Beata
Z kuchni dochodził równomierny stukot tłuczka do mięsa. To pani Misia, ostatni
cud w życiu Beaty, była w trakcie rozładowania złości na kawałkach karkówki. Beata
nawet nie próbowała wyobrazić sobie, jak cienkie będą kotlety, jednak nie mieszała się
do metod rozładowywania agresji swojej pomocy domowej. Wiedziała doskonale, że
pomimo zdobytego parę lat temu doktoratu, w żaden sposób nie była autorytetem dla pani
Misi. Przekonanie to przypieczętowała usłyszana niedawno telefoniczna rozmowa gosposi
z przyjaciółką.
Tego wieczoru wróciła z pracy niesamowicie zmęczona. Pani Misi nie było w domu.
Najwyraźniej czegoś brakowało jej do ukończenia obiadu, wyszła więc do pobliskiego
sklepu. Beata nie zdejmując wierzchniego okrycia i butów, weszła do swojego pokoju. Tam
ściągnęła kurtkę. Buty postawiła obok tapczanu i na moment położyła się pod ciepły koc,
aby choć na parę minut zapaść w drzemkę.
Usnęła prawie natychmiast. Obudził ją dzwonek telefonu.
— Tak to ja — usłyszała głos pomocy domowej — oczywiście, że jestem jeszcze u tej
p-a-n-i. Ale co to za pani? Niby taka psycholożka, a głupia, jak moja wnuczka Renatka, co
to właśnie kończy trzynaście lat.... Co mówisz?... Nie, nie psychiatra! Ona nie lekarz. Taka
też od myślenia, ale recepty ci nie przepisze... Nie, nie załatwię ci recepty na usunięcie
wody z nóg..... A co ona może? Może tylko z tobą pogadać!... No tak, twoja Józia do gadania
najlepsza.Też lubię sobie z nią... Nie, ona nie za darmo, bo jej za to płacą. Raz podsłuchałam,
jak taka jedna do niej z córką przyszła. To ona najpierw słuchała, a matka nawijała, bo z córki, to i
wołami nie wyciągnęłabyś, chyba, żeby jej dobry wpierdol mój stary zrobił. On każdego by
zmusił do wyjawienia prawdy. A ona nic! ... Tak, przecież mówię, że nic. Nawet na tego
chudzielca nie warknęła. Posłuchała matki, popytała, a później to wymądrzała się, że niby
tak myśleć to dobrze, a inaczej, to też dobrze, ale jakby trochę gorzej, bo z tego to mogą
wyjść niezłe jaja. Sama nie mogła się zdecydować, co lepsze. Tak kręciła, tak motała,
że ja już całkiem się w tym pogubiłam. Nic dziwnego, że matka całkiem na to swoje
chucherko się zdenerwowała i już chciała wyjść. Jeszcze tylko umówiła się na kolejne gadanie.
Niezadowolona taka była, ale jeszcze jej za to zapłaciła. Dziwna taka praca, co płacą za gadanie
i słuchanie. Ja bym tam wolała z twoją Józką. Za darmo, bo i przekląć można, jak człowieka
złość bierze. No i u Józi pewnie ta damulka przypierdoliłaby zdrowo w pusty czerep swojej
młodej. Od razu rozumu by nabrała... Jaka z niej pani? ... Co ty mówisz? Jaka pracowita, że
niby i w domu pracuje?...Cha, cha, cha, śmiech na sali! Leniwa taka, ani posprząta, ani zgotuje,
igły w ręce nie potrafi trzymać. Guziki jej z litości przyszywam, bo jak to raz zrobiła sama,
to do niczego nie było podobne. Zaplątała, nitek narwała! Tfu! Wstyd, aby dorosła baba
taka nieużyta była. W życiu też sobie nie radzi. Innym niby mówi; masz tak myśleć, tak
możesz zrobić, a sama co? Ciągle się z tym swoim byłym mężem o pieniądze kłóci...
No sama słyszałam. Przysięgam!... Bo po co było rozwód bez tego, jak to się nazywa,
...poczekaj sama sobie przypomnę, acha... oznaczenia o winie robić? ... Nie wiesz, co to
znaczy? To proste! Sędzia nie oznacza ani winy tego tam męża, mimo że winny, jak cholera.
Ale wszyscy dogadują się, że jest niewinny, jak to nowo narodzone dziecko. No tak, w
majestacie prawa, jak to się mówi, ani wina nie jest jego, ani niby jej. Ja wiem, że mogła być
niewinna, jak sobie jakąś lafiryndę przygruchał..... Nie wiem, bo ona niby taka cwana, ale
o sobie, to nawet słówka nie dechnie.... Ponoć na sprawie na wszystko się zgadzała, bo niby
taka honorna? Po co komu honor, gdy garnek pusty? Teraz musi o każdą złotówkę dla tych
swoich bachorów się prosić. On też niby wyuczony i na stanowisku, a niezłe ziółko!
.... Nie na pastwisku, tylko na stanowisku. On nie ma rancza, słuchaj dobrze, albo do tego
lekarza od uszu idź, bo głupoty gadasz. Ja wiem, że zioła mogą rosnąć wszędzie, ale mi
chodziło bardziej o jego wredny charakter...Nie przerywaj, bo nigdy nie skończę. No, więc
ten eksio ostatnio dostał jakiejś amnezji i zapomniał, że ma dwie córki jeszcze uczące się.
Nie, nie o apopleksję mi chodzi, tylko o dziurę w mózgu. ... Nie o taką dziurę mi chodzi!
Jadźka, z tobą też jakoś jest gorzej. Może i tobie zaczynają wypadać szare komórki. ...
No, przepraszam, nie obrażaj się od razu, tylko uważnie słuchaj. Chodzi mi o to, że on
to, co w połowie książek ze swojej biblioteki przeczytał, to pamięta, trzema obcymi językami
poradzi mówić lepiej, jak ty po polsku, a w tak prostych sprawach jak córki, to pamięć
mu odjęło. Jakby ona, niby Beata, taka mądra była, jak jej w papierach piszą, to albo by
nie puszczała w trąbę tego swojego ex, bo on ma kasy jak lodu... Ile , to ja nie wiem, ale
różnie o nim ludzie mówią. Z pewnością dużo więcej jak ta cała Beata. A jeśli to on ją puścił
kantem, to powinna w skarpetkach go zostawić. Przecież ma dwie młode gęby do
wykarmienia. Co jedna z nich, to bardziej pyskata i wymagająca.... Przecież widzę, że tylko
rękę do matki wystawiają i daj, mówią. A ona jak nigdy nic, daje, a potem to tylko do tego
eksa dzwoni i skręca się, gdy go o pożyczkę prosi.... Już dawno bym zmieniła pracę, ale
jakoś mi żal tej Beaty. Tak ładnie do mnie mówi; proszę pani Michalino, serdecznie pani
dziękuję i inne takie trele morele. Więc zrobię coś pożytecznego i mimo iż nie daje tyle
kasy, co ta lekarka Kotlarska, to może jeszcze trochę u niej pobędę. Moje dzieci już dorosłe,
wnuki duże, to może przeczekam, aż prawdziwie płatna robota w dobrym domu mi się trafi...
.Trzeba też trochę zainwestować w dobre uczynki, aby w niebie lepszy kawałek chmury
przydzielili.... Tak, ostatnio ksiądz na kazaniu mówił, że niby modlitwa jest dobra na
wszystko i miła Panu Bogu, ale i on woli aby poparta była czynem. Nawet w niebie nie
ma kołaczy bez pracy. — zaśmiała się ze swojego żartu, odłożyła słuchawkę i poszła
do kuchni nakrywać do stołu.
Beata na paluszkach wyszła ze swojego pokoju. Otwarła drzwi na korytarz i z całej siły
trzasnęła nimi.
— Po co pani Misia ma domyślać się, że słyszałam, co o mnie myśli. — pomyślała
ze smutkiem.
— Bo tak po trosze, to może i tkwi w tym odrobina prawdy.
Od tego wieczora starała się traktować panią Misię, jak członka rodziny. Nawet, gdy
kobieta przesadzała w jawnym okazywaniu niezadowolenia, wolała schodzić jej
z drogi. Tak było wygodniej. Patrycja i Gosia z czasem przywiązały się do pani
Michaliny. Nauczyły się ją słuchać. To ściągnęło z bark zapracowanej matki konieczność
użerania się z nastoletnimi humorami, stawiania coraz to nowych szlabanów.
— Do lepszego człowiek szybko się przyzwyczaja! — myślała od czasu do
czasu, zajadając się świeżymi obiadkami. Po miesiącu wydawało się Beacie, że
tak było zawsze i nie wyobrażała sobie już życia bez obecności pani Misi i jej tłuczkowych
werbli. Rozmyślania Beaty przerwał dzwonek u drzwi. Pobiegła do przedpokoju, ale jak
zwykle pani Michalina była pierwsza.Przekręciła klucz w zamku i rozmawiała poprzez
łańcuch z jakimś mężczyzną. Beata wyraźnie słyszała męski tembr głosu. Na korytarzu
było ciemno, w przedpokoju jasno, więc w szparze między framugą a skrzydłem drzwi
widać było jedynie jasną maskę twarzy. Gdy kobieta podeszła bliżej, poznała, że to
oblicze Joachima.
— Wygląda groteskowo! — mimowolnie oceniła oglądany przez siebie obraz.
— Czy pani dziś przyjmie gościa? Już późno! – zwróciła się do niej pani Misia, dając jej
wyraźnie możliwość odmowy. Beata podeszła do drzwi
— Oczywiście pani Michalino. Jest późno, ale pan Joachim przyszedł z wizytą do
swoich córek. Obydwie przyjdą do domu za kwadrans. Za ten czas porozmawiam
z ich ojcem. Mamy wiele spraw do omówienia. — dodała i wpuściła Joachima
do przedpokoju.
— Tylko niech pani nie zapomni, że już tydzień jest spóźniony z alimentami.
— dodała z naciskiem Michalina i wycofała się do kuchni. Beata zaprosiła gościa do
swojego pokoju.
— Jak ty z tym babsztylem wytrzymujesz? — w głosie byłego męża wyraźnie
słychać było dezaprobatę.
— Jak tyle lat z tobą wytrzymywałam, to i z Michaliną wytrzymam. Na dodatek jest
dużo bardziej pomocna, niż byłeś kiedykolwiek. Praca pali jej się w rękach, dziewczyny
jej słuchają.Odkąd prowadzi nam dom, to pilnują godzin przyjścia do domu, nauczyły
się trzymać w pokoju porządek. Z nauką też jest dużo lepiej. A ja mogę trochę
dorobić do pensji bez wyrzutów sumienia, że nie ma mnie w domu. — dodała.
— Ale to mi się nie podoba, że moje córeczki wychowuje jakaś kuchta, na
dodatek herszt baba.Czego ona może małe nauczyć? Zdania poprawnie nie skleci.
Jakąś gwarą mówi. Niedawno mówiła do mnie, że zacytuję; „ od tygodnia nie
oglądałam, aby dziewczyny z rencami do siebie latały, już nie są takie nieusłuchane”
oraz, że już nie mówi do ich „ plic.” To niby miała być pochwała, ale jak ona do
nich w ten sposób przemawia, to za chwilę dostaną jedynki z języka polskiego,
a wstydu narobią co niemiara. Na dodatek po mieście będą chodziły anegdoty na
temat wysławiania się córek pana doktora. — Joachim ostro podsumował swoje
niezadowolenie.
— Bardzo się dziwię, że przeszkadza tobie gwara mojej pomocy domowej,
a nie martwisz się, czy będę miała pieniądze dla córek na dodatkowe lekcje z
języka angielskiego, francuskiego, czy niemieckiego, o korepetycjach z
matematyki nie wspomnę. O alimentach zapomniałeś w tym miesiącu?
Miałeś płacić do dziesiątego, a tu już po połowie miesiąca, a ty tylko o
duperelach. Gdzie konkrety? — niezadowolenie Beaty przybrało formę wyższego,
niż zwykle tonu rozmowy.
— A ja bardzo się tobie dziwię, że nie doceniasz mojego zaangażowania
w sprawy wychowawcze, dobrych relacji z Gosią i Patrycją. Ostatnio kupiłem
każdej z nich po zestawie kosmetyków i perfumy. Były szczęśliwe. Twierdziły,
że rzadko który tata jest taki hojny. Mówię tobie, one mnie uwielbiają! Teraz
też mam dla Gosi nowy tiszert, w tym modnym miętowym kolorze. A dla
Pati dwie szminki na otarcie łez. Pokazywała mi, jakie chciałaby mieć. —
Joachim z zadowoleniem wyciągnął nogi do połowy dywanu i wygodnie
rozsiadł się na sofie.
— Nie bądź z siebie taki zadowolony. Mięta dawno przestała być modna.
Masz spóźniony zapłon! Poza tym nie zapłacę za nic szminką lub tiszertem! —
— To zwolnij tego babiszona! Zaraz kasa się poprawi. Możesz też zakasać
rękawy i sama zajmiesz się domem? Na panią do wszystkiego ciebie stać, a na
resztę to nie? Jak chcesz grać panią na włościach, to cierp! — Joachim
przypomniał Beacie, gdzie jej miejsce i jaki zawsze był egoistyczny oraz nieczuły.
Szybko wstała z sofy. W tym momencie usłyszała w przedpokoju swoje latorośle.
— Nie będziesz mi ustawiał życia! Już nie! A teraz idź do młodych.
Tylko nie chrzań im swoich farmazonów. Jak je tak strasznie kochasz. Jutro widzę
alimenty, albo złożę pozew u komornika! A ty najesz się wstydu, gdy twoje
pacjentki dowiedzą się, że ich ukochany ginekolog to kawał skurczybyka! —
***
Beata
Poranek był chłodny, jednak Beata nie czuła chłodu. Pomimo wysokich
obcasów biegła chodnikiem, jakby była na treningu, a nie w drodze do pracy.
Była bardzo spóźniona.W głowie kotłowały jej się różne myśli, a najczęstsza
była ta, że nie najlepiej spisuje się jako matka, dzwoniła w jej myślach, jak dzwon
z wieży kościelnej. Beata była bardzo zdenerwowana po rozmowie z wychowawczynią
Gosi.
-- Co jej strzeliło do głowy, aby uderzyć koleżankę? Nigdy nie była
agresywna. -- przekonywała siebie zdziwiona, że tak mało zna swoją córkę.
-- Cholera, Joachim ma rację! Kłócę się z nim, godzinami siedzę w pracy,
a moje dzieci wychowuje pani Misia. Może to jej obcesowość i niewyparzony
język mają na Gosię taki negatywny wpływ, a może to mój brak czasu. Chyba
rzeczywiście szewc bez butów chodzi. Ale pomyślę o tym wieczorem. Teraz muszę
skupić się na badaniu i rozmowie z nowym pedagogiem. -- ze zdenerwowaniem
pomyślała sobie o nowym współpracowniku, którego zatrudnił szef ośrodka. Nie
poznała go, bo właśnie gdy pan Aleksander przyjechał do nich aby przedstawić
nowego kolegę, który miał zająć miejsce Marianny, chorowała.
Beata głośno westchnęła i zwolniła, dobiegając do drzwi klatki schodowej, w
której mieściła się filia Ośrodka. Zasapana odpoczywała przed wejściem na
schody, gdy została uderzona w plecy zbyt szybko otwieranymi drzwiami.
Poczuła ból.
-- O cholera, kto tak z impetem wpada do klatki i taranuje innych?! Może
by tak pan przeprosił. Co za wychowanie! -- powiedziała ze złością do
zaskoczonego mężczyzny, któremu wyraźnie zabrakło języka w gębie.
-- Najmocniej przepraszam, ale nie przypuszczałem, że ktoś może
stać pod drzwiami. Mam nadzieję, że nie zrobiłem pani krzywdy. -- powiedział
ze skruchą.
-- Pani pewnie wychodzi, proszę! -- szarmancko uchylił drzwi, z niepokojem
patrząc na rozcierającą ramię Beatę.
-- Dziękuję, ale nie skorzystam z pana uprzejmości. Właśnie wchodzę na
górę, a siniaka będę miała wielkiego jak stodoła. Przez tydzień nie ubiorę bluzki
bez rękawów. Będę wyglądała, jak ofiara przemocy domowej -- fuknęła Beata i
obróciła się na pięcie, po czym zaczęła pokonywać schody.
-- Jeszcze raz przepraszam! -- powiedział mężczyzna, podążając za nią, co
zaniepokoiło kobietę.
-- A jak to jakiś wariat, albo bandyta? -- pomyślała ze strachem, widząc, że
staje za nią, gdy złapała za klamkę drzwi wiodących do ośrodka. Jeszcze więcej
niepokoju wzbudziło w niej jego wejście do małej poczekalni.
-- Danusiu! -- z lękiem zawołała sekretarkę. I odetchnęła z ulgą, gdy ta
uchyliła drzwi sekretariatu i zaniepokojona głosem Beaty, wyjrzała aby sprawdzić,
co się dzieje. Widząc mężczyznę, uśmiechnęła się szeroko.
-- Pan Ivo ! Nie pamiętałam, że od dziś zaczyna pan z nami pracę! No to
mamy komplet. Fajnie, że pan jest, bo tyle stron czeka na badania. A, prawda,
ciebie nie było, gdy pan Ivo przyjechał, aby się nam przedstawić. -- powiedziała
do zaskoczonej kobiety.
-- A jak tam rozmowa z wychowawczynią Gosi? Widzę, że jesteś
niezadowolona.
-- To nie temat na teraz. -- odpowiedziała ze złością do sekretarki,
zaskoczonej tonem głosu Beaty.
-- W gabinecie masz panią Michalską z córką. Akta leżą na twoim
biurku. A pan u siebie w gabinecie ma akta drugiej sprawy. Będzie pan
miał czas na zapoznanie się przed przyjściem Leśników.
Sytuacja jest skomplikowana. Z dziećmi przyjdzie tata i babcia. Gdy Beata
przebada Michalskich, to wymienicie się aktami. Badanie pedagogiczne
Michalskich przewidziane jest na jutro. Dziś tylko Leśnikowie.Beata już
nie słuchała. Rozebrała żakiet, poprawiła włosy i weszła do swojego gabinetu,
gdzie czekała
Michalska z nastoletnią Olimpią. Zaczęła z nimi rozmowę. Sprawy domowe,
poranne nieprzyjemności odpłynęły w siną dal. Weszła w świat swoich
badanych. Po badaniu usiadła, aby zrobić szkic opinii i zastanowić się nad
sprawą. Olimpia podobna była do Gosi.Już w trakcie badania zauważyła,
że ciężko jest jej zdystansować się do sprawy.Pytając matkę o różne szczegóły
życia rodzinnego i słuchając jej odpowiedzi przeżyła szok. Jakby historia
była lustrzanym odbiciem jej życia. Nie we wszystkich szczegółach, ale obecna
sytuacja i najważniejsze momenty życia przypominały jej. Matka Olimpii
była kobietą, którą porzucił partner i długo dochodziła do siebie po jego
odejściu. Potem aby jakoś utrzymać siebie i córkę, podjęła pracę na półtorej etatu.
Postanowiła, że przynajmniej dziecko będzie miało wszystko, co potrzeba, aby nie
czuło się gorsze, niż rówieśnicy posiadający oboje rodziców. W praktyce Olimpia
wychowywana była przez babcię, która uważała to za swój przykry obowiązek.
Często dawała odczuć pani Michalskiej, że wsadziła na jej grzbiet duży kłopot.
Bez opieki nad wnuczką życie jej byłoby szczęśliwsze. Czuła się do brzemienia
opieki uwiązana, jak pies do budy. Olimpia nieraz słyszała wyrzuty babci i czuła
się winna. Matkę przeważnie widywała późnymi wieczorami. Czuła się porzucona
i to nie tylko przez ojca. Wszyscy ją od siebie odrzucili. Michalska znalazła
pocieszenie w pracy, babcia uciekała do swoich spraw i koleżanek z koła
emerytów. A ona czuła się bardzo samotna. Znalazła sobie towarzystwo,
w którym poczuła się dobrze i nie miała wrażenia , że zawadza. Imponowali
jej starsi koledzy popijający piwo, a czasem i coś mocniejszego. Z podziwem
patrzyła na wymalowane, wytatuowane koleżanki. Zazdrościła im kolczyków,
wolności, lekkiego podejścia do życia. Początkowo odganiana od nich , jakby
była jakąś natrętną muchą, z czasem została zaakceptowana, pomimo, iż miała
dopiero dwanaście lat. Była z tego powodu dumna i starała się ze wszystkich
sił udowodnić tym starszym, że na nich zasługuje.
Zajęta pracą matka nie zauważyła, że Olimpia znika na całe dnie. Babci było
to wyraźnie na rękę. W końcu czuła się jeszcze młoda. Tęskniła za życiem
wśród grona znajomych. Chciała wyjazdów, wycieczek i odcinania kuponów
od życia. Tyle lat na to czekała. Aby udowodnić wszystkim, że zasługuje na
zaufanie kolegów, aby zaimponować koleżankom postanowiła zrobić coś,
co wszystkich zadziwi. Już wtedy wagarowała na potęgę. Nauczyła się podrabiać
podpis matki i wypisywała sobie usprawiedliwienia. Dużo czasu potrzeba było
, aby liczne nieobecności zaniepokoiły wychowawczynię. Do tego czasu opuściła
się w nauce, w końcu to w jej obecnym życiu nie było najważniejsze, bo nikogo
nie obchodziło, jak się uczy. Ojciec nie dawał znaku życia, matka pracowała, a
babcię nic nie obchodziło. I wtedy postanowiła, że pokaże, jaka jest odważna.
Po namyśle wybrała znany butik i postanowiła ukraść dwie modne bluzki.
Da je w prezencie koleżankom. I zostanie ich najlepszą przyjaciółką. Nie
przewidziała, że zostanie zatrzymana, odwieziona na policję...
Beata odłożyła akta i westchnęła.
-- Czy tak dzieje się z Gosią? Czy ja popełniam ten sam błąd ?
-- pomyślała z przerażeniem. Ale zaraz zganiła się za brak profesjonalizmu.
-- Nie, tak nisko nie upadłam bym nie potrafiła w pracy skupić
się na badaniu. Przemyślę wszystko wieczorem i porozmawiam z córką.--
nakazała sobie w myślach. Usłyszała ciche pukanie. Za chwilę drzwi
uchyliły się i do gabinetu wszedł Ivo.W ręku miał bukiet kwiatów.
-- Kiepsko zaczęliśmy współpracę. -- powiedział.
-- Racja! -- skwitowała.
-- Chcę się zrehabilitować. Proszę przyjąć te kwiaty w zamian
za siniaka. To przeprosiny. Niech się już pani na mnie nie gniewa.
-- Przeprosiny przyjęte. Chociaż nadal czuję się jak ofiara
przemocy domowej. To charakterystyczne, że sprawca przeprasza,
obiecuje poprawę, przynosi kwiaty i tak jest do następnego razu. -- roześmiała
się, widząc napięcie na twarzy Iva.
-- Żartuję. Co było, to było. Zgoda. -- wstała i podała mężczyźnie rękę.
Tym razem przyjrzała mu się dokładnie. Był o głowę od niej wyższy, dobrze
zbudowany szatyn z pierwszymi oznakami siwizny na skroniach. Lekko
pociągła twarz z mocno zarysowaną szczęką nadawała mu surowego wyrazu,
tylko głębsze bruzdy w kącikach oczu, promieniście rozchodzące się na
skroniach świadczyły o pogodnej naturze i skłonnościach do uśmiechu.
Ivo ujął jej rękę i naturalnie uścisnął.
-- Ivo Bartnicki. -- przedstawił się.
-- Beata Górnicka !
-- Proszę do mnie mówić po imieniu. -- zaproponował.
-- Tak będzie łatwiej. -- przyjęła propozycję.
Wymienili się aktami i Ivo poszedł do swojego gabinetu sporządzić opinię
o Leśnikach , a Beta pozostała u siebie z nowymi aktami, niedokończoną
opinią Olimpii i smutnymi myślami dotyczącymi swoich
umiejętności wychowawczych, które od czasu do czasu starały się wedrzeć
w profesjonalne czynności.
***
Poranek przywitał Beatę deszczem tłukącym w szyby. Młoda kobieta niechętnie otworzyła oczy i z
obrzydzeniem spojrzała w okno. Później przeniosła spojrzenie na tarczę budzika. Westchnęła z żalem,
gdy pomyślała o zaplanowanej przez córki wycieczce. Obiecała im sobotni wyjazd do ogrodu
zoologicznego. Wystawiła spod kołdry stopy i na oślep palcami obu nóg rozpoczęła poszukiwanie
kapci. Gdy znalazła i wsunęła w nie stopy, automatycznie wstała z łóżka. Usłyszała dzwonek telefonu
dochodzący z pokoju pociech. Podchodząc do drzwi usłyszała głos Gosi, która z kimś rozmawiała.
Potem rozległ się jakiś szept i radosny pisk Patrycji oraz prośba skierowana do siostry.
-- Zgódź się, zgódź! Fajnie będzie. Tata to jest równy gość!
-- A co z mamą i naszą wycieczką do zoo? -- zapytała Gosia.
-- Pojedziemy za tydzień albo kiedy indziej. Jak się nie zgodzisz, to świetna okazja przejdzie nam
koło nosa. Tata nie zawsze będzie nam proponował wyjazd do Zakopca. Chciałabym zobaczyć Giewont.
Jak nie chcesz jechać, to jadę z nim sama!
-- No dobrze! Nie wyrywaj mi słuchawki, sama potrafię powiedzieć tacie! -- podniosła głos Gosia,
ale widocznie protest był zbyt słaby albo podniecenie Patrycji zbyt wielkie, bo Beata usłyszała Patrycję
rozmawiającą z Joachimem. Córka umawiała się za godzinkę pod blokiem. Pomyślała sobie, że ma za
mało czasu aby przygotować córki do wycieczki, nakarmić i dopilnować aby spakowały do plecaków
wszystkie potrzebne rzeczy . Zastanawiała się też, czy jej fircykowaty Eksio raczy zadzwonić i
poinformować o propozycji. Poczłapała do kuchni i zabrała się za przygotowanie śniadania i
kanapek na drogę. Z drugiego pokoju dochodziły krzyki, szurania. Potem usłyszała trzask drzwi
od łazienki i wrzask Patrycji.
-- Małpa, ja chciałam pierwsza! Nie siedź tam godzinami, bo ja też muszę się umyć!
Za kwadrans Joachim przysłał Beacie smsa, w którym poinformował, że zabiera córki ze sobą na
weekend do Zakopanego. Jedzie ze znajomą i jej małym synkiem, więc nie musi się obawiać, że
dziewczynki będą puszczone samopas. Kobieta zagryzła wargi. W zasadzie nie była zaskoczona.
Joachim zawsze robił co chciał i z całą pewnością kochał córki, a one uwielbiały swojego wesołego tatę,
więc mimo rozczarowania oraz złości nie miała sumienia burzyć dobrych relacji ojca z Gosią i Patrycją.
-- Tchórz, cywilny tchórz! Nie ma odwagi aby zadzwonić i usłyszeć, co ona ma w tej sprawie do
powiedzenia! -- mruknęła pod nosem.
-- Co mówisz mamusiu? -- drzwi do kuchni otworzyły się i stanęła w nich Gosia. Była starannie
ubrana i nawet zdążyła lekko pociągnąć maskarą rzęsy.
-- O, widzę, że jesteś gotowa do drogi! -- powiedziała do córki z uśmiechem.
-- Mamo, ale nie jedziemy do zoo, bo dzwonił tata, że zabiera nas do Zakopca.
Gosia była poważna i niepewnie spoglądała na matkę.
-- Zgodzisz się, prawda? Zgódź się mamusiu! -- w proszącym geście złożyła dłonie, a później
zarzuciła ręce na ramiona matki.
-- Wiem, że nici z naszej wycieczki do zoo. Tata przysłał smsa. Rozumiem, że spędzenie weekendu
w górach jest dobrą okazją i nie zamierzam was zatrzymywać. -- powiedziała raźno, choć w duszy
zrobiło się jej bardzo smutno. Jednak rozumiała wielką miłość córek do ojca-czarusia. W końcu
kilkanaście lat temu i ona uległa jego urokowi. Jednak im nie wyszło. Konsekwencjami rozwodu nie
zamierzała obciążać swoich pociech. Miała tylko nadzieję, że dziewczynki nigdy nie będą przechodziły
takich rozczarowań jak ona, nigdy nie podniesie się kurtyna zakrywająca nienajlepsze cechy charakteru
uroczego ojca.
Godzinę później została w mieszkaniu sama, gdy rozćwierkane i podekscytowanie latorośle zbiegły
szybko po schodach, a później pomachały spod samochodu i odjechały. Joachim nie wychylił nosa.
Na siedzeniu obok zauważyła ciemnowłosą piękność. Westchnęła.
Zgarnęła puste naczynia i włożyła do zmywarki. Przetarła stół i blat roboczy. Pochowała produkty i
wystukała numer do pani Michaliny.
-- Pani Misiu, ma pani dziś dodatkowe wolne. Nie trzeba przygotowywać obiadu, bo nie jedziemy
do zoo. -- powiedziała.
-- A co będziecie jadły? Pani coś upichci ? -- zapytała zaskoczona, ale i uradowana gosposia.
-- Nie, nie ma potrzeby, bo małe pojechały z ojcem do Zakopanego. A ja coś odmrożę z tego, co
pani ciągle wpycha do zamrażalnika. Mamy zapasów pewnie co najmniej na miesiąc.
-- Mogła mi pani wczoraj powiedzieć, to inaczej zaplanowałabym weekend. Może pojechałabym
do siostry, bo już się upominała. Mówiła, że o niej zapomniałam. -- powiedziała z pretensjami w głosie.
-- Gdybym wiedziała, to bym powiedziała. -- poinformowała cicho.
-- To znowu ten pani Joachim, co? Znowu przeciąga panny na swoją stronę. Chce je pewnie
nakręcić przeciw pani. -- powiedziała z przekąsem pani Misia.
-- Co też pani mówi? Dobrze, że ojciec ma kontakt z dziewczynkami. Inni nie są tacy dobrzy dla
swoich dzieci. Nie zabierają ich na weekendy. -- zganiła swoją pomoc domową.
-- Dobry! Tfu!Ja tam swoje wiem, wspomni pani, że to nie jest bezinteresowne. Ja znam takie typy.
Niech pani dobrze uważa na tego p -a -n -a . Powiedziała złośliwie, celowo przeciągając głoski w słowie
“ pan”.
-- Pani za dobra. Ale kto ma miękkie serce, musi mieć twardą dupę!-- zacytowała swoje ulubione
powiedzenie i wyłączyła się.
Beata poszła do łazienki i wzięła prysznic. Postanowiła, że wolne popołudnie poświęci na napisanie paru
zaległych opinii, zrobi podsumowanie diagnozy i nadgoni zaległości.
Ubrała się sportowo, ale wygodnie. Z ulgą pomyślała, że tym razem nie musi wbijać się w garsonkę, czy
też garnitur. Będzie w ośrodku sama.
Robota szła jej sprawnie. Porozkładane akta i druki zajmowały całą powierzchnię biurka, gdy usłyszała
szczęk klucza w drzwiach wejściowych. Z niepokojem popatrzyła w głąb korytarza. Za moment drzwi z
delikatnym skrzypieniem otworzyły się i na progu zobaczyła sylwetkę wysportowanego mężczyzny
ubranego w zielony strój rowerowy, kask i duże okulary. Na jednym ramieniu niósł wypchany sportowy
plecak. Wystraszyła się i złapała za duży dziurkacz, którym sekretarka dziurkowała zazwyczaj tekturowe
okładki akt.
-- Jak zwykle bojownicza! Poddaję się, jestem w pokojowym nastroju! -- roześmiał się intruz, w
którym rozpoznała Iwa.
-- Co ty tu robisz? -- zapytała ze złością.
-- Mógłbym ciebie zapytać o to samo? -- odpowiedział.
-- Pracuję! Nadrabiam zaległości i zaskoczyłeś mnie . Byłam przekonana, że nikt tu dzisiaj nie
przyjdzie. -- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
-- I ja tu przyszedłem z tym samym zamiarem, ale wcześniej odwaliłem dwadzieścia kilometrów na
rowerze. Nie warto mi było jechać do domu, bo pewnie później nie chciałoby mi się tyłka ruszyć sprzed
telewizora. Po drodze coś kupiłem w naleśnikarni.
Chodź , podzielę się z tobą, bo pewnie też jeszcze nie jadłaś obiadu. Możesz odgrzać w mikrofalówce.
Ja skoczę do łazienki i trochę się ogarnę oraz przebiorę. Ciuchy mam w plecaku.
-- A skąd wiesz, że nie jadłam obiadu? -- zapytała zdziwiona.
-- Nie trzeba być detektywem, aby skojarzyć fakty, gdy spojrzy się na twoje biurko i stosy akt.
Siedzisz tu pewnie od rana. -- zaśmiał się i poszedł z plecakiem w stronę łazienki.
Beata wyjęła ze styropianowego opakowania sześć wielkich, ciepłych jeszcze naleśników. Przełożyła
je do szklanej miseczki, do której zazwyczaj wsypywali kolorowe cukierki dla badanych dzieci i zawsze
chętnej na słodycze młodzieży. Tym razem na dnie miseczki z cukierków pozostały marne resztki i parę
pustych papierków. Przełożyła je do pustej filiżanki.
Poszperała w szafeczce. Znalazła zapomniane herbatniki i niepełny słoik powideł. Nastawiła ekspres do
kawy. Gdy Iwo wyszedł z łazienki w sekretariacie na biurku leżały dwa kawałki papierowego ręcznika,
udające serwetki, a na nich stały dwie filiżanki z kawą, dwa talerze, na których leżały po dwa naleśniki.
Na środku w szklanej misce parowała reszta naleśników, a obok stał talerzyk z herbatnikami suto
posmarowanymi powidłami.
-- I co to znaczy kobieta! Z niczego zrobi przyjęcie. Tylko wy to potraficie. Ale jestem głodny.
Dobrze, że nie kupiłem naleśników na styk. Nie wiem, czy lubisz z serem pleśniowym, gruszką i szynką
. Ja uwielbiam. Sam nie potrafię zrobić dobrych naleśników, więc często sobie dogadzam w naleśnikarni.
Lubię wstępować tam po ukończeniu trasy rowerowej lub gdy wracam z basenu. A jak z twoimi
umiejętnościami kulinarnymi? -- zapytał zatapiając zęby w kęs naleśnika.
-- Kiedyś wydawało mi się, że jestem niezła w te klocki. Dzieci były małe, lubiły naleśniki z serem
na słodko, to i często smażyłam. Od paru lat moje małe się ciągle odchudzają, co nie przeszkadza im
aby pochłaniać lody. Ale naleśnika nie tkną. No chyba, że pani Misia postanowi, że na obiad będą
naleśniki, bo dawno ich nie było. A wtedy nie mają nic do gadania i zjadają z wielkim apetytem. Pani
Misia robi je cudownie. Z delikatną ricottą i sosem owocowym. Mówię ci, pycha! Ja nie jestem taka
zdolna. I chyba zatraciłam umiejętność robienia naleśników. -- odpowiedziała ze śmiechem, który
rozjaśnił jej twarz. Siedziała na tle okna. Słońce rozświetlało jej rozwichrzone włosy. Nie miała makijażu
, ale to tylko dodawało jej naturalności i delikatności. Wyglądała jak bardzo młoda, wesoła kobieta.
Ivo zapatrzył się na jej urokliwą, łagodną twarz. Westchnął. Przypominała mu pierwszą dziewczynę,
którą jako nastolatek pocałował pod starą jabłonią. Stało się to w sadzie dziadków, do których
przyjeżdżał na wakacje. Miała ten sam wyraz oczu i łagodny uśmiech. Powędrował myślami do tamtego
czasu. Zobaczył siebie. Wyrośniętego , patykowatego nastolatka, który tłumaczył nowo poznanej
dziewczynie, że na zębach nie pozostaną bakterie, gdy zjedzą jabłko. I wbijali zęby w kwaśne spady,
które zalegały trawę pod jabłonką. Cierpły im od tego nie tylko zęby ale i całe wnętrze jamy ustnej.
I wierzyli, że nie pozostały im po sobie żadne bakterie. Potem chodzili wieczorami brzegiem strumienia,
odganiając się od natarczywych komarów. Trzymali się za ręce, zbierali na łące dzikie pieczarki i piekli
je na kawałku blachy stojącej na paru cegłach nad małym ogniskiem. Wsłuchiwali się w odgłosy
przyrody zapadającej w wieczorny zmrok i czuli dziwne drżenie serca oraz zdziwienie, że coś dziwnego
dzieje się z ich wnętrzem, gdy patrzą sobie głęboko w oczy. A potem wakacje się skończyły i rozjechali
się każde do innego miasta. Od tego czasu drogi ich się nie skrzyżowały. W pamięci Iva zostało jednak
to wspomnienie czegoś świeżego, nieuchwytnego, idealnego. W bogatym późniejszym życiu nie
brakowało mu różnych przygód, związków, a nawet małżeństwa. Jednak nigdy nie powtórzyło się to,
co czuł tamtego lata. Gdy teraz patrzył na Beatę, przez moment poczuł coś, co przypominało jak echo
nieuchwytność tamtej niezwykłej chwili.
-- Hej, tu ziemia do marsa! Od minuty ciebie pytam, ale bujasz gdzieś w przestrzeni! -- usłyszał
głos Beaty. I wspomnienie uciekło. Popatrzył na nią z niemym zapytaniem w oczach.
-- Pytałam o ostatnią naszą wspólną rodzinę. Czy napisałeś diagnozę pedagogiczną? Ja napisałam
swoją diagnozę. Może razem podsumujemy i spiszemy wnioski.
-- To dobry pomysł. Może zrobimy tak, że poszukamy wszystkich wspólnych akt i ja napiszę swoją
część, ty swoją, a jak skończymy, to wspólnie napiszemy podsumowanie i wnioski. -- odpowiedział już
całkiem trzeźwo.
Wracali gdy zapadał zmrok. Ivo prowadził rower. Wieczór był ciepły. Przechodniów było niewielu.
Młodzież opanowała bary i kawiarnie, starsi zalegali w swoich domach przed telewizorami, część z
nich tak jak Joachim wyjechała na majowy weekend. Miasto było wyludnione. Dobrze im się szło
razem. Niewiele rozmawiali. Im było bliżej domu Beaty, tym tempo spaceru stawało się wolniejsze.
Szkoda im było wieczoru na to, aby spędzać go samotnie w domu. Przechodząc obok skweru częściowo
zarośniętego bzami, Ivo zaproponował odpoczynek na ławeczce. Beata chętnie się na to zgodziła.
Nigdzie jej się nie spieszyło. Nie czuła zmęczenia. Dobrze się czuła w obecności kolegi. Usiedli na ławce
ustawionej obok wielkiego kolorowego klombu. Stała w lekkim półmroku, ale na tyle blisko ulicy,
aby poczuć się bezpiecznie. Przed sobą mieli widok na cały skwer a także na budynek magistratu, z
wielką tarczą zegara.
-- Miałaś jechać z dziewczynkami do zoo. Tak mi mówiła Danusia, gdy pytałem, czy nikomu nie
będę przeszkadzał w sobotę w ośrodku. Co się stało? Zrezygnowałaś? Widzę, że dziewczynek nie ma,
bo gnałabyś do domu, a nie spieszysz się. -- stwierdził Ivo.
-- Moje panny zmieniły plany, a w zasadzie plany zmienił im tata. -- odpowiedziała rozżalona.
-- Ale dzięki temu masz czas dla siebie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. -- powiedział
filozoficznie.
-- Ja też miałam ochotę na wycieczkę do zoo. Lubię zoo i lubię spędzać czas ze swoimi córkami.
Nie mam go zwykle zbyt wiele. Wiem, że jeszcze trochę, a już nie będą mnie potrzebowały, a może to
już się stało? -- zapytała rozżalona.
-- Dzieci zbyt szybko dorastają! Jednak twoim pannom jeszcze daleko do dorosłości. Jeszcze wiele
wycieczek przed wami. Jeszcze będziesz miała je dość. -- powiedział mężczyzna ze śmiechem.
-- Jak tak możesz mówić? Ja nigdy nie będę miała dość swoich córek. Nawet jak będą takie stare
jak ja teraz. -- zaperzyła się.
-- Ale ja nie chciałem nic złego. Tylko chciałem ci powiedzieć, żebyś się tak tym nie martwiła.
To dobrze, że mają swojego tatę, że ma dla nich czas. Ja zawsze miałem głód ojca.
I dużo bym dał, aby mnie zabierał ze sobą na wycieczki, zresztą tak jak i matka. Tylko dziadkowie mieli
dla mnie czas, mimo iż prowadzili duże gospodarstwo.
-- Twoi rodzice byli po rozwodzie? -- zapytała ze współczuciem.
-- A skąd, pracowali. Każde z nich miało swój mały biznes i zbyt mało czasu, by korzystać z życia.
Wiecznie dorabiali się. Ja byłem piątym kołem u wozu. Tylko im przeszkadzałem. Nawet nie wiem,
jakim cudem ich związek przetrwał, bo dla siebie też nie mieli czasu. Najszczęśliwszy byłem, gdy
mogłem wyjechać do dziadków na wakacje. Wreszcie ktoś się cieszył moją obecnością, dla kogoś byłem
najważniejszy na świecie. Ale co tu się użalać nad sobą i tak w porównaniu z dzieciakami, które badamy,
z ich rodzinami. miałem dobrą rodzinę. Nikt mnie nie krzywdził, dbano o moje potrzeby materialne,
czegoś uczono...Dalej czasami rodzice dzwonią do mnie. Pytają co się dzieje. Nawet rozpaczali, gdy się
rozwiodłem.
-- O, to widzę, że oboje mamy eks małżonków. -- stwierdziła.
-- A co z twoją byłą żoną? -- zapytała cicho, zanim zdążyła ugryźć się w język.
-- Wszystko dobrze. Jest po raz drugi mężatką, a nawet dorobiła się potomka, chociaż ze mną nie
chciała mieć dzieci. -- westchnął. Zamyślił się i długo milczał.
-- Przepraszam, jestem za bardzo wścibska. Nie było pytania. -- Beata szybko przerwała krępująca
ciszę.
-- Nic się nie stało. Przebolałem. Jakoś niedługo po ślubie zaczęliśmy nadawać na innych falach.
Chyba oboje zrobiliśmy falstart. Nie pasowaliśmy do siebie, a gdy Monika przyznała się, że na złość
swojemu ówczesnemu narzeczonemu, który ją zdradził, wyszła za mąż za mnie, to zrozumiałem
wszystko. Nie kochała mnie. Byliśmy młodzi, zadziorni, szaleni...Rozwód bolał, ale chyba bardziej
bolałoby mnie życie w zimnym związku. Monika była atrakcyjna i zazdrościło mi jej wielu facetów z
roku. Pomyliłem oczarowanie, dumę i pociąg fizyczny z miłością. Życzę jej szczęścia. Dobrze, że
potrafiła wybaczyć i wrócić do swojej prawdziwej miłości. Ale nie mówmy już o mnie. I o mojej
głupocie. Teraz jest mi w miarę spokojnie i nawet momentami czuję się szczęśliwy. Tylko rodzice nie
potrafią mi wybaczyć, że nie utrzymałem związku z Moniką. Od tego czasu nasze relacje jeszcze
bardziej się skomplikowały.
Kaja
-- Raz , dwa, trzy, cztery… uf! ---- sapnęła Kaja
-- Raz, dwa, trzy, cztery! -- liczyła w myślach, wywijając ciężarkami. Mięśnie jej drżały, czuła
ściekający pot i coraz bardziej mokrą koszulkę, która przyklejała się jej do pleców. Jednak nie
przestawała ćwiczyć. Dopiero była w połowie. Pomimo, iż mdlały jej ręce, pomyślała, że nie odpuści
sobie i będzie rzeźbiła górną partię ciała aż do skutku. Do czasu gdy znikną z niego zwisające zwały
tłuszczu. Tak je widziała. Jak wielkie, tłuste, cieliste wzgórza. Nie lubiła siebie i nie była z siebie
zadowolona. Już od dziesięciu lat z obrzydzeniem spoglądała w lustro. Gdy po kilku latach małżeństwa
udało jej się zajść w ciążę i w ten sposób uszczęśliwić Rafała, nie przypuszczała, że zapłaci tak wysoką
cenę. W zasadzie ona też chciała mieć potomstwo i do szału doprowadzała ją rodzinka, która ciągle
dopytywała, czy już coś planują, a jeśli nie, to dlaczego? Przecież małżeństwo bez dziecka jest puste,
bez żadnej przyszłości.
-- Zobaczysz, że inna sprzątnie ci Rafałka sprzed nosa! Małżeństwo bezdzietne szybko się wypali.
-- mówiła z udawaną życzliwością konspiracyjnym szeptem teściowa, pochylając się do jej ucha przy
składaniu wigilijnych życzeń. Przyjeżdżała do nich rzadko i dlatego Kaja musiała znosić jej
impertynencję. Rafałek był ulubieńcem “Mamuni”. Kiedy w końcu Kaja zaszła w ciążę, teściowa z
radości oszalała, wysyłając synkowi po dziesięć sms- ów dziennie. W każdym umieszczała wiele
dobrych rad dotyczących jadłospisu ciężarnej, sposobu dbania o siebie, częstotliwości wizyt u lekarza.
Wskazówki początkowo były cenne, jednak z biegiem czasu zaczęły doprowadzać Kaję do szewskiej
pasji. A zbyt częste wizyty tak ją stresowały, że postawiła Rafałowi ultimatum; albo będzie ciąża albo
wizyty Mamuśki. Jeśli tak dalej ją będzie denerwowała, to z nerwów poroni. Rafał nie miał innego
wyjścia. Zakazał matce odwiedzin, przestał ją informować o treści wiadomości, a Kaja uspokoiła się.
Podczas ciąży kobieta przytyła trzydzieści pięć kilogramów. Przed urodzeniem chłopców z przerażeniem
patrzyła na wagę, która z każdym tygodniem szła w górę, jakby nigdy nie miała się zatrzymać. Gdy
mówiła o tym Rafałowi, mężczyzna uśmiechał się z rozczuleniem i poklepywał ją po wydatnym
brzuchu.
-- Jesteś jak słodki, nadmuchany balonik! Mój kochany balonik! --dodawał z rozrzewnieniem.
Patrzył na nią z wielką radością i nie miała sumienia zdmuchiwać mu z kącika ust tego zadowolonego
uśmieszku. Przecież go kochała.
-- Baloniku mój malutki, rośnij duży okrąglutki! -- mówił często Rafał ze śmiechem, cytując
dziecięcy wierszyk.
-- Balon rośnie, że aż strach, porwał wiatr go no i trach! --odpowiadała wtedy ze złością i wcale ją
to nie cieszyło, że zamienia swoje małe, dopasowane sukienki na wielkie namioty. Czuła, że ten
olbrzymi, napięty brzuch, zza którego już od dawna nie dostrzegała czubków swoich palców u nóg,
odbiera jej jakąś ważną część osobowości. Wyraźnie przechodziła metamorfozę. I w duszy zadawała
sobie pytanie, kim stanie się w przyszłości. Z dnia na dzień stawała się coraz bardziej niedołężna,
ociężała, płaczliwa. Rysy jej twarzy się rozmazywały, bo często była opuchnięta. I tylko przy jakiej
takiej równowadze trzymała ją nadzieja, że kiedyś to się skończy. Że po urodzeniu dziecka wszystko
się zmieni i wróci ta dawna, wiotka, drobna Kaja. Wróci zgrabna kobieta, w której zakochał się Rafał.
W ciąży czuła się obrzydliwą żabą, a nawet wręcz ropuchą i oczekiwała porodu, jak pocałunku
królewicza. Miał on wyzwolić ją. Miała wskoczyć w macierzyństwo jak w nowe życie i z chwilą
rozwiązania stać się ponownie piękna, wiotka i pociągająca.
Kaja uśmiechnęła się z przekąsem do swoich myśli. Przypomniała sobie rozczarowanie, które dopadło
ją we własnym przedpokoju, gdy po przyjściu ze szpitala spojrzała w lustro.
Gdy tylko spoglądała w dół, nadal pod prysznicem widziała zwalisty brzuch i zaledwie same czubki
palców. Nawet po wielu miesiącach od porodu palce bardzo wolno wyłoniły się zza rozciągniętego
ciała. Gdy karmiła, nie mogła stosować drastycznych diet. Szybko więc przestawiła dzieci na butelki.
Chciała wrócić do diet, ćwiczeń, ale nie dało się. Bliźniaki zawładnęły ich życiem na dobre, nie
pozostawiając czasu na nic innego. Zresztą gdyby nie jej rodzice, sami nie daliby rady, szczególnie
w pierwszym okresie. Wtedy zaprzestała spoglądania w lustro. Widok zmęczonej twarzy, pozbawionych
blasku włosów, niekształtnego ciała z wielkimi , wezbraniami mlekiem piersiami przerażał. Nie miała
na nic czasu, energii i chęci. Myślała tylko o tym, aby wyszarpać chwilkę dla siebie, by mogła choć na
moment się zdrzemnąć. Nie chodziło o to, że nie cieszyła się swoimi pociechami, bo od pierwszej chwili
zakochała się w nich bez pamięci, ale zdawała sobie sprawę z ceny, którą za nich zapłaciła. A teraz, gdy
właśnie chłopcy za tydzień mieli obchodzić swoje dziesiąte urodziny, niechętnie wracała myślami do
tych trudnych pierwszych lat, gdy była rozczarowana sobą. Nigdy nie wróciła do swojej wagi sprzed
ciąży, mimo iż robiła wszystko, aby tak się stało. To co Rafałowi przychodziło bez trudu, dla niej było
nie do osiągnięcia. I to zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Jej mąż miał nienaganną sylwetkę
, ciągle się dokształcał i awansował. A ona utknęła w pracy, o której nigdy wcześniej nie marzyła. Miała
przecież robić coś zupełnie innego. Kuratorem została tylko na chwilę. Na parę pierwszych lat, które
potrzebowała, by przebrnąć najgorszy okres wychowania dzieci.Tak było łatwiej. W pracy kuratora
sama decydowała kiedy pracuje, a kiedy jest w domu. Ważne było aby praca została przez nią wykonana
i nikogo nie obchodziło, kiedy idzie na wywiady, kiedy pisze sprawozdania. Załatwiała sprawy
zawodowe, gdy chłopcy spali, albo zostawali z dziadkami czy młodą opiekunką. Krótkie sądowe dyżury
wykorzystywała do maksimum. Była wydajnym kuratorem, bo pisaninę i inne czynności biurowe
nadganiała nocami. Z czasem w założeniu tymczasowe zajęcie stało się stałym , a co śmieszniejsze,
nawet je polubiła . Składało się na jej życie, wrosło w osobowość. Popołudniami bliźniaki zakotwiczyły
ją w domu i tylko parę razy w tygodniu wyrywała się do klubu fitness, który był jej jedyną rozrywką i
nadzieją, że jeszcze nic straconego. Może w końcu odzyska siebie. Tylko bardzo głęboko, gdzieś w
głębi serca tkwiła mała drzazga zazdrości, gdy niechcąco usłyszała rozmowę Rafała z matką w chwili,
gdy mąż osiągał coraz to większe sukcesy zawodowe. Wizytująca ich dom teściowa składając Rafałowi
gratulacje w związku z awansem z przekąsem powiedziała.
--Jakoś przestaliście do siebie pasować. Człowiek na twoim stanowisku powinien mieć odpowiednią
kobietę, aby mieć się czym pochwalić. Coś ci ta żona doszczętnie skapcaniała. Aż mi ciebie żal, biedaku.
A wtedy Kaja mocno trzasnęła drzwiami i rozmowa ucięła się, choć jeszcze usłyszała oburzony głos
męża.
-- Tym razem grubo przegięłaś!
-- Ja tej zołzie pokażę! --mściwie pomyślała Kaja i zawzięła się. Postanowiła, że dojdzie do wagi
sprzed ciąży, choćby miała przypłacić to zdrowiem.