czwartek, 8 września 2011

"Pejzaż retro " - odcinek 11

Kazik

        Gdy Halinka poznała Kazimierza, do głowy jej nie przyszło, że w przyszłości fiołkowe oczy towarzyszyć jej będą i w dzień i w nocy.
Koleżanka Henka, należąca do ZMP, podeszła do niej w parku i przedstawiła swego znajomego.
        –– Pozwól Halu, to mój kolega Kazimierz. Jest aktywnym działaczem ZMP.
        –– Kazik, to moja koleżanka, Halinka.
        Hala spojrzała na szczupłego chłopaka. Miał miły uśmiech, fiołkowe oczy i dziewczęce, długie rzęsy. Był ciemnym blondynem. Włosy modnie ostrzyżone, podcięte bardzo krótko, od strony szyi, dłuższe przy czole, zaczesane do tyłu, z lekkim przedziałkiem z boku głowy. Był niewiele od niej wyższy.
        –– Średniego wzrostu –– w myślach oceniła chłopca.
        –– Strasznie chudy, jeść mu matka nie daje, czy co? ––  Przysłuchiwała się ideologicznej dyskusji Heni i nowo poznanego kolegi.
        –– Okropny idealista –– oceniła.
        –– Wiesz Kaziku –– świergotała Henia –– albo chodzenie na mszę, albo organizacja. Jak to możliwe, aby z mszy gnać w czerwonym krawacie na capstrzyk? Wiara w Boga to przeżytek kapitalizmu. Po co komu kościoły. Zacofanie!
        Szare oczy wpatrzone w chłopaka wyrażały podziw i zauroczenie.
        –– Ma koleżanka rację. Kościół od wieków obrabowywał ludzi; dziesięciny itp. rzeczy. Ręka w rękę z panami. Sam byłem posądzony o kradzież owoców z sadu proboszcza. Niby katolik, a nie chciał uwierzyć w moje tłumaczenia, że mnie tam nie było. I gdzie tu miejsce dla wybaczania, wiary w dobro człowieka? Ojciec sprał mi skórę za darmo. A rękę to on ma! Nie chcę mieć nic wspólnego z kościołem! Dopiero ten ustrój daje równość wszystkim ludziom. W poprzednim nie było mowy, aby chłopak ze wsi uczył się i zdobywał wykształcenie, jak bogacz. Teraz i ja mam równe szanse z innymi.
        –– A czego kolega chce się uczyć? –– Zapytała zaciekawiona rozmową Halinka.
        –– Chciałbym zrobić meliorację, albo geodezję. Po wojnie trzeba patrzeć jak pomóc krajowi rosnąć w siłę. Jak podwoić, potroić plony. Trzeba myśleć nowocześnie. Pola wymagają melioracji. Na wsiach nie ma meliorantów i geodetów. Teraz chcę skończyć technikum melioracyjne. Potem pomyślę o studiach –– poważnie odpowiedział dziewczynie.
        Wiedziała, że spodobała się chłopcu. Trochę ją to śmieszyło, trochę bawiło, a trochę zadawalało jej próżność. Lubiła robić wrażenie na kolegach.
        –– Uciekłem z domu, gdy skończyłem 13 lat.–– Kontynuował Kazimierz. –– Ojciec nie chciał pozwolić na szkołę. Trzeba orać, siać, a nie myśleć o głupotach. Gdy uparłem się, to powiedział, że jak nie chcę go słuchać, to mam się sam w szkole utrzymać. Wyjechałem z domu. Mój brat Janek po przyjeździe z robót zdobył pracę przy paszportach na milicji w Koźlu. Przyjął mnie. Mieszkam z bratem. W wolnym czasie rozładowuję wagony. Starcza na utrzymanie. Mogę się uczyć. Mam małą maturę. Teraz chciałbym pojechać do Gdańska, do technikum melioracyjnego. –– Mówił z zapałem.
        Słuchała z zainteresowaniem. Imponowała jej uparta natura Kazika, wytrwałość w dążeniu do celu. Ona tak nie potrafiła. Była wychowywana pod kloszem. Rodzice jak tylko mogli ochraniali ją przed ciemnymi stronami życia. Starali się prostować drogi, usuwać z nich kamienie. W porównaniu z koleżankami, powodziło się jej dobrze. Parokrotnie jeszcze spotkała nowo poznanego kolegę. Widziała, ze zabiega o jej towarzystwo. Henia była zachwycona Kazikiem. Umawiała się z nim na organizowanie imprez ZMP-owskich. Jednak dziwnym trafem chłopiec wypytywał o Halinkę. Jeśli jej nie było w pobliżu Heni, tracił zainteresowanie i szybko wymawiał się brakiem czasu. Aby być jak najdłużej z miłym i sympatycznym chłopcem, Henia zazwyczaj umawiała się z Halą i Kazikiem. Wtedy całymi godzinami potrafił prowadzić zażarte dyskusje. Halinkę to bawiło. Obserwowała umizgi Heni i uniki Kazika. Parokrotnie spotkał ją na ulicy. Zapytał, czy może odprowadzić. Zgodziła się. Zaproponował kino. Gdy zauważyła, że zaczyna sobie zbyt wiele obiecywać, spłoszyła się.
        –– Wiesz, nie ma sensu spotykać się. To strata czasu. Ani ja dla ciebie, ani ty dla mnie –– powiedziała. –– Wolałabym, abyś nie przychodził, abyś zniknął z mojego życia, tak będzie lepiej dla nas dwojga.!
        –– Jak rzeczywiście tego pragniesz, to nie mogę nic innego zrobić, jak zniknąć! –– Odpowiedział.
        Zdziwiła się. Myślała, że będzie prosił, namawiał, a tu zgoda. Zezłościła się.
        –– Nie chcę cię więcej widzieć, zrozumiano! –– Odwróciła się na pięcie i z wydętymi wargami odeszła w stronę domu. Nie widziała czarnej chmury smutku, który zgasił błękit oczu chłopca.
        Minęło parę miesięcy.
        –– Panienka kupuje znaczki, czy nadaje paczkę –– usłyszała z pocztowego okienka.
        –– Proszę o dwa znaczki –– odpowiedziała.
        –– Na list, czy kartkę? –– Zniecierpliwienie urzędniczki wzrosło. Głos był o ton wyższy.
        –– Oczywiście na kartki. –– Odpowiedziała i szybko zapłaciła, słuchając komentarza kobiety, która opisywała, jaką to nieudaną młodzież po wojnie produkuje szkoła.
Zamyślona odeszła od okienka.
        –– Bardzo przepraszam –– usłyszała głos człowieka, na którego wpadła. Podniosła oczy.
Fiołkowe spojrzenie, pełne tęsknoty, niedowierzania, pokory, spoczęło na jej oczach. Uśmiechnęła się i zobaczyła jak spod długich rzęs znika niepewność i obawa.Ujął ją.
        –– Do zobaczenia –– odpowiedziała przekornie i ze spokojnym sumieniem wyszła z poczty.
        Po dwóch tygodniach pozwoliła zabrać się do kina.

Pocztą e-mailową otrzymałam od Grażynki i Leona piękny tekst, który wzrusza, zmusza do zastanowienia i otrzeźwia. Myślę, że to „ a propos” mojej decyzji dotyczącej emerytury. Jak to jest, że  pomimo świadomości wielkiej wartości życia, jego ulotności i nieprzewidywalności końca, dnie przeciekają nam przez palce? Przecież życie to tylko chwila. Wchodzimy w świat o brzasku, a gdy wschodzi pierwsza gwiazdka, nikną ślady naszych stóp, cichnie echo naszych kroków. Trwonimy życie, jakbyśmy mieli w zapasie kolejne. Spalamy się, goniąc za wątpliwymi wartościami, a gdy przychodzi opamiętanie, żałujemy. Często jest już za późno na zmiany.  Ograbiamy siebie. Trzeba kochać, mówić o tym i przede wszystkim okazywać miłość, przyjaźń, sympatię. Trzeba uśmiechać się i nie zatruwać życia drobiazgami. Nie należy niczego odkładać na później, bo często nie ma tego „ później”. Trzeba pochylić się nad pięknym kwiatem, ujrzeć  i poczuć dogłębnie każdą porę roku. Gdy gnamy, wszystko wokół zlewa się i jest tylko barwną smugą! Nie dostrzegamy szczegółów. Dlaczego nie potrafimy smakować życia, delektować się jego niepowtarzalnością? Jestem świadoma tej życiowej mądrości, ale bijąc się w piersi , przyznaję, że ciągle zbaczam z toru. Jednak kolejny raz mówię sobie; dość! Zgodnie z przyrzeczeniem przystopowałam z pracą. Już nie gnam, ale uczciwie pracuję. Wzięłam się też za siebie. Powoli, systematycznie chcę zrobić porządek. Mam nadzieję, że „wolniej jedziesz, dalej będziesz” i w tym wypadku poskutkuje, a stare ludowe przysłowie  okaże się prawdziwe. Ogarnęła nas„ chatomania” Nie zawsze mamy wszystko zgrane i wychodzą kiksy, ale ogólnie nieźle sobie radzimy! Czekamy na rysunki pana Aleksa. Zadatkował domy i ubezpieczył. Dokupił też starych dachówek, takich jak na „ mojej” chacie. Nie były drogie, bo po 20 gr.sztuka. Dzwonił do mnie dosyć późno i sam był bardzo zadowolony z transakcji. Ja cieszyłam się jeszcze bardziej. W piątek była u mnie  Ela. Na ekranie komputera pokazałam Jej  chałupy. Pokazałam, jakie chciałabym mieć wnętrze chaty . Powiedziała, że musi sobie zakupić do naszej chałupy leżankę, bo „ gdzie się wyglebi” jak przyjedzie do nas? Kochana Ela. Już się cieszę z tego Jej” wyglebienia”. Myślę, że leżanka będzie pasowała do mojej wiejskiej kuchnio-jadalni. Jak nie, to będzie musiała wyglebiać się na twardej ławie. No, może dam jej trochę poduszek, bo jeszcze boki odciśnie! Cieszę się na te nasze przyszłe rozmowy. Koniecznie o życiu! Właśnie Ela jest jedną z tych osób, z którymi uwielbiam rozmawiać o Życiu. Czasem zastanawiam się, jak to było, gdy Jej nie znałam? Z kim o tym rozmawiałam?  Wczoraj byłyśmy w Mosznej, u pani Małgosi. Jest tam cudny zamek! W zamku mieści się sanatorium. Parę lat temu byliśmy tam z Andrzejem.
Małgosia jest najmądrzejszym z psychologów, których poznałam. Jest wspaniała i myślę, że należy też do „ tych, co znają Józefa”. Od czasu do czasu porządkujemy sobie u niej wnętrze. Aby być dobrym pomagaczem, jak to u kuratora powinno wyglądać, trzeba samemu mieć wszystko w porządku pod sufitem. W ostatnim czasie trochę mi się nabałaganiło i muszę się temu przyjrzeć. Stąd wizyta. Ela też miała „trochę do domknięcia”. Małgosia była taka jak zwykle! Autentycznie ucieszyła się z naszej wizyty. Już parę lat nas nie oglądała i zastanawiała się, co u nas nowego. Dobrze zrobiła mi rozmowa!  Wprawdzie to tylko czubek góry lodowej, ale jeszcze parę rozmów i wszystko poukładam! Popracowałam trochę nad swoim „ego”. Zrobiłam mu mały opatrunek z „ bardzo dojrzale pani do tego podeszła” i „ to są koszty emocjonalne, ale zyski z tego ogromne” itp. Po rozmowie z Małgosią czuję się jak Krasula, która objadła się paszy i musi przetrawić. Przez najbliższe dwa tygodnie będę, więc trawiła i trawiła. Przetrawione poskładam , gdzie trzeba. Mam ochotę na parę dni wolnego na pisanie. Teraz nie mogę, bo ferie i matki z dziećmi przy piersiach pojechały w góry, ale gdy dzieci odpadną od piersi i zagęści się w naszej pracy, urwę się z postronka! I tym zoologicznym zwrotem dzisiaj kończę.

        –– Wiesz Szymku, niepokoi mnie zażyłość Halinki z tym Kazimierzem. To nie prowadzi do niczego dobrego. Zawróciła mu w głowie! Kazimierz świata poza nią nie widzi! –– Maria siedziała przy kuchennym stole i obierała fasolkę. Pomiędzy jednym, a drugim strączkiem zerkała na męża. Chciała ocenić, co myśli na temat Kazika. Wyczuwała, że nie jest to kolejny kolega, jeden z, wielu, którzy tłumnie pojawiali się przy Piastowskiej.
        Halina była lubiana i nie raz całe tabuny, specjalnie myślała o nich, jak o stadzie dzikich zwierząt, kolegów i koleżanek pojawiało się w domu. Grali, śpiewali, żartowali. Jak to młodzi. Ten był inny. Też żartował, ale świat brał bardzo poważnie. Był uparty i zacięty, jakby miał nie dwadzieścia, a czterdzieści lat. Zauważyła, że dogaduje się z Szymonem, mimo iż niczym nie przypominał męża Marii.
         –– Nie wiem, co masz do zarzucenia Kazimierzowi? –– Szymon zmarszczył czoło. –– Porządny chłopiec, poważny, nie to, co Hala. Jej tylko fiu bździu w głowie! Mam do niego zaufanie. Nie skrzywdzi Halinki.
        –– Zmiłuj się, o czym ty mówisz? –– Zaniepokoiła się Maria.
        –– Przecież oni tylko spotykają się. Ty chciałbyś może naszą małą za tego chłopa wydać za mąż? Jeśli tak, to dziwię się tobie! Przecież oni są jak ogień i woda. On ze wsi, a Hala wieś widziała na obrazku. On poważny, ona zwariowana. Martwię się, że rozkocha w sobie tego chłopca i unieszczęśliwi. Jeśli taki porządny, to szkoda człowieka. Na wieś przecież jej nie weźmie. Czy wyobrażasz sobie Halusię, jak doi krowę, albo nawóz rozrzuca? I zobacz, jakie on ma maniery. Dzikus! –– Kontynuowała, nie słysząc sprzeciwu męża. –– Widziałam, jak parę razy Hala zwracała Kazikowi uwagę, że nie wypada ręką koleżanki potrząsać, jak workiem. On siedzi, gdy kobieta stoi, siorbie przy jedzeniu, ale co będę wymieniała. Szkoda moich nerwów. Trzeba z Halą porozmawiać.
        –– Ani się waż! –– Warknął, milczący dotąd Szymon. ––Kazimierz jest porządnym człowiekiem. Manier może się i małpa wyuczyć, ale dobroci, uczciwości, tego nikogo nie wyuczysz. On jej nie skrzywdzi, mówię ci jeszcze raz. Widzę, jak na nią patrzy, jak ją traktuje. To jest najważniejsze. Ja tu też mam coś do powiedzenia, więc ci powtarzam. Daj chłopcu spokój i nie waż się niczym go zniechęcić!
       Zamyślił się. Sam zastanawiał się, dlaczego tak polubił prostolinijnego chłopca. Czuł jednak, że to przy takim człowieku może Halinka być szczęśliwa. Zawierzył swojej intuicji. W dodatku spieszył się, aby zabezpieczyć swoją jedynaczkę. Zapewnić jej dobrą opiekę na przyszłość. Matka to za mało! Na przyszłość tylko odpowiednia męska opieka może zapewnić jej bezpieczeństwo i szczęście. U tego młodego człowieka wyczuwał potencjał, dobroć i uczciwość! Miał dziwne przeczucie, że musi poszukać córce nowego opiekuna. Jego droga dobiega celu. Chorował! Nie przyznawał się nawet Marii do swoich dolegliwości, ale wiedział, że te bóle do niczego dobrego nie prowadzą. Miał postawioną diagnozę. To odbite na motorze nerki dawały o sobie znać i wymagały operacji. Nie chciał się na nią zgodzić, choć kolega przekonywał, prosił i groził. A był to nie byle, kto. Najlepszy chirurg w okolicy i zarazem dyrektor szpitala.

        –– Dlaczego zgodziłam się na ślub? –– Hala zadawała sobie to pytanie od wczorajszego wieczoru. –– Ciekawe, jak to jest być mężatką? Będę pierwsza z wszystkich koleżanek! No może nie do końca pierwsza, bo już Janka za parę dni ma wyjść za mąż. Matce na złość! Za pierwszego lepszego, który jej się oświadczył. Tak powiedziała matce, gdy ta nie zgodziła się na Janusza. I przyjęła oświadczyny tego kurdupla ze sklepu meblowego. Kurdupel podobny jest do kreta. Jak ona wytrzyma z takim mężczyzną? Piękna Janka i kret! Ale to życie zadziwia! Może jej siostra Danusia będzie miała więcej szczęścia. Chodzi z przystojnym Adamem. Matka nie wie o tym. Wielka miłość! A co z moją miłością? Czy ja kocham Kazika? Trochę mnie intryguje. Jest jak jakieś egzotyczne zwierzę. Nieznany gatunek człowieka. Syn chłopa! Zatopiona w myślach weszła do kuchni
          –– Mamo, czy wszystko przygotowane? –– Zapytała Marię, która dla Szymona zaparzała kawę. –– Mam nadzieję, że mamy ciasto. Poznamy przecież ojca Kazika. Ma porozmawiać z tatką na temat naszego ślubu.
        Maria spojrzała na córkę.
         –– Ty się dobrze zastanów, co robisz –– powiedziała dobitnie, kładąc akcent na dwa ostatnie słowa. –– Ale nie będę przeciw tobie i ojcu. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! Idź otwórz drzwi, ktoś dzwoni.––
        Halina posłusznie wyszła do przedpokoju. Za chwilę Maria usłyszała głos Kazimierza i niski, chropawy innego mężczyzny. Wytarła ręce i wyszła z kuchni. W przedpokoju stał wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Włosy miał jasne, krótko ostrzyżone. Trochę przypominał podstrzyżonego szlachetkę z rycin, które oglądała w historycznych książkach.
        –– Witajcie gospodyni –– powiedział. –– Ja do Was w swaty. Syna chcę wyswatać z waszą córką.
        Już chciała ostro odpowiedzieć, że jeszcze nie wie, z kim ma do czynienia, gdy otwarły się drzwi gabinetu i wyszedł Szymek.
        –– Witam! Panowie pozwolą do pokoju. –– Uśmiechał się, podając rękę najpierw starszemu panu, a potem Kazikowi.
        –– Na rozmowę o ślubie znajdziemy czas później, a teraz proszę do stołu. Pan z drogi, to ciepła herbata dobrze zrobi. Kieliszeczek naleweczki też się znajdzie. Proszę dać palto. U nas ciepło. Centralne ogrzewanie, to we wszystkich pokojach jednakowa temperatura. ––
Wziął od Karola Kłębka palto, podbite niedźwiedzim futrem i powiesił na rozległych jelenich rogach, które w przedpokoju pełniły rolę olbrzymiego wieszaka.
        Kłębek popatrzył na wielkie oszklone drzwi do mieszkania i pokiwał głową. Posłusznie wszedł do pokoju. Za nim dreptał zdenerwowany Kazik. Maria i Hala popatrzyły na siebie. Niezdecydowane stanęły w drzwiach stołowego pokoju.
        –– Pan pozwoli, że dokonam prezentacji. –– Szymon próbował ratować sytuację. –– Jestem Benedykt Szymański, a ta piękna kobieta, to moja żona. Obok mamy stoi nasza Halusia. To o nią to całe zamieszanie. Jak mniemam pan jest ojcem tego młodzieńca –– wskazał ręką na Kazimierza.
        –– Nie mylicie się –– powiedział Kłębek. –– Nalewki nie odmówię, ale nie róbcie sobie fatygi. Przyjechałem do syna. Pracuje na milicji, to i dobrze zarabia. Nakarmił mnie. Chciałbym od razu przejść do rzeczy. Sroce spod ogona nie wypadłem. Jestem pierwszym gospodarzem we wsi. Kazimierz jest dobrą partią. Na pęczki mógłby mieć dziewuch. Widać wasza bogata, że za nią oczami strzyże. Ile dajecie za córkę?
        –– Nie rozumiem, o czym pan mówi! –– Szymkowi zaczęły puszczać nerwy.
        –– No, jak to, o czym? Ma być wesele, to i o posag pytam.
        –– A co pan myśli, że krowę na targu sprzedaję, czy córkę chcę za pańskiego syna wydać! –– Huknął Szymon.
        –– Jakbym nie hołdował starej zasadzie „gość w dom, Bóg w dom”, to już inaczej rozmawialibyśmy!
        –– Ojciec się uspokoi i nie robi mi wstydu! –– Ostro powiedział Kazimierz, mierząc ojca lodowatym spojrzeniem. –– Tu nie Gruszów i ojca chałupa! –– Kazimierz pobladł i zacisnął dłonie na oparciu krzesła.
        W tym momencie Maria weszła do pokoju ze szklankami z herbatą. Na dużej tacy niosła też kieliszki.
        –– Podaj nalewkę –– oczami wskazała kredens.
        –– No to strzemiennego! –– Z Szymona po woli opadały emocje.
Nalewka zrobiła swoje. Rozstali się w pokoju. Szymon wiedział, że Karol nigdy nie będzie jego przyjacielem, ale też nie zrobi Kazikowi, ani Halince żadnej krzywdy. Jedynie Maria podeszła do sprawy z dużym sceptycyzmem.
        –– Zobaczysz, że Hala nie wytrzyma i zostawi Kazika. Zrobi temu chłopcu krzywdę. I po co kusić biedę?
        Zima tego roku przyszła dosyć szybko. Ustalili datę ślubu na wigilię Bożego Narodzenia. Brali ślub cywilny. Kazimierz należał do PZPR. Nie było mowy o ślubie kościelnym. Marią odetchnęła.
        –– Przynajmniej nie będzie kłopotów z rozwodem.– Pomyślała sobie.
Była przekonana, że małżeństwo nie wytrzyma nawet roku. Dobrze znała rozkapryszona jedynaczkę. Wczoraj usłyszała jak Hala rozmawiała z Szymonem.
        –– Tatko, może ja nie wyjdę za mąż?
        –– Przecież dałaś Kazikowi słowo.–– Odpowiedział Szymon.
        –– No to cofnę!
        –– Ani się waż. Tak nie można postępować z dobrym człowiekiem. Uwierz mi, że to najlepszy dla ciebie kandydat na męża. –– Przekonywał Szymon.
        I zawierzyła ojcu. W Wigilię Bożego Narodzenia wyszła za mąż.
W urzędzie stanu cywilnego wyglądała prześlicznie w czarnej spódniczce i białej bluzce z dużym kołnierzem. Białe róże pasowały do kasztanowych fal, błyszczących włosów, delikatnego, naturalnego różu policzków i zadartego noska.
        –– Boże, jaka ona młoda. To jeszcze dziecko! Urocze, śliczne dziecko! –– Maria patrzyła na córkę i w głębi serca czuła, że to jeszcze za wcześnie na taki krok.
        –– To niemożliwe, że już wychodzi za mąż. Jeszcze nie tak dawno ubierała lalki. I po co jej tak się spieszyć. Po co Szymon uparł się, aby skracała sobie najpiękniejsze lata?
       Spojrzała na przyszłego zięcia i ujrzała w jego wyrazie twarzy tak niewyobrażalne szczęście, że z początku aż ją to rozśmieszyło, ale później po raz pierwszy poczuła prawdziwe wzruszenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz