Psiapsiółki
Kiedy pewnego, jesiennego dnia na progu klasy stanęła Teresa, do głowy Hali nie przyszło, że to będzie w przyszłości jej najlepsza i najwierniejsza przyjaciółka. Dziewczynka była chuda. Miała nieproporcjonalnie długie ręce i nogi. Z obu stron głowy zwisały gęste, ciężkie warkocze. Miały kolor brunatnej ziemi. Warkocze były bardzo ciasno zaplecione z tyłu głowy, tuż nad dużymi uszami. Z ciemnej ramy włosów wyłaniała się ziemista, blada twarz. Lekko małpią urodę, uczłowieczały okrągłe okulary, o bardzo grubych szkłach, wskazujących na krótkowidza. Wyraz jej twarzy, kojarzył się Hali z grymasem szympansa i miał w sobie coś z klowna. Wyraźnie rozśmieszał. Zachowanie Teresy wykazywało cechy nadpobudliwości psychoruchowej. Usta nie zamykały się, a w trakcie rozmowy, każda część jej ciała prowadziła oddzielne, dosyć ruchliwe życie.
Wyrwana do odpowiedzi, szła szybko w stronę tablicy, potykając się o nogi kolegów i torby, wysuwające się między rzędy ławek. Potem nerwowo gryzła końce warkoczy, bądź wymachiwała nimi na wszystkie strony. Innym razem skręcała w rulon chustkę do nosa, albo wykręcała kieszeń fartucha. Dolne kończyny przytupywały w miejscu, gdy w wypowiedzi chciała coś podkreślić. W rozmowie indywidualnej kręciła rozmówcy guziki w koszuli, marynarce, swetrze lub je rozpinała i zapinała. Hala nie raz słyszała śmiechy i dogadywania.
–– Te, Tereska, zaraz do goła rozbierzesz biednego Tadka. Opanuj się kobieto!
–– O, cholercia, popatrz, już drugi guzik mu ukręciła.
Gdy zaaferowana Terenia rozmawiała z koleżankami, nie raz z przejęcia wachlowała się dołem spódnicy i narażała się na niesmaczne komentarze.
–– Tego się nie wietrzy, to się myje!
Jej długie warkocze maczane były w czarnych otchłaniach kałamarza, a czasem przypinane pineskami do poręczy ławki.
Pewnego razu, gdy o mało nie oskalpowała się, wstając do odpowiedzi, usłyszała od nauczyciela.
–– Oj, Bójcicka, co tak rzucasz głową, jak koń na paradzie?
Po tej historii obcięła włosy. W krótkich wyglądała dużo lepiej.
Teresa była dobra polonistką i zupełnie nie pojmowała matematyki i łaciny.
–– Oj, ty matole. Ile razy muszę ci powtarzać, że trzeba poskracać ułamki. Co ty robisz? Tego się tak nie skraca. Trzeba i dół i górę podzielić. –– Cierpliwość Hali była na wyczerpaniu, gdy już trzecią godzinę wałkowały równania. Wydawało się jej, że podjęła się syzyfowej pracy.
–– Tereniu, naucz się tego na pamięć, bo to z pewnością będzie na poprawce. Nie da rady inaczej. Ja się poddaję!
Drzwi z przedpokoju uchyliły się. Weszła Maria z zapiekanymi jabłkami.
–– Zróbcie sobie przerwę! Trzeba zjeść trochę witamin. No, jak wam idzie. Byłam w kiosku u Nabielcowej i spotkałam Zdziszka, ofiarował się, że poniesie mi zakupy. W drodze opowiadał o Jadzi. Śmiał się, że potrafi zjeść pierogów najwięcej w klasie. Zapowiedział się na osiemnastą.
Dziewczynki spojrzały po sobie. Roześmiały się.
–– Oj mamo –– powiedziała Hala, marszcząc zadarty nosek –– Jadzia lubi pierogi, bo jej mama najlepsze w całej klasie robi, to też Jadźka wygląd ma krzepki. Chłopcy jej strasznie z tego powodu dokuczają. Ostatnio dyskutowała z Bronkiem. Jak nie potrafił znaleźć kontrargumentów, to powiedział; –– Jadźka, kończ tę dyskusję i zasuwaj do domu, bo mama pierogami dzieli! Bezczelny!
–– Już kończymy pani Szymańska. Ale pięknie te jabłuszka pachną. Widzę, że z cukrem i cynamonem. Pani zawsze coś dobrego przygotuje –– przymilała się Teresa.
