ekspresyjna brunetka z drobnym, niewysokim chłopakiem z Argentyny, który był jej akompaniatorem. Julia śpiewała jak sam anioł, a może duch Edith Piaf, bo głównie jej repertuar wykonywała.
Była niesamowita! Śpiewała całą sobą, lekko, bawiąc się muzyką. Nie wiem, kto z tych niekończących się koncertów miał większą frajdę? Julia z Krzysiem i Tomkiem, czy reszta towarzystwa. Usypiałam w tęczowym pokoju, tym, co zawsze, słysząc niski, aksamitny glos Julii i akordeon Krzysia. Czasem pojawiał się również ciepły tenor Krzysia. Grał i śpiewał wszystko; klasykę i muzykę rozrywkową. Rano, gdy byłam pod prysznice, wśród szumu wody pojawiała się muzyka. Bawiliśmy się od rana do rana. W międzyczasie byliśmy na kuligu, ognisku z dziczyzną i u Michała! Michał jest cudny! Nie wiem ile ma lat, ale werwa i Michałowy humor mają z pewnością nie więcej jak 30 lat!
Mały, drobny człowieczek ma serce wielkie jak Tarnica i nosi je na dłoni. Język ma niewyparzony. Klenie jak szewc i jest to u niego tak naturalne, jak oddychanie. Inaczej nie potrafi. Michał był ordynansem generała Berlinga. Nosi w sobie życzliwość do świata i wielki żal, że odstawiono go na boczny tor, w zapomnienie. Gościnność Michała jest nieograniczona. Prowadzi go do samounicestwienia! W jego domu najczęściej pełno gości, którzy kosztują smaczne, czosnkowe ogórki, rybę w occie i słynną Michaxę, lejącą się wartkim potokiem. A zdrowie Michała już nie to samo, co za Berlinga! Tam po raz kolejny spotkałam wysoką blondynkę- Małgosię z pięknymi nogami po samą szyję i barwnym językiem. Parę razy do roku przyjeżdża Małgosia z Warszawy i ze swym chłopakiem z Katowic goszczą u Michała. Są jego wielkimi przyjaciółmi. Małgosia robi smaczne sałatki, a pasztet
„palce lizać” robi mama chłopca Małgosi. Pasują do myśliwskiego bigosu i juszki /kompotu z suszu/.Za oknem dogasało ognisko w 20 stopniowym mrozie. W chacie buchało ciepło z kaflowego pieca. Sarnina pieczona na ognisku, była doskonałym podkładem pod wódkę.
Koncertowaliśmy ochoczo wokół wielkiego, zastawionego michałowymi smakołykami, stołu. Były tańce i dużo radości. Wracaliśmy roześmiani i rozśpiewani. Nikt nie chciał spać. Impreza przeniosła się do jadalni Le Graża. I tak minęły cztery dni. Towarzystwo po woli rozjechało się do domów, a my pozostaliśmy. Skontaktowaliśmy się z panem Aleksem i wspólnie pojechaliśmy szukać starych chałup, pomimo iż na dworze było 27 stopni mrozu…

2 komentarze:

  1. Z tym Aleksem z Wetliny, który ratuje chaty od ruiny?
    pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, właśnie z Nim! Dzięki panu Aleksemu uratowaliśmy dwie chaty, które teraz pełnią rolę naszych drugich domów.

    OdpowiedzUsuń