Ostro zadzwonił dzwonek. Maria postawiła na owalnym, dębowym stole talerz z jabłkami i pospieszyła otworzyć drzwi.
–– Witaj Janeczko! Tak, Halinka w domu. Jest z Terenią. Uczą się,ale teraz mają przerwę.
Do pokoju weszła drobna, niewysoka i wiecznie uśmiechnięta brunetka. Jej długie, kręte włosy zaplecione były w warkocz, który jak czarny wąż,wił się na lewym ramieniu. Jasna, rumiana cera rozjaśniała czerń włosów i swetra.
–– Jak wam dziewuszki idzie –– zapytała śpiewnie. –– Szkoda życia na ślęczenie. Na dworze cudnie. Ja też pocerowałam, poczyściłam i urwałam się tej wariatce Dance. Co za zaraza! Matka na ogrodzie kopie, a mnie kazała porobić w domu. Danka wszędzie się za mną ciąga i żyć nie daje. Smarkula. Skarży na mnie i na Izę. Wyśledziła, że spotykam się z Januszem. A wiecie, że u matki mam niełatwo. Jakoś uwzięła się na mnie. Tylko codziennie słyszę, ceruj, pierz, wycieraj zasmarkane nosy. Katoliczka, cholera! Rodzi i rodzi, a ja tylko haruję. Przepraszam panią, że tak mi się wypsnęło, ale dziś mam taki żal do mamy. Ledwo z kościoła wróciła, to drewnianą łyżkę na mnie połamała, bo sąsiadka jej powiedziała, że mnie w parku z Januszem widziała. Matka go nie znosi. Chce mnie jak najszybciej wydać za mąż. A Janusz nie do żeniaczki, bo na studia idzie. Matka go nie lubi.
–– Janeczko, nie ma co na matkę się złościć. Każda mama kocha swoje dziecko. Chce dla ciebie jak najlepiej. Boi się,że tracisz czas dla niewłaściwego chłopca. A jak tam twoje plany. Może i ty do wyższej szkoły pójdziesz? –– Maria starała się ostudzić gorące emocje dziewczyny. Dolała jednak oliwy do ognia.
–– Niech pani nawet się nie pyta –– w oczach Janki stanęły łzy.
–– Matka powiedziała, że mam szukać męża, bo dłużej, jak do matury, nie będzie mnie żywić. Nie ma pieniędzy na studia. Machnę się za pierwszego, który mi się oświadczy. I niech się dzieje, co chce.
–– Wiecie, co, dziewczynki, przejdźmy się razem na spacer –– zaproponowała Hala.
–– Mamuś, pójdziesz z nami? Tylko ubierzmy płaszcze. Wszystkie wysypały się do długiego przedpokoju. Maria zajrzała do gabinetu Szymka.
–– Kotusiu! Idziemy w stronę stacji. Pilnuj domu!
Było późne popołudnie. Słońce nachylone nisko nad horyzontem, przymierzało się do schowania za ciemną linię drzew. Maria zamyśliła się. Idąc z córką za Janką i Teresą obserwowała wydłużone cienie ich sylwetek. Nagle za placami usłyszała męskie głosy i objęły ją ramiona w zielonym szynelu.
–– Dziewczynki, chodźcie na piwo, fundujemy! –– W tym momencie jeden z mężczyzn przechylił głowę i ujrzał twarz Marii.
–– O cholera, zmywamy się! –– Powiedział do kolegów.
–– Przepraszamy panie!
Gdy odchodzili, usłyszała.
–– Ale nadzialiśmy się! Z tyłu liceum, a z przodu muzeum!
Miała mieszane uczucia, gdy wieczorem opowiadała o zdarzeniu Szymkowi. Na dnie rozbawienia znalazła małą kropelkę goryczy.
Siostrę Janki, Danutę poznała Hala przypadkiem, przechodząc obok jej klasy. Kończyła się piąta lekcja. Zadzwonił dzwonek i w tym momencie z wielkim hukiem otwarły się drzwi klasy. Wypadła z nich długa, chuda jak tasiemiec blondynka, z lekko wyłupiastymi, niebieskimi oczami. Tyczkowate nogi dawały wielkie susy. Spódniczka zafalowała i odsłoniła podrapaną parę kanciastych kolan. Dwa cienkie warkoczyki, koloru i wielkości mysiego ogonka, podskakiwały w tył i przód, jak dwa wahadełka. Od tej pory często widywała Danusię. Dziewczynka nigdy nie chodziła. Przemieszczała się po korytarzach w tempie motocykla, robiąc wokół siebie wiele zamieszania. Była bardzo ciekawska i wścibska.
–– Jak bardzo się cieszę, że możesz wreszcie zobaczyć mój pokój. Rodzice zrobili mi z dawnego składziku. Mały, ale mój –– Janka przywitała Halinkę ze szczerym uśmiechem na ustach. –– Chciałam pokazać fotografię, którą dostałam od Janusza. Chowam przed mamą, bo więcej było by gadania, niż to wszystko warte.
–– Jakie ładne lambrekiny! –– Stojąc na progu małego pokoju, Hala z niekłamanym zachwytem pochwaliła słoneczne falbanki, okalające duże okno.
–– I masz mały balkonik. Nawet dwa krzesełka można postawić. Jest ciepło, więc, proszę cię, posiedźmy na balkonie. Och, jak ci zazdroszczę balkonu. Mój tatko Szymek popełnił wielki błąd, wybierając mieszkanie na parterze. –– Już niosła krzesła i wstawiała na niewielki balkon.
Janka przyniosła herbatę. Piły ją wolno, bo parzyła. Szeptały dziewczyńskie tajemnice, chichotały. W pewnej chwili Hala, kątem oka, zobaczyła ruch w koronie drzewa, stojącego pod oknem.
To Danka wspięła się w gęstwinę gałęzi, próbując podsłuchać szepty dziewcząt. Oburzone, zawołały matkę dziewcząt. Danucie została udzielona reprymenda. Hala nawet nie przypuszczała, że w przyszłości to właśnie Danka będzie jej przyjaciółką. Do samej starości.
Po wojnie, na wakacje do Koźla przyjeżdżał z Warszawy Marian
Szymański z siostrą Małgosią, którą Hala bawiła się jak lalką.
Pierwszy raz Małgosia zawitała w Koźlu tuż po wojnie. Potem przyjeżdżała każdego lata na parę tygodni, aż do śmierci mamy, Eugenii Szymańskiej. W 1949 roku Szymon pojechał na pogrzeb i przywiózł z Warszawy Marysia – wysokiego, tyczkowatego podrostka i małą Małgosię, miała dwa ciemne warkoczyki i mnóstwo połyskujących złotem pierścionków wokół pyzatej buzi. Garderoba Małgosi była czarna, bo siostra matki- Jadwiga zafarbowała wszystkie ubranka, uważając, że żałoba dotyczy również małych dziewczynek.
Od wojny Hala była w niezłej komitywie z Marysiem, a pętająca się im pod nogami pyzata dziewczynka, tylko przeszkadzała, szczególnie wieczorami, kiedy chodzili nad pobliski staw na raki. Maria pilnowała, aby dwójka nastolatków nie dyskryminowała małej dziewczynki i zobowiązała Halinkę do opieki nad Małgosią. Halinka znalazła sposób, aby urywać się nad staw tylko z Marianem. Opowiedziała dziecku historię o strzygach i utopcach. Zaznaczyła, że strzygi szczególne upodobanie mają do małych dziewczynek. Po godzinie 20-stej strzygi porywają małe dziewczynki, które jeszcze nie leżą w swoich łóżeczkach. Gdy pewnego razu umówiła się z koleżankami i Marysiem nad stawem, wskazała Małgosi zegar w stołowym pokoju. Zegar był skrzynkowy. Za szklaną szybą chodziło wielkie wahadło, odmierzając wieczorny czas.
–– Widzisz tę dużą wskazówkę? –– Zapytała dziewczynkę.
–– Widzę –– odpowiedziała Małgosia.
–– To dobrze. Posłuchaj, dowiedziałam się od koleżanki, że dziś wieczorem strzygi porywają małe dziewczynki. Stanie się to, gdy duża wskazówka minie godzinę XII. Radzę tobie, abyś zaraz poszła do łóżka, bo może być źle! –– Zasugerowała z grobowa miną. Za parę minut Małgosia leżała w łóżku. Spod pierzyny wystawał jej tylko czubek nosa, pomimo, iż wieczór był gorący.
–– Małgosiu, dlaczego nie idziesz z Halinką i Marysiem? –– Zapytała Maria, wchodząc do pokoju. –– Czy źle się czujesz?
–– Nie, stryjenko –– odpowiedziała dziewczynka. –– Jestem tylko bardzo śpiąca.
I tak zostało do końca wakacji. Małgosia wieczorami grzecznie przed dwudziestą chodziła do łóżka. Hala i Maryś przynajmniej wieczorem mogli sami buszować po okolicznych łąkach i spotykać się z przyjaciółmi. W ciągu dnia nadal opiekowali się Małgosią, której Hala odnowiła garderobę, szyjąc jej kolorowe ubranka i zaplatając we włosy kolorowe kokardy.
Już miesiąc minął od naszego wyjazdu z Bóbrki. W tzw. międzyczasie znowu namnożyło się pogrzebów. Zmarł drugi brat Teścia oraz szwagier Lucyny. Brat Teścia był 86 letnim mężczyzną, ale Edek miał ledwie 60-tkę. Dorobił się niezłych pieniędzy. Dobrze, że starał się korzystać ze swojego dobrobytu. Nie wszyscy to potrafią. Z moich obserwacji wynika, że duża grupa tzw. biznesmenów, poza pracą i pieniędzmi nic więcej w swoim życiu nie dostrzega. Tu nasuwa się pytanie; po co im te bogactwa? Należę do grupy tzw. utracjuszy. Obce jest mi ściubienie, ciułanie, zbieranie. Czasem przeginam. To jedna z moich nienajlepszych cech. Myślę też, że gdybym była bardziej powściągliwa w „ rozwalaniu mamony”, to dorobilibyśmy się dużo więcej. No cóż, jestem dorosła i wiem, że za grzechy się płaci!
Andrzej stara się myśleć bardziej ekonomicznie i naprawiać to, co ja psuję. Tym sposobem mamy do naszego przyszłościowego domku piękne, ręcznie rzeźbione drzwi. Jędrek wyszukuje na „allegro” potrzebne nam przedmioty, które nie są drogie, a niezłe i stara się tak zalicytować, aby nabyć je najtańszym kosztem . Znaleźliśmy też cudny projekt przyszłej chatki. Nazywa się „Manta”! Spełnia wszelkie moje oczekiwania. Projekt kosztuje jedyne 1900 zł. Najgorzej, że nie ma „chatki”. Pan Aleks znowu nie daje znaku życia. Dam mu jeszcze 2 tygodnie i będę się dobijać. Ale nawiasem mówiąc, myślę, że sami zaczniemy wyszukiwać przez allegro domy do obejrzenia. Będziemy brać urlop, aby sprawdzać, w jakim są stanie. A może uda się coś niezłego zakupić. U nas cały czas nie ma zimy, więc może wiosna będzie bardzo wczesna i szybko będzie można stawiać dom! Oby się znalazł! Nie myślę o kosztach. Wymyśliłam, że postawimy dom, nakryjemy na początek papą, kupimy stolarkę, czyli okna i drzwi oraz zrobimy parter. Zaślepimy wejście do góry. Kolejnym wydatkiem rozłożonym w czasie, będzie pokrycie dachu gontem. Piętro wyszykujemy stopniowo; najpierw schody, potem po jednym pokoju. Sami wyszykujemy pokoje. Tak wymyśliłam, ale czy uda się?
Tkwię nadal w solidnym postanowieniu przejścia na emeryturę, w dodatku zaczęło gnębić mnie wysokie ciśnienie! To wynik stresów, przemęczenia i wzrostu wagi. Jestem na siebie wściekła! Stresy zajadam i koło się zamyka. Muszę wytrącić się z tego obłędu!
I tym sposobem pojęczałam, marudziłam i faktycznie nic konkretnego nie napisałam, ale tak teraz jest w naszym życiu. No, nie do końca, bo już wiemy, że trzecie wnuczę to będzie dziewczynka, Julka. Czułam to przez skórę! Nie mniej tęsknię za życiem zgodnym z porami roku i porami dnia. Tak bardzo chciałabym, abyśmy mogli już od siebie oglądać bieszczadzkie widoki! Tak chciałabym już być prawdziwą Bóbrczanką! Ciekawe skąd te ciągotki?
Hala, jak na jedynaczkę przystało, ubrana była dobrze. Oczko w głowie Szymona miało elegancki płaszczyk, spódniczkę, sukienkę. W czasach, gdy zdobycie odpowiedniej odzieży zakrawało na cud, on do domu przynosił kupony granatowego materiału, z którego krawcowa szyła odpowiednie, szkolne stroje. Jak Szymon zdobywał materiał, zostawało dla wszystkich tajemnicą. W liceum, do którego chodziła, obowiązywała granatowa odzież. Ustalona była również odpowiednia długość spódniczki. Niestety długość spódniczki jedynaczki Marii i Szymona nie odpowiadała długości regulaminowej. Spod spódniczki Hala „bezwstydnie” wystawiała kształtne kolana. Na jednym z zebrań szkolnych były one tematem niezadowolenia wychowawczyni.
–– Panie Szymański –– z groźna miną wywołała Szymona nauczycielka –– muszę zwrócić uwagą na to, że niedopuszczalne jest chodzenie do szkoły w spódnicy odsłaniającej kolana. Wymagam, aby od jutra długość była odpowiednia. Inaczej zawieszę Halinę w obowiązkach ucznia.
Szymon spokojnie wysłuchał wypowiedzi, po czym odrzekł.
–– Droga pani raczy wybaczyć, ale nie zgadzam się z jej stanowiskiem. Uważam, że pokazywanie kolan w wieku nastu lat jest jak najbardziej na miejscu. Kiedy ma pokazywać ładne nogi, jak będzie miała zwiędnięte ciało i żylaki?––
Wychowawczyni, osoba nadgryziona zębem czasu, zacisnęła usta w zgryźliwym grymasie.
–– Należy się dziwić, że osoba inteligentna i na stanowisku, głosi wątpliwej wartości poglądy moralne i ulega nieodpowiedzialnym skłonnościom córki. –– Odpowiedziała.
W ten sposób Szymon zarobił niechęć nauczycielki i obniżoną ocenę z zachowania, jaką otrzymała Halinka na półrocze. Ocenę tę przywitał gromki śmiech Szymona i uwaga na temat dulszczyzny nauczycielki. Maria okazała niezadowolenie i stwierdziła.
–– Po co było drażnić tygrysa? O te parę centymetrów nie warto było upierać się.
Szymon przeważnie ulegał jedynaczce. Maria próbowała wychowywać córkę surowo. Nie zezwalała na wyjścia do kawiarni, restauracji. Szymon ukrywał przed żoną, że parokrotnie spotkał jedynaczkę wraz z gronem kolegów i koleżanek w restauracji, na dancingu. Zdarzało się, że razem szaleli na parkiecie. Hala odziedziczyła po ojcu skłonności do zabawy i tańców.
Szymon, jak mógł, tak starał się osładzać córce surowe wychowanie przez matkę. Tak też było z wyjazdem Halinki do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Dziewczynka rysowała nieźle i postanowiła kontynuować wykształcenie na tej uczelni. Maria bardzo niechętnie patrzyła na wyjazd córki. W końcu, pod wpływem nacisku męża, postanowiła wyrazić zgodę na wyjazd, na egzaminy. Po paru dniach jednak nie wytrzymała i wezwała Halinkę do domu. Doszła do wniosku, że 18 letnia dziewczynka jest za młoda, aby mieszkać samotnie w obcym mieście.
Ostatnie dnie chodzę jak w letargu, bo są chałupy! Zaklepaliśmy dwie w bardzo dobrym stanie. Jedna ma stan bardzo dobry, a druga prawie dobry. Ta druga to dom, który chciał pan Aleks kupić dla siebie. Stwierdził, że nie spieszy się ze stawianiem domu i może inny sobie w przyszłości upatrzy. Cieszę się i nie mogę wieczorem usnąć, bo obmyślam, jak tu zrobić, aby mamonki starczyło! Kombinuję, jak przysłowiowy „koń pod górę”. Oczami wyobraźni stawiam domy, obsadzam teren i już siedzę sobie wśród drzew, ptaszków i popijam kawkę lub herbatkę, mrużąc oczy w promieniach słońca!
Pan Aleks jest, jak to mówią moje dzieci w ośrodku, „ wporzo”. Szkoda, że to nie On będzie stawiał chałupy. Bardzo solidny z niego facet. Konkretny, skromny i nie „ chwalidupa”. Poradził nam, aby nie kupować trzeciego domu na drewno, bo się nie opłaca. Dochodzą koszty transportu, rozbiórki, odrzutów itp. Lepiej zamówić drewno.
Domy kryte są dachówkami. Jeden ma wprawdzie trochę dachówek lekko potłuczonych, ale można na miejscu dokupić te same dachówki i uzupełnić. Tak, więc mamy prawie z głowy koszt pokrycia dachu. Teraz kwestia architekta i dostosowania projektu, który wybrałam z gotowych. Będę szukać architekta! Jest dziś dosyć późno i dlatego nie będę się rozpisywać. Może jutro trochę więcej napiszę. Jednak jeszcze dziś nie omieszkam powiedzieć –– To będą „ Chałupy” lub „ Chaty”, a nie domy...Dla mnie to istotna różnica. Dom, brzmi bardzo miastowo, a to przecież wieś!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz